W napotkanej osadzie znajdowało się targowisko - miejsce wymiany towarów ale o karczmie Amadi musiał zapomnieć... Szczęśliwie dla podróżnych - przewodnicy załatwili członkom karawany miejsca na nocleg w obszernych chatach i namiotach…
Wieczorem
byli zmęczeni ale magowie, Sarr i Harum, zapowiedzieli, że wybiorą się na
targowisko z Amadim dnia następnego - po odpoczynku...
Na targowisku panował ruch. Poza lokalnymi kupcami i chętnymi do kupna,
byli także przedstawiciele kilku mniejszych karawan, obozujących nieopodal
wioski. Wybór towarów był całkiem spory. Dużo także mówiono. Amadi nadstawił
ucha:
„ Walki na
północy i na północnym wschodzie. Nowe, przerażające plemiona, pod czarnymi
sztandarami. Mrok. Zagłada. Hordy. Szpiedzy brunatnych ludzi. Niespokojne duchy
Równin. Zaraza”.
Nie brzmiało to przyjemnie. Sarr wzruszał ramionami, jak zwykle, bawiąc się
paciorkami zawieszonymi u szyi. Harum Lagbaya marszczył czoło i wykrzywiał usta
w grymasie niezadowolenia.
Nie, nie brzmiało to przyjemnie.
Po kilku godzinach, magowie trafili na człowieka, który opowiedział dziwną
historię. Społeczność tej osady i kilku innych wybrała się na polowanie na
potężne zwierzęta – Lielu Kahlna,
rogate i długowłose bestie przypominające bydło znane w Prakarze. Podczas
naganiania stada znaleziono kilkadziesiąt martwych zwierząt, powaliła je
choroba albo zaraza - poczerniałe ciała, dużo krwi i czarnej posoki. Na miejscu
dostrzegli także dziwacznego, rozkładającego sie już, skrzydlatego stwora:
błoniaste skrzydła, długa szyja, szaro-czarny tułów i resztka siodła na jego
grzbiecie... oraz ciało nieznajomego człowieka, w skórzanej zbroi, z włócznią złamaną
w ciele potwora, biała szata narzucona była na zwłoki…
Mieszkańcy wioski zaproponowali sprzedaż resztki włóczni, medalionu
posiadany uprzednio przez nieznajomego, dwóch jego pierścieni i pochwy po
mieczu... Cena: dziesięć złotych monet, za jedną złotą monetę Amadi mógł
obejrzeć ciało.
Jego towarzysze magowie zastanawiali się... może warto było się temu przyjrzeć?
W międzyczasie Amadi zagrał w kości i dziwaczną, lokalną grę w której
rywalizowano patyczkami i kubeczkami... Początkowo przegrywał, później jednak
użył Magii – Iluzją i Esencją nagiął zasady na swoja korzyść – przez nikogo niezauważony
„zgarnął” ponad dziesięć złotych monet wygranej. Nie dał się zwieść „podszeptom
hazardu”. Wycofał się z wygraną w garści i ruszył do miejsca gdzie można było
obejrzeć ciało i niezwykłe przedmioty.
Po drodze przyłączyli się do niego Harum i Sarr.
Na miejscu, tuz obok palisady chroniącej wioskę trzej magowie spotkali
dwóch ludzi – mieszkańców osady. Ci chwalili sie że znaleźli bestię ze
skrzydłami i ciało zabitego człowieka. Bestia ponoć „zmieniła się w kupę
śmierdzącego łajna i został po niej teraz tylko popiół,
wywieźli ten popiół za wioskę bo śmierdział i przyprawiał o złe myśli...”
Magowie mogli obejrzeć ciało zdruzgotane uderzeniami, rozszarpane, z połamanym
karkiem i kończynami. Bez trudu przypomnieli sobie - człowiek wyglądał bardzo
podobnie do napotkanego przez nich Gwardzisty Imperium. Później obejrzeli
przedmioty: resztki magicznej włóczni -
złamane drzewce i żeleziec z wyrytymi runami Południa, medalion posiadany przez
nieznajomego, dwa jego pierścienie i pochwę po mieczu – na krótką broń, ozdobną
i pewnie wartościową aczkolwiek nie magiczną.
Amadi kupił włócznię, umiejętnie się targując i wykorzystując magię –
Domenę Umysłu.
Wracając do karawany, czarodzieje z powagą rozważyli ostatnie wydarzenia:
Sarr jak zwykle nie odezwał się, wzruszył ramionami i parsknął, jak gdyby Czarna
Magia nijak go nie interesowała, lub była dla niego czymś oczywistym, za to Harum
wyglądał na zaniepokojonego. Mruknął:
- Na Równinach
spotyka się rzecz jasna sługi Mroku, nie jest to nic niezwykłego, ale martwi
mnie trochę skala tego co się dzieje… Ludzie mówią, a Lud Równin nie bywa
bojaźliwy w tych sprawach. Nowe Plemiona Mroku? Skrzydlate stwory emanujące
Czarną Magią? Źle to wygląda – miejmy się na baczności…
Rankiem, bardzo wcześnie członkowie karawany zebrali się do dalszej drogi. Zaczęło się chmurzyć a nieco później nad Równinami rozpetała się ulewa, trwająca nieprzerwanie aż do wieczora.
Do uszu Amadiego dotarły uwagi: „Dziwne bo zwykle o tej porze roku jest sucho jak pieprz …” Ludzie równin mówili o gniewie Sił Natury, modlili się do późnych nocnych godzin. Wszyscy posnęli, mokrzy i zziębnięci.
Następnego dnia, od rana równiny zasnuła gęsta mgła,
pokrapywał delikatny deszcz, było chłodno i wilgotno. Około południa mgła stała
się bardziej przejrzysta – na horyzoncie wypatrywacze Ludy Równin dostrzegli
jakieś kształty, unoszące się na niebie. Słowa zwiadowców brzmiały dziwacznie:
„Skrzydła, skrzydlate stworzenia.
Szybujące pośród mgły, bardzo daleko na północy.”
W kolejnym
dniu podróżny, mglistym z rana, później deszczowym, członkowie karawany
natrafili na niezwykłą budowlę: bardzo wysoką wieżę, wznoszącą się pośród ruin.
Przewodnicy wyjaśnili, że są to pozostałości antycznego miasta. Przedwieczna
placówka Imperium, jedna z wielu na tak zwanych Dalekich Rubieżach. Budowla
miała dziesiątki kondygnacji – sięgała bardzo wysoko. Deszcz wzmógł się
jeszcze, wiatr zanikł zupełnie.
Po jakiejś
chwili, przewodzący Ludziom Równin zwrócił się do Cirrika Yasila. Chciał wspiąć
się na wieżę – wiedząc że nie ma ona wewnętrznych schodów i dachu. Było to
bardzo niebezpieczne zadanie, ale dotarcie na najwyższą kondygnację miało podwójne
znaczenie: można było obejrzeć rozległy teren w poszukiwaniu niebezpieczeństw
oraz próbować przebłagać bóstwa przyrody – by poprawiła się pogoda.
Tak po
prawdzie, nie było to pytanie tylko stwierdzenie pewnego faktu – Ludzie Równin
zaczęli szykować się do wspinaczki – wybrali trzech śmiałków. Jeden ze
wspinaczy, rosły Alio powiódł wzrokiem
po przemoczonych członkach karawany i rzucił:
- Któryś z was, cudzoziemcy, chciałby
spróbować swych sił? Pewnie nie potraficie wspinać się tak szybko i sprawnie jak
ja i moi bracia, ale może zdołacie dotrzeć na górę? No …?
Harum
prychnął, Sarr wzruszył ramionami, gomeoshańscy kupcy wybałuszyli oczy a Cirrik
pokręcił głową. Kapłan słonecznej bogini siedział gdzieś w wozie, nie było
także Gopala. Amadi przetarł mokrą twarz wierzchem dłoni… i z uśmiechem
przyłączył się do rywalizacji.
Wystartowało
czterech mężczyzn. Prócz Amadiego byli to rosły Alio, Berhen z czerwonymi nićmi
we włosach i Herren zwany Złym, z brzydką blizną przecinająca usta. Każdy ze
wspinaczy zabrał tylko nóż, portki na zadku i małe zawiniątko z darami dla
bogów i bogiń deszczu.
Zaczęło się
kiepsko, już na początku Herren upadł pechowo, uszkadzając nogę. Chciał jednak wspinać
się. Nieco powyżej miejsca gdzie od ściany odpadł Zły, Berhen miał kłopoty.
Poratował go Alio. W tym czasie Amadi poruszał się sprawnie i metodycznie parł
do góry, bez szarżowania, oceniając drogę i rozważając własne możliwości. Ciemnoskóry
mag wyforsował się do przodu. Herren podjął próbę ale znów upadł i poddał się.
Zostało ich trzech. Berhen raz za razem wykorzystywał swoje szczęście – miał go
sporo – trzykrotnie już prawie spadał. W bardzo niebezpiecznym miejscu, prawie
w połowie wysokości wieży Amadi użył kombinacji czarów – za pomocą Magii
Powietrza i Ognia osuszył fragment skały, zrobił to niebywale skutecznie –
zaklęcie sformułował mistrzowsko. Uśmiechnął się w duchu.
W tym samym
czasie Berhen odwdzięczył się Alio, tym razem to on uratował współplemieńca
przed upadkiem. Już w górnej części wieży Amadi poślizgnął się, ale los czuwał
nad nim. Serce łupało mu w piersi. Obejrzał się na pozostałych wspinaczy – byli
wiele sążni poniżej, pieli się z kłopotami, ale pomagali sobie. Amadi
zastanowił się czy nie zaczekać na nich – we trójke poszłoby raźniej i pewnie
łatwiej, ale stracił by prowadzenie…
Postanowił zaczekać.
Gdy się zrównali rozpoczęli wspólną wspinaczkę. Decyzja opłaciła się – Amadi
wspomógł towarzyszy chwile później. Niestety Berhen opadł z sił, zaczął ślizgać
się po ścianie – poprosił pozostałych by szli dalej – on odpocznie w skalnej
niszy. Tak się stało. Łut szczęścia tuż przed szczytem, pomógł zarówno Alio jak
i Amadiemu. Pierwszy wspiął się mieszkaniec Równin, tuż za nim, ostatnim,
mistrzowskim wymykiem dotarł Amadi. Kilka chwil później na platformie
wieńczącej szczyt budowli pojawił się niezwykle zmęczony Berhen. Barbarzyńcy
pogratulowali magowi odwagi i wytrwałości, dziękowali za pomoc. Alio otworzył
niesione zawiniątko, rozpoczynając obrząd „odpędzenia deszczu”.
Amadi powiódł
wzrokiem po okolicy – widok był zapierający dech w piersiach…
Padał deszcz,
choć zelżał nieco, ale i tak widać było sporą połać terenu. Gdzieś tam
majaczyły zamglenia i ciemne chmury. W piękny dzień – to dopiero byłby widok.
Na południu
piętrzyły się potężne góry, pobielone wiecznym śniegiem – zajmowały połowę
nieboskłonu. Na wschodzie i zachodzie ciągnęły się bezkresne równiny. Na
północnym-zachodzie ledwo, ledwo Amadi dostrzegał niski łańcuch starych gór, ku
którym zmierzali. Nad całym północnym horyzontem wisiały czarne, burzowe
chmury.
Barbarzyńcy
rozpoczęli swoje modły, śpiewali, wznosili ręce ku mokremu niebu.
Mag nie był
pewien, ale po dłuższej chwili wpatrywania się zrozumiał że się nie myli – ku wieży,
właśnie z północy, zmierzały co najmniej trzy grupy jeźdźców. Byli daleko – nie
dało się dostrzec szczegółów. Wieźli ze sobą sztandary. Pędzili. Włosy zjeżyły
się czarodziejowi na karku. Ponad jeźdźcami, pośród chmur widać było trzy
skrzydlate kształty…
[koniec epizodu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz