Gładkolicy ruszył swoją drogą. Nie był niepokojony, nikt go nie śledził – szedł. Minęło kilka dni, śnieg zalegał na zboczach, mróz dawał się we znaki, wiało nieprzyjemnie. Eroch odnajdywał dogodne przejścia, wytyczał sobie ścieżki – szedł. Kilka razy dostrzegał tropy dużych niedźwiedzi oraz jaskiniowych wilków.
Zwierzęta powinny spać pod ziemią, lecz były niespokojne, wybudzone – znać, że wojna w górach, orczo-krasnoludzki konflikt odciskał swe piętno także na świecie zwierząt…
Któregoś dnia, Gładkolicy nie liczył dokładnie, dotarł w okolicę potężnych kamiennych schodów, baszt – krasno ludzkiej roboty. To była Żelazna Droga. Nie wyglądała na chronioną, w tym akurat miejscu. Trza było zdecydować – „górą czy dołem”… Wierzchem, przez szeroką kamienną drogę lub przez trzewia krasnoludzkich zabudowań – jakimś tunelem lub szybem…
Eroch
poszedł „dołem”, mając dość niewdzięcznych krasnali, w mroku mógł, jak
sądził, napotkać orki, ale miał przecież talizman...
Penetrowanie podziemnych komnat i tuneli zajęło mu następne dwa dni i dwie noce. Na szczęście nie napotkał żadnych wrogów, na nieszczęście natknął się na drzwi, tarasujące przejście … Były solidne, kamienne i chroniły je runiczne znaki… „Krasnoludzka Magia”, pomyślał.
Penetrowanie podziemnych komnat i tuneli zajęło mu następne dwa dni i dwie noce. Na szczęście nie napotkał żadnych wrogów, na nieszczęście natknął się na drzwi, tarasujące przejście … Były solidne, kamienne i chroniły je runiczne znaki… „Krasnoludzka Magia”, pomyślał.
Kombinował, głowił
się, dobierał Domeny i zaklęcia. Ostatecznie uznał, że ryzyko użycia Dzikiej
Magii jest solidne… Zawrócił więc.
Po mozolnej
wspinaczce znalazł się rankiem na zimnie i pośród szarej mgły. Podkradł się do
Żelaznej Drogi. Wypoczął przez kilka chwil, posilił się i ruszył w poprzek
traktu. Nie miał pojęcia czy ktokolwiek go obserwował. Zresztą był tylko
samotnym góralem-czarownikiem, zapewne nie stanowił zagrożenia dla krasnoludzkich strażników, o ile któryś z nich pilnował tej części drogi.
Po nerwowym
przedpołudniu znalazł się w południowej części gór. Tutaj krasnoludowi raczej
się nie zapuszczali, ale rosła szansa na spotkanie większej ilości orków.
Eroch ścisnął w
garści talizman…
Bieżał…
Mijały dni.
Gładkolicy próbował okiełznać wilka. Wyszukał stado, rozpoznał młodego samca i
zdołał go zwabić… Potem splótł Czar – Magia Umysłu, Natury i Dzika Magia. Za
drugim razem udało się… zadrgała moc… Młody wilk zbliżał się do Erocha, to odchodził
nieufnie, ale coś go przywoływało… Gdy już prawie nawiązali pewną formę
naturalnej „więzi” niebo jakby rozpękło się…
Nad lasem w
którym przebywali przeszła gwałtowna, magiczna ulewa. Dzika Magia zaingerowała…
Wilk zaskomlał, uciekł…
Eroch zaklął
ale później wyczuł, że forma więzi pozostała – to Magia Natury pozostawiła znamię,
zarówno w Erochu jak i w wilku… Czarownik był dobrej myśli…
Przez kilka dni wędrował, modlił się do
Duchów i myślał. W końcu Gładkolicy znalazł uroczysko, cmentarzysko górskich
mamutów, rozległe, na płaskowyżu między szczytami...
Zabijano je tam ku czci jakiegoś bóstwa -
wieki temu, ale delikatna Magia Natury pozostała, także Magia Śmierci - Czarna
unosiła się w powietrzu... Nie był to chyba plugawy kult...
Eroch upuścił trochę swej krwi, zapalił
zioła... wyłożył z plecaka zwitek wilczej skóry, kilka kłów... Modlił się
i splatał zaklęcia Magii Natury...
Po dwóch dobach pojawił się wilk...
naznaczony wcześniej młody samiec... I stało się. Obrzęd się wypełnił. Drgała
magia, modlitwa unosiła się w powietrzu… Gładkolicy niewiele spamiętał z tych
chwil. Obrazy, sny, koszmary, marzenia…
Po obudzeniu się dostrzegł wilka. Od tego
dnia młody samiec podążał w ślad za czarownikiem, co więcej, prowadził za sobą watahę.
Jego futro było poszarpane, widać musiał toczyć walki o przywództwo – ale magia
która podzielił się z nim Eroch była silna. Wilk stał się najważniejszym pośród
swoich.
Czarownik dotarł w tym czasie do krańca
ostatniego z łańcuchów… Siedział pośród śniegów, na ostatniej wysoczyźnie,
patrzył na południe skąpane w żółci i brązie – widać było rozległe Dzikie
Ziemie, na których panował ciepły, suchy klimat, zupełnie na horyzoncie znać
było, choć Eroch nie był pewien, coś jakby morze. Albo chmury zbierały się nad
ziemią… Nieważne, istotnym było, że parł przed siebie. Uśmiechnął się i
zastanowił nad imieniem dla wilka…
Przeglądał mapę by rozeznać się w swoim
położeniu. Zdecydował, ze ruszy wzdłuż rzeki, na południowy-zachód lub
podnóżami gór, ku południu...
Wiedział, że nie może ciągnąc na Dzikie
Ziemie całej watahy. Postanowił odłączyć swego wilka od stada. We śnie przyszło
do Erocha imię – młody wilk miał zwać się: „Shunkaha”. Rozpoczął trwającą wiele
dni próbę, modląc się i używając Magii Natury. Udało mu się po siedmiu świtach.
Wilk wypił krew Erocha… i pozostawił swoje stado.
Nim wyruszyli przez pustkowia, czarownik
zasięgnął rady Duchów, używając w modłach Dzikiej Magii – chciał poznać swoja
przeszłość… Śnił na jawie. Obrazy przyszły doń, ale niewiele z nich spamiętał.
Przez następne dni nawiedzały go prorocze sny…
Pierwszy to ciąg obrazów: unoszące się w
przestrzeni wyspy, przebijające się przez mgłę, słupy dymu na równinie i krew
zakrzepła na czarnych żeleźcach. Druga wizja zawierała czerń i słowa w
nieznanym języku. Jedno z nich Eroch rozumiał – czarna mowa szeptała: „Czaszka”!
Dni
spędzone na powolnej wędrówce, noce przepełnione zielem, duchowymi modłami i
obcowaniem z totemicznymi siłami
pozwoliły Erochowi wzmocnić się. Zdobył nowe umiejętności, stał się bliższy
swym Opiekunom. Zwykły magik potrzebował by mistrza – innego czarodzieja, by
odeń uczyć się nowych sztuczek, wzorców, słów. Gładkolicemu wystarczyły sny,
wizje i głęboka wiara oraz ofiary z własnej krwi. Medytował i modlił się.
Szedł. Bratał się z Shunkahą. Szedł.
Tak
minęły trzy długie tygodnie.
Trzydzieści razy księżyc wschodził, trzydzieści razy ustępował słońcu. Eroch wyczerpał
swe zapasy, musiał zacząć polować. Wilk prowadził go bezpiecznymi ścieżkami.
Podnóża gór roiły się od orków. Były czarne watahy, liczne i groźne, ale
pierzchające przed słońcem dnia. Były oddziały cingrellów, jak zwano wśród ludzi pół-orczych bękartów, zdarzały
się co jakiś czas grupy goblinów, istot mniejszych od swych pobratymców. Wtedy Shunkaha prężył się i warczał, biegał
niespokojnie w te i we wte – czuł wargów – splugawione psowate bestie służące
goblinom.
Ale udawało się unikać Czarnych
oddziałów. Byli tu także ludzie, a jakże, ale służący siłom Mroku, lub takich
udający. Kapliczki noszące ślady krwawych ofiar, stosy wyschniętych czaszek,
wioski, osady i kasztele wypalone w dawnych wojnach – tak wyglądały Dzikie
Ziemie.
Eroch i Shunkaha brnęli wzdłuż
wyznaczonego szlaku. Człowiek wpadł na
pomysł sporządzenia dla wilka obroży lub czegoś na kształt uprzęży. Wykonał tę
ostatnią, a Shunkaha przystał na próby „ujarzmiania”. Ufał swemu panu.
Eroch postanowił, ze gdyby musieli wejść
wśród ludzi, wilk będzie mu towarzyszył.
Tamtego poranka Shunkaha odbiegł daleko,
na polowanie. Eroch dał się zaskoczyć – był zmęczony wędrówką, poszukiwał
dogodnego miejsca na wypoczynek – tym razem chciał przespać się za dnia. Stępił
mu się zmysł wykrywający niebezpieczeństwo. Uśpiły go ostatnie bezpieczne dni.
Czekali na rozstaju dróg, duktów czy też
szlaków, na wzgórzu, koło starego na wpół martwego drzewa. Trzej.
Brzydcy, śmierdzący i wyglądający na niebezpiecznych.
Wysoki człowiek, w skórzanej zbroi i
postrzępionym, brunatnym, wełnianym płaszczu. Opierał się o długi miecz w
pochwie. Półkrwi ork. Wieki, o dwie
głowy wyższy od Erocha i szerszy w barkach. Szczerzył się, zębiska wypełniały
mu usta… Odział się w kożuch, na ramieniu trzymał solidny, bojowy młot. I ten
trzeci, chudzielec w szarej opończy, z czapką na głowie i dyndającymi nań
paciorkami, warkoczykami i dzwoneczkami. Wspierał się na kosturze.
Człowiek wskazał mieczem w kierunku
Erocha i warknął:
-
To twój szczęśliwy dzień Przybłędo. Trafiła ci się szansa na eskortę przez
niebezpieczne ziemie. Obyś miał coś w trzosie, by za nasze towarzystwo
zapłacić. Uprzedzam… słono…
Gładkolicy zastanowił się. Trzech,
dość widoczna i znaczna przewaga, jeden może być czarodziejem, ork jest pewnie
silny jak koń, a ten trzeci jest pewnie jakimś bezwzględnym mordercą. Wiele
razy widywał im podobnych, gdy był jeszcze dzieckiem, włóczęgą i żebrakiem. Rzekł im:
- Kiesa moja nie jest
wypchana złotymi monetami, jestem włóczykijem i wędrowcem, aczkolwiek doborowym
towarzystwem w niebezpiecznych czasach nie warto i niedobrze jest wzgardzić.
Idę na południe jeżeli wam po drodze przyłącze się. Mogę odpłacić kolacją ze świeżego
mięsa i wskazaniem dobrych miejsc na postój - mam doświadczenie…
Nie warto od razu pokazywać kart, zobaczmy co się wydarzy? Gdzie jesteś przyjacielu?? Biegnij co sił w nogach ale bądź czujny i czekaj na sygnał. Pomyślał Eroch i przesłał swe słowa do Shunkaha.
Nie warto od razu pokazywać kart, zobaczmy co się wydarzy? Gdzie jesteś przyjacielu?? Biegnij co sił w nogach ale bądź czujny i czekaj na sygnał. Pomyślał Eroch i przesłał swe słowa do Shunkaha.
Spokojnie odsunął się poza zasięg miecza i młota. Talizman od braci, powinien wpłynąć na osąd Orka, miał nadzieję. Ustawił
się tak by móc użyć maczet, na łuk było już za późno. Stare na wpół martwe
drzewo pewnie widziało już nie jedno okropieństwo w swym życiu, jeśli tak, mogło
być pełne złej i gwałtownej energii, która w ostateczności - magia natury i
dzika i mroczna - powinny się przydać.
Pół-ork splunął i warknął, ten z kosturem
ani drgnął, za to mężczyzna z mieczem wyszczerzył się i spojrzał na niebo…
Pół-ork wystąpił krok w przód i odezwał się,
podobnie jak swój ludzki kompan mówił w mieszance wspólnego i czarnej mowy, tyle że plując i sepleniąc:
- Dobra, urżnijmy nieco twojego własnego udźca
i sprawdźmy jak szybko jesteś w stanie go przyrządzić… Obyś dobrze smakował,
inaczej mam masę pomysłów co zrobić z twoim ścierwem…
Miecznik trącił pół-orka orężem i burknął:
- Mordę zawrzyj Tugluku i wstrzymaj swe śmierdzące
kły, patrz co Przybłęda zawiesił sobie na szyi… Znaków swych pobratymców nie
rozpoznajesz? Ma orczy amulet – ciekawe co tu jest grane? Powiesz nam „włóczykiju”…
Ciekawimy…
Ten z kosturem świdrował
Erocha wzrokiem…
- Jestem z Gór - rzekł Czarownik, skupiając
się nad Czarem. Chciał aby Magia Mroku wsparta jego ukochaną Dziką Magią
podziałała na drzewo. Gdy mówił dalej wplatał w wypowiedź słowa zaklęcia.
- Nie znajdziecie we mnie wroga, nie znajdziecie przy mnie drogocennych kamieni ani złota, jednak podążając ze mną dalej możecie odnaleźć chwałę i złoto, towarzysząc mi w wyprawie możecie przysłużyć się ważnej sprawie, a co za tym idzie, na końcu drogi otrzymać za swą pomoc nagrodę. Mrok jest w każdym z Nas, nie lękajcie się.
Ostatnie słowa wypowiedział z ironicznym uśmiechem, kończąc wypowiadanie zaklęcia.
- Nie znajdziecie we mnie wroga, nie znajdziecie przy mnie drogocennych kamieni ani złota, jednak podążając ze mną dalej możecie odnaleźć chwałę i złoto, towarzysząc mi w wyprawie możecie przysłużyć się ważnej sprawie, a co za tym idzie, na końcu drogi otrzymać za swą pomoc nagrodę. Mrok jest w każdym z Nas, nie lękajcie się.
Ostatnie słowa wypowiedział z ironicznym uśmiechem, kończąc wypowiadanie zaklęcia.
Pień eksplodował czarną materią, wirującym chaosem drzazg i śmierdzących drewnianych odłamków. Eroch był rad, że
nie pomylił się co do uroczyska. Pół-ork zwinął się na ziemi, chyba jakaś szczapa trafiła go w okolice szyi, na piach bryznęła czarna posoka… Miecznik
skoczył na czarownika, tnąc. Ten z kosturem stał niewzruszony, tylko obserwując
wydarzenia…
Eroch Gładkolicy walczył...
[koniec epizodu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz