niedziela, 4 sierpnia 2013

Kassedihan Epizod 5: Los

Poprzednie epizody (przeczytaj)



Ashduk śnił. Wędrował pośród spowitych oparami ogrodów Hasiru. Szukał jakichkolwiek śladów zycia. Na skórze czuł zimno, jego oddech pozostawiał mgiełkę, temperatura spadała. Teraz wszystko pokrywał już szron. W jednej z alejek napotkał Estebana – starzec był skostniały, miał poszarzałą twarz, pokrytą grudkami lodu brodę. Kłapał zebami a w umyśle Ashduka formowały się słowa:






- Zawiodłeś, nie tyle mnie co moich ludzi. Twoich ludzi. Teraz nadchodzi wojna, Czas Ognia, Czas Lodu. Czarodzieje będą upadac, nowe kulty rosnąć w siłę. Zaraza Błękitnej Krwi – Błękitna Śmierć, Magia wycieknie ze świata. Przyłożyłeś do tego swoje dłonie, a może swoje przyrodzenie?



Twarz Estebana zmieniła się w twarz Niry. Wszystko zadrżało i Ashduk obudził się z krzykiem. Grzmiała ziemia, trzęsły się kamienne płyty w otwartych komnatach.  Jakby ziemia rozpękła się na pół. Odległy wybuch, erupcja wybrzmiewały echem…



Na ciemnym nocnym niebie pojawiły się dodatkowe gwiazdy, rosły z każdym oddechem i nabierały żółtej barwy, później zalśniły czerwienią. Powiększały się i zyskiwały cos na kształt ogonów. Dał się słyszeć potężny świst gdy pierwsza z kamiennych, rozpalonych żarem skał uderzyła w wody Hasiru Mulleyari, w pewnej odległości od pałacu. Zaraz po tym rozległy się kolejne detonacje. Potężne meteoryty nieprzerwanie spadały na Wodną Krainę, wzbijając gigantyczne fale, woda z sykiem parowała… Rozpoczął się atak… Rozpętało się piekło…


Ashduk biegał po wiszących ogrodach , z tarasu na taras. Inni mieszkańcy pałacu też pozostawali w ruchu. Póki co żaden z płonących kamiennych odłamków nie trafił w ogrody, ale kilka spadło naprawdę blisko, trzęsła się ziemia, parowała woda, uderzenia meteorytów wzbijały ogromne ilość wody w powietrze. Syk, grzmoty, drżenie.

Czarodziej przystanął na skraju jednego z tarasów. Widział daleko, daleko… Pomiędzy spadającymi odłamkami poruszało się coś jeszcze. Nieprzebrana rzesza latających stworzeń. Niby ptaki, skrzydlate bestie średniej wielkości, otoczone i napędzane mocą Ognia.



-Feniksy Ognistego Pyłu… – Zza pleców Ashduka wysunęły się dwie służebnice, wysłane przez Nirę. – To ulubieńcy Tozuna, jego zwiadowcy i gwardia honorowa. Zwykle przeprowadzają pierwszy atak. To ptaki poświęcone w Ogniu, zmartwychwstałe z Popiołów…




Feniksy były już bardzo blisko. Dopadły kilku wysp znajdujących się przez Hasiru. Tam rozgorzała walka. Jakieś zamglone postacie w zieleni i błękicie walczyły na ziemi, włóczniami i tarczami. Ogniste ptaki spadały z góry i ciskały płonącymi piórami w swoich wrogów.



Kilkaset stworzeń ominęło mniejsze wyspy i skierowało się ku pałacowi. Były tuz tuż. Wtedy odezwała się obrona. Z wody wystrzeliły dziesiątki a może setki potężnych macek. Trafiały raz za razem, strącając płonące ptaki w toń. Gasły, bulgotały, rozpadały się w błotny szlam… Te które zdołały się prześlizgnąć dosięgły wystrzeliwane spod powierzchni strumienie wody. Atak feniksów się załamał.



Wtedy pierwszy, potężny meteor trafił w pałac, wysoko, powyżej tarasy na którym stał Ashduk. Rzuciło nim i służebnicami na posadzkę…



Ashduk poczuł że pada deszcz, ogromne ilości wody lały się z góry…  Jakby tylko nad pałacem zatrzymała się ogromna chmura. Przyjrzał się uważniej. Cos poruszało się w górze, kumulowało, zewsząd tętniła niezwykła, silna magia. Czarodziej z razu nie potrafił określić jej rodzaju, jej Domeny. Potem przyszło objawienie – Magia Wody zmieszana z Magią Przyzwań… Nad Hasiru Mulleyari pojawiła się potężna istota.



Deszcz płonących skał uderzał teraz w pałac, ale żaden pocisków nie trafił więcej celu. Istota zbudowana z olbrzymiej ilości wody uderzała w lecące skały lub przyjmowała uderzenia na wijące się ciało. Wygasłe skały udpadały na bok. Ashduk zafascynowany patrzył w górę moknąc na deszczu, który lał nieprzerwanie, skapywał z Żywiołaka. Mag stracił poczucie czasu.




- Panie – usłyszał głos służek. – Pierwszy atak został odparty. Nira Huggydya zaprasza cie na spotkanie swej Rady, byś stał u jej boku, gdy będzie wysłuchiwać dowódców i doradców…

Ashduk odprawił swój zwyczajowy Rytuał Wody, przebrał się w jedną z odświętnych szat, w kolorze błękitu i zieleni. Poinstruowany przez służki wdział na siebie także specjalną zbroję wykonaną jakby z żółwiowych płyt, jej barwa przywodziła na myśl łąkę kwiatów – może podwodna rafę pełną kolorowych roślin? Na głowę nałożono Ashdukowi diadem wykonany z jakiegoś rodzaju kości, z perłą ogromnej wielkości na samym środku. Tak przygotowany wyruszył na naradę.



W potężnej sali, pod przepuszczającą światło kopułą zgromadziła się pokaźna ilość stworzeń. Na zewnątrz dniało już, robiło się coraz jaśniej. Salę wypełniało światło.



Nira Huggydya przyjęła pokłon czarodzieja i wskazała mu miejsce obok siebie, na pomniejszym tronie. Sama zasiadała na wysokości, pośród zieleni, błękitu i czerwieni – jej tron zbudowany był z morskich skał.



Narada rozpoczęła się od prezentacji przybyłych. Ashdukowi tłumaczono wypowiadane słowa – obok jego tronu przycupnęła służąca o śpiewnym głosie.



Pierwszy przedstawił się człowiek-kraken, o twarzy okolonej pełzającymi mackami, przedstawiciel społeczności gigantycznych ośmiornic, ich kapłan. Ubrał się w zielonkawy, połyskujący strój, obszerny i luźny.

Następnie swój hołd złożył dowodzący Śpiewającymi – ludzie ci opiekowali się wielorybami, zwanymi tutaj Żywymi Wyspami.

Kolejne postaci to magowie, Władcy Wody, emanujący silną aurą. Ich skóra była zielonkawa, byli smukli i ogoleni do łysej głowy. Zwano ich Władcami Fal.

Był także dowódca kohort Żelaznych Łusek – żołnierzy pół-ludzi, pół-ryb. Nosili lekkie zbroje, walczyli ostrzami. Służka wspomniał Ashdukowi, że potrafili szybować w powietrzu, gdy wystrzeliwano ich z katapult w kierunku wroga. Oczywiście najlepiej walczyli w wodzie.

Na koniec zaprezentował się pierwszy z Pancernych ze swoimi przybocznymi – przywódca potężnych humanoidów o wysokości równej wzrostu prawie dwóch mężczyzn. Zakuci w pancerze przypominające żółwiowe, dzierżyli długie berdysze i włócznie z fantazyjnymi żeleźcami. Lądowe oddziały uderzeniowe, choć potrafili także walczyć na dnie morza.



Po prezentacji wystąpił ktoś kto w świecie ludzi uważany byłby za marszałka. Podsumował starcia z ostatniej nocy, mówił o sile uderzeniowej Tozuna i jego ognistej armii. Wspomniał o strategii obronnej, o powstrzymaniu deszczu meteorów dzięki sile macek ośmiornic i fontannom wodnym ciskanym przez wieloryby. Nadmienił, że na rubieżach krainy Niry doszło do bitwy – Pancerni zatrzymali ogniste bestie Tozuna idące jako forpoczta armii. Tam, na Zielonych Skałach walczono nadal choć impet ognistej armii został wyhamowany.

Spodziewano się kojonych bombardowań i ataków z powietrza.



Wzrok Niry był pełen pasji, gniewu i nienawiści. Spytała o najbliższe działania wodnej armii.

Głos zabrał jeden z jej doradców – istota pozbawiona oczu, z paszczą pełna ostrych zębów – w szacie czarodzieja. Mówiący zwał się Bahs Yakkil.



- W bezpośrednim starciu nie mamy szans. – Tłum zgromadzony w Sali zamruczał z niezadowoleniem, ktoś syknął, kilka osób zawarczało. – To pewne. Czeka nas zagłada, bo Tozun zdaje się nie żartować. To nie potyczka. Prowadzi armie mająca zniszczyć Krainę Wody. Uderzy ogniem, zamieni nas w wodna parę, wysuszy nasze domy, a pył poniesie dalej, jako oznakę swojej wygranej.



- To zdrada – wydarł się przywódca Żelaznych Łusek. – Odszczekaj to przeklęty magiku!



Bahs był spokojny. Poczekał aż tłum nieco ochłonie i dokończył, głośno i wyraźnie.



- Innymi słowy, potrzebujemy asasyna. Zabójcy o krwi z wody, ale o temperamencie z ognia. Szybkiego, bezwzględnego, oddanego w pełni naszej sprawie. I naszej Pani. – Czarodziej skłonił głowę przed władczynią.



Nira Huggydya uśmiechnęła się, spoglądając z wysokości swojego tronu.


[epizod zakończony]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz