czwartek, 22 sierpnia 2013

Wilczym Szlakiem Epizod 1:Poprzez gór omglone szczyty

Eroch Gładkolicymłody czarownik pobierający nauki od starców z Gniazda Drozdów, tajemniczego totemicznego kręgu, otrzymał nareszcie prawdziwe zadanie. Godne jego talentu, godne nagrody od Duchów.


Wiosną, nim śniegi stopniały w Żelaznych Górach, wezwał go jeden ze starszych czarowników Fegger. Wyszeptał:




W kraju za Długim Morzem, na południe od naszych gór, pośród równin, odnajdziesz to czego chce Gniazdo. To przedmiot – mityczny ale rzeczywisty. Nie potrafimy ci powiedzieć jak wygląda ale znamy jego nazwę. Szukają go tysiące śmiałków, ale ty otrzymasz informacje, byś nie był jak oni – ślepcem. Po drodze, w mieście zwanym Sarq, odszukasz człowieka o imieniu Sekh Circullo– on pomoże ci i poprowadzi cię, ale nie zdoła ci towarzyszyć aż do końca– nie jest wybrańcem Duchów jak ty. Zapewne zginie.
Wcześniej jednak będzie ci służył radą. Kraj po drugiej stronie gór zwie się Dzikie Ziemie – ale nasze amulety ochronią cie przed gniewem Plemion Mroku, pomogą ci ułożyć się z orkami, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Oni także służą Duchom, choć nie zawsze można ufać w orczą mądrość. Dlatego bądź czujny i ostrożny.
Zdobądź dla Gniazda przedmiot – zasłużysz na pochwałę i przychylność Duchów.

Eroch wyruszył jeszcze przed świtem. Pieszo, bo górskie ścieżki były dla koni zabójcze, śliskie i wąskie. Śnieg leżał jeszcze po północnej stronie skał, a w górnych partiach gór nigdy nie topniał.

W sakwie samotnego wędrowca znalazły się dodatkowe dary: maść na rany w glinianym słoju, pęk Mglistych Ziół, zawinięty w wodoszczelną skórkę  i mapa zabezpieczona przed wilgocią, na pergaminie, obejmująca Żelazne Góry i Dzikie Ziemie.
Oraz amulet, mający zapewnić przychylność Istot Mroku.

Fegger miał jeszcze kilka ostatnich słów:

„Pytałeś kiedyś o to kto jest naszym, naszego Gniazda, wrogiem. Nie odpowiedziałem ci wtedy.
Zrozum, że trzymamy się blisko górskich plemion, wielu z nas pochodzi od barbarzyńców, ale Duchy i Magia oświeciły nas. To nie takie proste.
W Walce między Mrokiem a Światłem – stoimy w Cieniu – panuje nad nami Czerń ale Cień nie może istnieć bez Światła…

Stworzenia Mroku da się przeciągnąć na własną stronę, a wśród ludzi przystających do Światła – tak długo jak nie zdradzisz się ze swoimi mrocznymi mocami – pozostaniesz istotą Równowagi.

Idź. Powodzenia. Przynieś nam to czego pragniemy”.


Eroch zamyślił się, rozważając, którą drogą powinien podążyć – istniały właściwie trzy możliwości.



Do podgrodzia Kragg-Khyris i ludzkim szlakiem na południe – strzeżonym, bo mogła nim przejechać armia orków ciągnącą z Dzikich Ziem. Albo poprzez przełęcze górskie, zaśnieżone i zdradliwe, ale ze strony ewentualnych wrogów było w miarę bezpiecznie. Musiał przebyć niezbyt długi odcinek, później czekało go zejście ku południowym stokom. Ostatecznie, mógł przebić się przez stare krasnoludzkie twierdze i tunele pod nimi - zapomniane, pełne Mroku lecz niepilnowane.



Wybrał góry, otulił się ciepłym wilczym futrem, przytroczył do sakwy rakiety śnieżne, ścisnął w garści kij i ruszył.



Pogoda była sprzyjająca, zimno lecz przejrzyście. Pierwsze kilka dni zajęło czarownikowi dotarcie do wybranej przełęczy. Tam wiatr był solidny, śnieg dawał się we znaki, ani śladu żywych istot – wszystko zgodnie z planem.

Jakiś zwykły podróżnik, nie obeznany z górami przypłaciłby taką próbę życiem, a co najmniej uszczerbkiem na zdrowiu – Gładkolicy nawet przez moment nie czuł strachu, wychował się wśród Ludzi Gór – pokonanie przełęczy – to był chleb powszedni.



Czwartego dnia, po nocy przeczekanej w skalnej szczelinie Eroch zaczął schodzić. Po tej stronie górskiego łańcucha słońce miało większą moc – od razu zrobiło się cieplej. Gdzieś w oddali jakieś górskie stworzenie hałasowało - po okolicy niósł się stłumiony ni to ryk, ni to pomruk.



Na jednej z hal czarownik dostrzegł: pierw ślady, a później odchody wilczej watachy. Pod wieczór wilki były już blisko – dało się słyszeć wycie. Noc mogła być niespokojna.

Eroch postanowił znaleźć bezpieczne schronienie a później próbował nawiązać kontakt z watachą, stosując połączone siły Domen Umysłu i Natury – bez powodzenia.


Nie był pewien ale echo niosło także inne dźwięki, gdzieś w pobliżu grały bębny.

Wpatrywał się w dolinę poniżej, skąd jak podejrzewał dochodziły dźwięki.

Niczego nie zauważył... Bębny brzmiały jakby spod ziemi, może była to jakaś pieczara?

Gdy skupił się, wyczuł delikatną Aurę Mroku.



Przetrwał noc w spokoju. Nad rankiem rozejrzał się po okolicy - było przejrzyście.



Gładkolicy miał świadomość, że przekroczył zaledwie jeden łańcuch górski- teraz znajdował się na południowym zboczu, ale wewnątrz całego masywu... Do pokonania miał jeszcze co najmniej dwa takie łańcuchy oraz Żelazną Drogę - krasnoludzki dukt sprzed tysiącleci, ciągnący się wzdłuż całych Żelaznych Gór.



Po tym wszystkim  będzie mógł  iść na południe - ku Dzikim Ziemiom.


Eroch zebrał myśli: mógł zejść poniżej, badając źródło dźwięku, być może dochodzącego spod ziemi, albo obejść potencjalne zagrożenie i ruszyć w poprzek zbocza. W oddali dostrzegł watahę, ale wilki bezpośrednio mu nie zagrażały.

Gładkolicy zszedł niżej. Cały czas jego śladem podążało stado. Czarownik, bez powodzenia próbował nawiązać kontakt z wilkami – używał połączonych Domen Umysłu i Natury. Po wielu godzinach wędrówki znalazł się wśród nagich skał, zawieszonych nad dnem potężnej rozpadliny. Tętniący odgłos co jakiś czas dawał się słyszeć – coraz głośniej.
Wieczorem Eroch zajrzał do rozpadliny. I wyczuł charakterystyczną woń – zapach orków. Nieco później doświadczył także emanacji Czarnej Magii – gdzieś tam były magiczne przedmioty lub orczy szaman. Obozowisko znajdowało się w jaskini, a przed wejściem doń rozłożyły się dobre dwa tuziny zwiadowców, odzianych lekko, w brunatne stroje i pobielone czymś postrzępione płaszcze – ich bronią były włócznie.

Czarownik znalazł sobie idealny punkt obserwacyjny – znajdował się dobre dwadzieścia sążni powyżej – zasłonięty przez skały.
Gdy zapadł zmrok, dźwięki bębnów nasiliły się. Dołączyły do nich także odgłosy rozmów w czarnej mowie i niskie, basowe pomruki, nie będące dziełem orczych gardeł.


Eroch czekał i obserwował. Prawie całą noc czuwał, w lekkim półśnie. Wyczuwał wilki krążące nieopodal, ale trzymające się z dala od owczego obozowiska.



Nad ranem, tuz przed wschodem słońca do zwiadowców zbliżyła się dwójka ludzi. Eroch rozpoznał sylwetki górali, odziewali się w futra i nosili charakterystyczne czapy. Nie znał tego plemienia, ale nie było to dziwne – Żelazne Góry zasiedlały różne ludy.



Orkowie przywitali się z przybyłymi, rozmawiali w bulgotliwej mieszance czarnej mowy i języka ludzi gór. Mówili dosyć głośno, Gładkolicy miał idealną pozycję, słyszał prawie każde słowo. Mowa była o zasadzce, patrolu długobrodych karłów, ofierze dla bogini Mroku, w którą wierzyli niektórzy orkowie.

Zwiadowcy kiwali głowami, wyśmiewali karłów i częstowali górali alkoholem. Po jakimś czasie z jaskini wydano rozkaz – ustalono, że długobrodzi zostaną zaatakowani następnego dnia przed świtem, w miejscu nazywanym Smrodliwym Kocem.



Gdy wschodziło słońce, cześć zwiadowców wtuliła się między skały, byli wszak istotami Nocy. Górale odeszli jakiś czas wcześniej.



Wilki spłoszyło coś, coś poza rozpadliną. Eroch wyczuł ich niepokój.

Orkowie nie stanowili dużego zagrożenia za dnia… Czarownik nie widział zagrożenia, nie wyczuwał magii… 



Zajrzał do mapy, którą niósł w sakwie – niestety była zbyt mało szczegółowa – wspomnianego Smrodliwego Koca nijak nie mógł odnaleźć. Postanowił tak czy inaczej odszukać i ostrzec krasnoludów.

Starał się także ponowić mentalny kontakt z wilczą watahą – nareszcie z powodzeniem. Magia Natury i Magia Umysłu zadziałały wespół – Gładkolicy przez krótka chwilę był w stanie wyczuć samca przewodzącego grupie – basior bał się czegoś, był niespokojny…

I kontakt zerwał się a Eroch także poczuł niepokój, ale nie był on związany z Czarną Magią…

Pomiędzy skałami i karłowatymi drzewkami dostrzegł ruch. W jednym momencie zauważył błysk oręża, usłyszał delikatny brzęk…



U dołu, przed wejściem do orczej jaskini też cos się działo. Trzy, może cztery postacie w maskujących się na tle skał opończach, przemykało od głazu do głazu, zachodząc pół-drzemiących zwiadowców. Niskie, humanoidalne istoty przystąpiły do działania. Coś świsnęło, brzęknęło. Orkowie zwinęli się w tym samym momencie w konwulsjach. Kilku zostało trafionych jakimiś pociskami, dwóch splotło się z napastnikami w śmiertelnych zapasach. Jęk, skrzeki w czarnej mowie, bulgot z rozharatanych gardeł… Jakieś przekleństwo i cisza…



- Jebańcy! – Gładkolicy usłyszał ryk, niski dźwięk. Słowo w języku khyryjskim, z paskudnym akcentem. Później jakieś drugie przekleństwo w czarnej mowie. I następne słowa w mieszance khyryjskiego, czarnej mowy i języka ludzi gór– Macie kurewskie szczęście! Dzień nastał. Wyjdźcie z nory, albo sam was wyciągnę…



Wszystko działo się naraz. Jaskinię otaczały małe grupki krępych niskich postaci, w grubych futrach i podkutych butach. Przed wejście przytaszczono jakiś ładunek, zawinięty w tkaninę, cos na kształt sporej skrzyni. Do pozycji Erocha zbliżyła się jedna z grup…



Eroch sięgnął po łuk. Przygotował się i wymierzył.  W chaszczach, między głazami pojawiły się trzy postacie. Krasnoludzcy zwiadowcy.  Każdy trzymał jakiś oręż, lekkie toporki lub długie noże. Żaden nie posiadał broni miotanej. Byli odziani lekko, na zgolonych czaszkach połyskiwały runiczne tatuaże.  Zatrzymali się i spojrzeli na maga wściekłym wzrokiem.



Chwilę ciszy przerwał Eroch. Odezwał się w mieszance khyryjskiego, czarnej mowy i języka ludzi gór – tak jak wcześniej uczynił to jeden z krasnoludów. W tym samym czasie w dole, przy wejściu do jaskini chyba rozpoczęła się walka…



- Stać kurwa! Nie jestem waszym wrogiem! Jestem góralem - magiem, planowali was zaskoczyć w "Smrodliwym Kocu" właśnie dwóch poszło powiadomić resztę  - wrzasnął Eroch.



Krasnoludowie spojrzeli po sobie.



- Górale są naszymi wrogami – warknął jeden.

- Dorwaliśmy ich czarodzieja – drugi uśmiechnął się paskudnie.

- Nas chcieli zaskoczyć, wolne żarty, kurwa – parsknął trzeci.



Gdzieś zza nich dobiegł czwarty głos, niski i chropowaty:



- Nie wszyscy. To czarownik. Zaiste, to zabawne.



Spomiędzy zwiadowców wysunął się krasnolud o bujnej białej brodzie, przetykanej paciorkami i kamiennymi ozdobami. Jego szata była szaro-błekitnej barwy, cała pokryta runami. Całe ciało, również, pokrywały runiczne napisy – wytatuowano je srebrnym kolorem. Biła od niego niezwykła moc. W ręce dzierżył rytualny młot.



- Odpowiadam wam, chłopcy. Nie każdy góral to nasz wróg, aczkolwiek wielu służy Mrokowi. To szaman, czarownik, ktoś bliższy światu duchów niż światu czarodziejskiej magii, choć może siebie nazywać magiem. Z tą zasadzką – cóż, prawda, chyba orkowie i ich ludzcy pachołkowie dali się nabrać…



- Masz jakieś imię górski magu? – nowoprzybyły zwrócił się do Gładkolicego.



Zapytany opuścił łuk.  „Trzech wojowników i najprawdopodobniej potężny mag, marne szanse”, pomyślał. „Mag jednak chyba nie jest nastawiony negatywnie?” Odezwał się:



- Nazywam się EROCH MILCHGESICHT, podróżuję na południe. Miło mi, że rozumiesz Panie, iż nie każdy musi być wrogiem Krasnoludów. Natknąłem się na tych orków dwa dni temu, tropiłem ich i dowiedziałem się o planowanej przez nich zasadzce, chciałem was ostrzec, ale to wy zastawiliście zasadzkę jak się okazuje. Witam was.

Krasnoludzki czarodziej mrugnął, mruknął i powiedział: 

- Cóż, czasu nie ma co mitrężyć. Jeszcze porozmawiamy Erochu- podróżniku. Ale nie teraz, teraz czas tłuc orcze głowy. Później porozmawiamy. Niech jeden z was chłopcy - zwrócił sie do zwiadowców - dotrzyma towarzystwa naszemu góralowi, reszta ze mną, do drugiego wejścia. Spadniemy na nich, załatwimy to szybko.



I oddalili się. Został jeden. Warczał coś pod nosem, pewnie nie w smak mu było, że został "niańką". Skinął Gładkolicemu głową i wskazał kierunek.



- Ruchy popaprańcu, trza nam znaleźć jakieś miejsce. No ruszże.





(koniec epizodu pierwszego)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz