Eroch Gładkolicy, młody czarownik pobierający nauki od starców z Gniazda Drozdów, tajemniczego totemicznego kręgu, otrzymał nareszcie prawdziwe zadanie. Godne jego talentu, godne nagrody od Duchów.
Wiosną, nim śniegi stopniały w Żelaznych Górach, wezwał go jeden ze starszych czarowników Fegger. Wyszeptał:
W kraju za Długim Morzem, na południe od naszych gór, pośród
równin, odnajdziesz to czego chce Gniazdo. To przedmiot – mityczny ale
rzeczywisty. Nie potrafimy ci powiedzieć jak wygląda ale znamy jego nazwę. Szukają go tysiące śmiałków, ale ty otrzymasz
informacje, byś nie był jak oni – ślepcem. Po drodze, w mieście zwanym Sarq,
odszukasz człowieka o imieniu Sekh Circullo– on pomoże ci i poprowadzi
cię, ale nie zdoła ci towarzyszyć aż do końca– nie jest wybrańcem
Duchów jak ty. Zapewne zginie.
Wcześniej jednak będzie ci służył radą. Kraj po
drugiej stronie gór zwie się Dzikie Ziemie – ale nasze amulety ochronią cie
przed gniewem Plemion Mroku, pomogą ci ułożyć się z orkami, jeśli zajdzie taka
potrzeba.
Oni także służą Duchom, choć nie zawsze można ufać w orczą mądrość.
Dlatego bądź czujny i ostrożny.
Zdobądź dla Gniazda przedmiot – zasłużysz na pochwałę i
przychylność Duchów.
Eroch wyruszył
jeszcze przed świtem. Pieszo, bo górskie ścieżki były dla koni zabójcze,
śliskie i wąskie. Śnieg leżał jeszcze po północnej stronie skał, a w górnych
partiach gór nigdy nie topniał.
W sakwie
samotnego wędrowca znalazły się dodatkowe dary: maść na rany w glinianym słoju, pęk Mglistych Ziół, zawinięty w wodoszczelną skórkę i mapa zabezpieczona przed wilgocią, na
pergaminie, obejmująca Żelazne Góry i Dzikie Ziemie.
Oraz amulet, mający
zapewnić przychylność Istot Mroku.
Fegger miał
jeszcze kilka ostatnich słów:
„Pytałeś kiedyś o to kto jest naszym, naszego Gniazda,
wrogiem. Nie odpowiedziałem ci wtedy.
Zrozum, że trzymamy się blisko górskich
plemion, wielu z nas pochodzi od barbarzyńców, ale Duchy i Magia oświeciły nas.
To nie takie proste.
W Walce między Mrokiem a Światłem – stoimy w Cieniu –
panuje nad nami Czerń ale Cień nie może istnieć bez Światła…
Stworzenia Mroku da się przeciągnąć na własną stronę, a
wśród ludzi przystających do Światła – tak długo jak nie zdradzisz się ze
swoimi mrocznymi mocami – pozostaniesz istotą Równowagi.
Idź. Powodzenia. Przynieś nam to czego pragniemy”.
Eroch
zamyślił się, rozważając, którą drogą powinien podążyć – istniały właściwie trzy
możliwości.
Do
podgrodzia Kragg-Khyris i ludzkim szlakiem na południe – strzeżonym, bo mogła
nim przejechać armia orków ciągnącą z Dzikich Ziem. Albo poprzez przełęcze
górskie, zaśnieżone i zdradliwe, ale ze strony ewentualnych wrogów było w miarę
bezpiecznie. Musiał przebyć niezbyt długi odcinek, później czekało go zejście
ku południowym stokom. Ostatecznie, mógł przebić się przez stare krasnoludzkie
twierdze i tunele pod nimi - zapomniane, pełne Mroku lecz niepilnowane.
Wybrał
góry, otulił się ciepłym wilczym futrem, przytroczył do sakwy rakiety śnieżne,
ścisnął w garści kij i ruszył.
Pogoda
była sprzyjająca, zimno lecz przejrzyście. Pierwsze kilka dni zajęło
czarownikowi dotarcie do wybranej przełęczy. Tam wiatr był solidny, śnieg dawał
się we znaki, ani śladu żywych istot – wszystko zgodnie z planem.
Jakiś
zwykły podróżnik, nie obeznany z górami przypłaciłby taką próbę życiem, a co
najmniej uszczerbkiem na zdrowiu – Gładkolicy nawet przez moment nie czuł
strachu, wychował się wśród Ludzi Gór – pokonanie przełęczy – to był chleb
powszedni.
Czwartego
dnia, po nocy przeczekanej w skalnej szczelinie Eroch zaczął schodzić. Po tej
stronie górskiego łańcucha słońce miało większą moc – od razu zrobiło się
cieplej. Gdzieś w oddali jakieś górskie stworzenie hałasowało - po okolicy
niósł się stłumiony ni to ryk, ni to pomruk.
Na
jednej z hal czarownik dostrzegł: pierw ślady, a później odchody wilczej
watachy. Pod wieczór wilki były już blisko – dało się słyszeć wycie. Noc mogła
być niespokojna.
Eroch
postanowił znaleźć bezpieczne schronienie a później próbował nawiązać kontakt z
watachą, stosując połączone siły Domen Umysłu i Natury – bez powodzenia.
Nie
był pewien ale echo niosło także inne dźwięki, gdzieś w pobliżu grały bębny.
Wpatrywał
się w dolinę poniżej, skąd jak podejrzewał dochodziły dźwięki.
Niczego
nie zauważył... Bębny brzmiały jakby spod ziemi, może była to jakaś pieczara?
Gdy
skupił się, wyczuł delikatną Aurę Mroku.
Przetrwał
noc w spokoju. Nad rankiem rozejrzał się po okolicy - było przejrzyście.
Gładkolicy
miał świadomość, że przekroczył zaledwie jeden łańcuch górski- teraz znajdował
się na południowym zboczu, ale wewnątrz całego masywu... Do pokonania miał
jeszcze co najmniej dwa takie łańcuchy oraz Żelazną Drogę - krasnoludzki dukt
sprzed tysiącleci, ciągnący się wzdłuż całych Żelaznych Gór.
Po
tym wszystkim będzie mógł iść na południe - ku Dzikim Ziemiom.
Eroch zebrał
myśli: mógł zejść poniżej, badając źródło dźwięku, być może dochodzącego spod
ziemi, albo obejść potencjalne zagrożenie i ruszyć w poprzek zbocza. W oddali
dostrzegł watahę, ale wilki bezpośrednio mu nie zagrażały.
Gładkolicy
zszedł niżej. Cały czas jego śladem podążało stado. Czarownik, bez powodzenia
próbował nawiązać kontakt z wilkami – używał połączonych Domen Umysłu i Natury.
Po wielu godzinach wędrówki znalazł się wśród nagich skał, zawieszonych nad
dnem potężnej rozpadliny. Tętniący odgłos co jakiś czas dawał się słyszeć –
coraz głośniej.
Wieczorem Eroch
zajrzał do rozpadliny. I wyczuł charakterystyczną woń – zapach orków. Nieco później
doświadczył także emanacji Czarnej Magii – gdzieś tam były magiczne przedmioty
lub orczy szaman. Obozowisko znajdowało się w jaskini, a przed wejściem doń rozłożyły
się dobre dwa tuziny zwiadowców, odzianych lekko, w brunatne stroje i pobielone
czymś postrzępione płaszcze – ich bronią były włócznie.
Czarownik
znalazł sobie idealny punkt obserwacyjny – znajdował się dobre dwadzieścia
sążni powyżej – zasłonięty przez skały.
Gdy zapadł
zmrok, dźwięki bębnów nasiliły się. Dołączyły do nich także odgłosy rozmów w
czarnej mowie i niskie, basowe pomruki, nie będące dziełem orczych gardeł.
Eroch czekał
i obserwował. Prawie całą noc czuwał, w lekkim półśnie. Wyczuwał wilki krążące
nieopodal, ale trzymające się z dala od owczego obozowiska.
Nad ranem,
tuz przed wschodem słońca do zwiadowców zbliżyła się dwójka ludzi. Eroch
rozpoznał sylwetki górali, odziewali się w futra i nosili charakterystyczne
czapy. Nie znał tego plemienia, ale nie było to dziwne – Żelazne Góry
zasiedlały różne ludy.
Orkowie
przywitali się z przybyłymi, rozmawiali w bulgotliwej mieszance czarnej mowy i
języka ludzi gór. Mówili dosyć głośno, Gładkolicy miał idealną pozycję, słyszał
prawie każde słowo. Mowa była o zasadzce, patrolu długobrodych karłów, ofierze
dla bogini Mroku, w którą wierzyli niektórzy orkowie.
Zwiadowcy
kiwali głowami, wyśmiewali karłów i częstowali górali alkoholem. Po jakimś
czasie z jaskini wydano rozkaz – ustalono, że długobrodzi zostaną zaatakowani
następnego dnia przed świtem, w miejscu nazywanym Smrodliwym Kocem.
Gdy
wschodziło słońce, cześć zwiadowców wtuliła się między skały, byli wszak
istotami Nocy. Górale odeszli jakiś czas wcześniej.
Wilki
spłoszyło coś, coś poza rozpadliną. Eroch wyczuł ich niepokój.
Orkowie nie
stanowili dużego zagrożenia za dnia… Czarownik nie widział zagrożenia, nie
wyczuwał magii…
Zajrzał do
mapy, którą niósł w sakwie – niestety była zbyt mało szczegółowa – wspomnianego
Smrodliwego Koca nijak nie mógł odnaleźć. Postanowił tak czy inaczej odszukać i
ostrzec krasnoludów.
Starał się
także ponowić mentalny kontakt z wilczą watahą – nareszcie z powodzeniem. Magia
Natury i Magia Umysłu zadziałały wespół – Gładkolicy przez krótka chwilę był w
stanie wyczuć samca przewodzącego grupie – basior bał się czegoś, był
niespokojny…
I kontakt
zerwał się a Eroch także poczuł niepokój, ale nie był on związany z Czarną
Magią…
Pomiędzy
skałami i karłowatymi drzewkami dostrzegł ruch. W jednym momencie zauważył
błysk oręża, usłyszał delikatny brzęk…
U dołu, przed
wejściem do orczej jaskini też cos się działo. Trzy, może cztery postacie w
maskujących się na tle skał opończach, przemykało od głazu do głazu, zachodząc
pół-drzemiących zwiadowców. Niskie, humanoidalne istoty przystąpiły do
działania. Coś świsnęło, brzęknęło. Orkowie zwinęli się w tym samym momencie w
konwulsjach. Kilku zostało trafionych jakimiś pociskami, dwóch splotło się z
napastnikami w śmiertelnych zapasach. Jęk, skrzeki w czarnej mowie, bulgot z
rozharatanych gardeł… Jakieś przekleństwo i cisza…
- Jebańcy! –
Gładkolicy usłyszał ryk, niski dźwięk. Słowo w języku khyryjskim, z paskudnym
akcentem. Później jakieś drugie przekleństwo w czarnej mowie. I następne słowa
w mieszance khyryjskiego, czarnej mowy i języka ludzi gór– Macie kurewskie
szczęście! Dzień nastał. Wyjdźcie z nory, albo sam was wyciągnę…
Wszystko
działo się naraz. Jaskinię otaczały małe grupki krępych niskich postaci, w
grubych futrach i podkutych butach. Przed wejście przytaszczono jakiś ładunek,
zawinięty w tkaninę, cos na kształt sporej skrzyni. Do pozycji Erocha zbliżyła
się jedna z grup…
Eroch sięgnął
po łuk. Przygotował się i wymierzył. W
chaszczach, między głazami pojawiły się trzy postacie. Krasnoludzcy
zwiadowcy. Każdy trzymał jakiś oręż,
lekkie toporki lub długie noże. Żaden nie posiadał broni miotanej. Byli odziani
lekko, na zgolonych czaszkach połyskiwały runiczne tatuaże. Zatrzymali się i spojrzeli na maga wściekłym
wzrokiem.
Chwilę ciszy
przerwał Eroch. Odezwał się w mieszance khyryjskiego, czarnej mowy i języka ludzi
gór – tak jak wcześniej uczynił to jeden z krasnoludów. W tym samym czasie w
dole, przy wejściu do jaskini chyba rozpoczęła się walka…
- Stać kurwa! Nie jestem waszym wrogiem!
Jestem góralem - magiem, planowali was zaskoczyć w "Smrodliwym Kocu"
właśnie dwóch poszło powiadomić resztę - wrzasnął Eroch.
Krasnoludowie
spojrzeli po sobie.
- Górale są naszymi wrogami – warknął jeden.
- Dorwaliśmy ich czarodzieja – drugi uśmiechnął się paskudnie.
- Nas chcieli zaskoczyć, wolne żarty,
kurwa – parsknął trzeci.
Gdzieś zza
nich dobiegł czwarty głos, niski i chropowaty:
- Nie
wszyscy. To czarownik. Zaiste, to zabawne.
Spomiędzy
zwiadowców wysunął się krasnolud o bujnej białej brodzie, przetykanej
paciorkami i kamiennymi ozdobami. Jego szata była szaro-błekitnej barwy, cała
pokryta runami. Całe ciało, również, pokrywały runiczne napisy – wytatuowano je
srebrnym kolorem. Biła od niego niezwykła moc. W ręce dzierżył rytualny młot.
- Odpowiadam wam, chłopcy. Nie każdy
góral to nasz wróg, aczkolwiek wielu służy Mrokowi. To szaman, czarownik, ktoś
bliższy światu duchów niż światu czarodziejskiej magii, choć może siebie
nazywać magiem. Z tą zasadzką – cóż, prawda, chyba orkowie i ich ludzcy
pachołkowie dali się nabrać…
- Masz jakieś imię górski magu? – nowoprzybyły zwrócił się do
Gładkolicego.
Zapytany opuścił łuk. „Trzech
wojowników i najprawdopodobniej potężny mag, marne szanse”, pomyślał. „Mag
jednak chyba nie jest nastawiony negatywnie?” Odezwał się:
- Nazywam się
EROCH MILCHGESICHT, podróżuję na południe. Miło mi, że rozumiesz Panie, iż nie
każdy musi być wrogiem Krasnoludów. Natknąłem się na tych orków dwa dni temu,
tropiłem ich i dowiedziałem się o planowanej przez nich zasadzce, chciałem was
ostrzec, ale to wy zastawiliście zasadzkę jak się okazuje. Witam was.
Krasnoludzki czarodziej mrugnął, mruknął i
powiedział:
- Cóż, czasu nie ma co mitrężyć. Jeszcze porozmawiamy Erochu- podróżniku.
Ale nie teraz, teraz czas tłuc orcze głowy. Później porozmawiamy. Niech jeden z
was chłopcy - zwrócił sie do zwiadowców - dotrzyma towarzystwa naszemu góralowi, reszta ze mną, do drugiego wejścia.
Spadniemy na nich, załatwimy to szybko.
I oddalili się. Został jeden. Warczał coś pod
nosem, pewnie nie w smak mu było, że został "niańką". Skinął
Gładkolicemu głową i wskazał kierunek.
- Ruchy popaprańcu, trza nam znaleźć jakieś
miejsce. No ruszże.
(koniec epizodu pierwszego)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz