poniedziałek, 24 marca 2014

Wilczym Szlakiem Epizod 3: Górą lub dołem /ZAKOŃCZONY/

Poprzednie epizody (czytaj) 

Gładkolicy ruszył swoją drogą. Nie był niepokojony, nikt go nie śledził – szedł. Minęło kilka dni, śnieg zalegał na zboczach, mróz dawał się we znaki, wiało nieprzyjemnie. Eroch odnajdywał dogodne przejścia, wytyczał sobie ścieżki – szedł. Kilka razy dostrzegał tropy dużych niedźwiedzi oraz jaskiniowych wilków. 




Zwierzęta powinny spać pod ziemią, lecz były niespokojne, wybudzone  – znać, że wojna w górach, orczo-krasnoludzki konflikt odciskał swe piętno także na świecie zwierząt…  

Któregoś dnia, Gładkolicy nie liczył dokładnie, dotarł w okolicę potężnych kamiennych schodów, baszt – krasno ludzkiej roboty. To była Żelazna Droga. Nie wyglądała na chronioną, w tym akurat miejscu.  Trza było zdecydować – „górą czy dołem”… Wierzchem, przez szeroką kamienną drogę lub przez trzewia krasnoludzkich zabudowań – jakimś tunelem lub szybem…


Eroch poszedł „dołem”,  mając dość niewdzięcznych krasnali, w mroku mógł, jak sądził, napotkać orki, ale miał przecież talizman... 
Penetrowanie podziemnych komnat i tuneli zajęło mu następne dwa dni i dwie noce. Na szczęście nie napotkał żadnych wrogów, na nieszczęście natknął się na drzwi, tarasujące przejście … Były solidne, kamienne i chroniły je runiczne znaki… „Krasnoludzka Magia”, pomyślał.
Kombinował, głowił się, dobierał Domeny i zaklęcia. Ostatecznie uznał, że ryzyko użycia Dzikiej Magii jest solidne… Zawrócił więc.

Po mozolnej wspinaczce znalazł się rankiem na zimnie i pośród szarej mgły. Podkradł się do Żelaznej Drogi. Wypoczął przez kilka chwil, posilił się i ruszył w poprzek traktu. Nie miał pojęcia czy ktokolwiek go obserwował. Zresztą był tylko samotnym góralem-czarownikiem, zapewne nie stanowił zagrożenia dla krasnoludzkich strażników, o ile któryś z nich pilnował tej części drogi.
Po nerwowym przedpołudniu znalazł się w południowej części gór. Tutaj krasnoludowi raczej się nie zapuszczali, ale rosła szansa na spotkanie większej ilości orków.

Eroch ścisnął w garści talizman… 
Bieżał…


Mijały dni. Gładkolicy próbował okiełznać wilka. Wyszukał stado, rozpoznał młodego samca i zdołał go zwabić… Potem splótł Czar – Magia Umysłu, Natury i Dzika Magia. Za drugim razem udało się… zadrgała moc…  Młody wilk zbliżał się do Erocha, to odchodził nieufnie, ale coś go przywoływało… Gdy już prawie nawiązali pewną formę naturalnej „więzi” niebo jakby rozpękło się…
Nad lasem w którym przebywali przeszła gwałtowna, magiczna ulewa. Dzika Magia zaingerowała… Wilk zaskomlał, uciekł…

Eroch zaklął ale później wyczuł, że forma więzi pozostała – to Magia Natury pozostawiła znamię, zarówno w Erochu jak i w wilku… Czarownik był dobrej myśli…


Przez kilka dni wędrował, modlił się do Duchów i myślał. W końcu Gładkolicy znalazł uroczysko, cmentarzysko górskich mamutów, rozległe, na płaskowyżu między szczytami...
Zabijano je tam ku czci jakiegoś bóstwa - wieki temu, ale delikatna Magia Natury pozostała, także Magia Śmierci - Czarna unosiła się w powietrzu... Nie był to chyba plugawy kult...
Eroch upuścił trochę swej krwi, zapalił zioła... wyłożył z plecaka zwitek wilczej skóry, kilka kłów...  Modlił się i splatał zaklęcia Magii Natury...
Po dwóch dobach pojawił się wilk... naznaczony wcześniej młody samiec...  I stało się. Obrzęd się wypełnił. Drgała magia, modlitwa unosiła się w powietrzu… Gładkolicy niewiele spamiętał z tych chwil. Obrazy, sny, koszmary, marzenia…
Po obudzeniu się dostrzegł wilka. Od tego dnia młody samiec podążał w ślad za czarownikiem, co więcej, prowadził za sobą watahę. Jego futro było poszarpane, widać musiał toczyć walki o przywództwo – ale magia która podzielił się z nim Eroch była silna. Wilk stał się najważniejszym pośród swoich.

Czarownik dotarł w tym czasie do krańca ostatniego z łańcuchów… Siedział pośród śniegów, na ostatniej wysoczyźnie, patrzył na południe skąpane w żółci i brązie – widać było rozległe Dzikie Ziemie, na których panował ciepły, suchy klimat, zupełnie na horyzoncie znać było, choć Eroch nie był pewien, coś jakby morze. Albo chmury zbierały się nad ziemią… Nieważne, istotnym było, że parł przed siebie. Uśmiechnął się i zastanowił nad imieniem dla wilka…

Przeglądał mapę by rozeznać się w swoim położeniu. Zdecydował, ze ruszy wzdłuż rzeki, na południowy-zachód lub podnóżami gór, ku południu...
Wiedział, że nie może ciągnąc na Dzikie Ziemie całej watahy. Postanowił odłączyć swego wilka od stada. We śnie przyszło do Erocha imię – młody wilk miał zwać się: „Shunkaha. Rozpoczął trwającą wiele dni próbę, modląc się i używając Magii Natury. Udało mu się po siedmiu świtach. Wilk wypił krew Erocha… i pozostawił swoje stado.
Nim wyruszyli przez pustkowia, czarownik zasięgnął rady Duchów, używając w modłach Dzikiej Magii – chciał poznać swoja przeszłość… Śnił na jawie. Obrazy przyszły doń, ale niewiele z nich spamiętał. Przez następne dni nawiedzały go prorocze sny…
Pierwszy to ciąg obrazów: unoszące się w przestrzeni wyspy, przebijające się przez mgłę, słupy dymu na równinie i krew zakrzepła na czarnych żeleźcach. Druga wizja zawierała czerń i słowa w nieznanym języku. Jedno z nich Eroch rozumiał – czarna mowa szeptała: „Czaszka”!

Dni spędzone na powolnej wędrówce, noce przepełnione zielem, duchowymi modłami i obcowaniem z totemicznymi siłami pozwoliły Erochowi wzmocnić się. Zdobył nowe umiejętności, stał się bliższy swym Opiekunom. Zwykły magik potrzebował by mistrza – innego czarodzieja, by odeń uczyć się nowych sztuczek, wzorców, słów. Gładkolicemu wystarczyły sny, wizje i głęboka wiara oraz ofiary z własnej krwi. Medytował i modlił się. Szedł. Bratał się z Shunkahą. Szedł.

Tak minęły trzy długie tygodnie. Trzydzieści razy księżyc wschodził, trzydzieści razy ustępował słońcu. Eroch wyczerpał swe zapasy, musiał zacząć polować. Wilk prowadził go bezpiecznymi ścieżkami. Podnóża gór roiły się od orków. Były czarne watahy, liczne i groźne, ale pierzchające przed słońcem dnia. Były oddziały cingrellów, jak zwano wśród ludzi pół-orczych bękartów, zdarzały się co jakiś czas grupy goblinów, istot mniejszych od swych pobratymców.  Wtedy Shunkaha prężył się i warczał, biegał niespokojnie w te i we wte – czuł wargów – splugawione psowate bestie służące goblinom.
Ale udawało się unikać Czarnych oddziałów. Byli tu także ludzie, a jakże, ale służący siłom Mroku, lub takich udający. Kapliczki noszące ślady krwawych ofiar, stosy wyschniętych czaszek, wioski, osady i kasztele wypalone w dawnych wojnach – tak wyglądały Dzikie Ziemie.
Eroch i Shunkaha brnęli wzdłuż wyznaczonego szlaku.  Człowiek wpadł na pomysł sporządzenia dla wilka obroży lub czegoś na kształt uprzęży. Wykonał tę ostatnią, a Shunkaha przystał na próby „ujarzmiania”. Ufał swemu panu.
Eroch postanowił, ze gdyby musieli wejść wśród ludzi, wilk będzie mu towarzyszył.

Tamtego poranka Shunkaha odbiegł daleko, na polowanie. Eroch dał się zaskoczyć – był zmęczony wędrówką, poszukiwał dogodnego miejsca na wypoczynek – tym razem chciał przespać się za dnia. Stępił mu się zmysł wykrywający niebezpieczeństwo. Uśpiły go ostatnie bezpieczne dni.
Czekali na rozstaju dróg, duktów czy też szlaków, na wzgórzu, koło starego na wpół martwego drzewa. Trzej. Brzydcy, śmierdzący i wyglądający na niebezpiecznych.
Wysoki człowiek, w skórzanej zbroi i postrzępionym, brunatnym, wełnianym płaszczu. Opierał się o długi miecz w pochwie.  Półkrwi ork. Wieki, o dwie głowy wyższy od Erocha i szerszy w barkach. Szczerzył się, zębiska wypełniały mu usta… Odział się w kożuch, na ramieniu trzymał solidny, bojowy młot. I ten trzeci, chudzielec w szarej opończy, z czapką na głowie i dyndającymi nań paciorkami, warkoczykami i dzwoneczkami. Wspierał się na kosturze.

Człowiek wskazał mieczem w kierunku Erocha i warknął:

- To twój szczęśliwy dzień Przybłędo. Trafiła ci się szansa na eskortę przez niebezpieczne ziemie. Obyś miał coś w trzosie, by za nasze towarzystwo zapłacić. Uprzedzam… słono…


Gładkolicy zastanowił się. Trzech, dość widoczna i znaczna przewaga, jeden może być czarodziejem, ork jest pewnie silny jak koń, a ten trzeci jest pewnie jakimś bezwzględnym mordercą. Wiele razy widywał im podobnych, gdy był jeszcze dzieckiem, włóczęgą i żebrakiem.  Rzekł im:

- Kiesa moja nie jest wypchana złotymi monetami, jestem włóczykijem i wędrowcem, aczkolwiek doborowym towarzystwem w niebezpiecznych czasach nie warto i niedobrze jest wzgardzić. Idę na południe jeżeli wam po drodze przyłącze się. Mogę odpłacić kolacją ze świeżego mięsa i wskazaniem dobrych miejsc na postój - mam doświadczenie…

Nie warto od razu pokazywać kart, zobaczmy co się wydarzy? Gdzie jesteś przyjacielu?? Biegnij co sił w nogach ale bądź czujny i czekaj na sygnał. Pomyślał Eroch i przesłał swe słowa do Shunkaha.

Spokojnie odsunął się poza zasięg miecza i młota. Talizman od braci, powinien wpłynąć na osąd Orka, miał nadzieję. Ustawił się tak by móc użyć maczet, na łuk było już za późno. Stare na wpół martwe drzewo pewnie widziało już nie jedno okropieństwo w swym życiu, jeśli tak, mogło być pełne złej i gwałtownej energii, która w ostateczności - magia natury i dzika i mroczna - powinny się przydać. 
Pół-ork splunął i warknął, ten z kosturem ani drgnął, za to mężczyzna z mieczem wyszczerzył się i spojrzał na niebo…
Pół-ork wystąpił krok w przód i odezwał się, podobnie jak swój ludzki kompan mówił w mieszance wspólnego i czarnej mowy, tyle że plując i sepleniąc:

- Dobra, urżnijmy nieco twojego własnego udźca i sprawdźmy jak szybko jesteś w stanie go przyrządzić… Obyś dobrze smakował, inaczej mam masę pomysłów co zrobić z twoim ścierwem…

Miecznik trącił pół-orka orężem i burknął:

- Mordę zawrzyj Tugluku i wstrzymaj swe śmierdzące kły, patrz co Przybłęda zawiesił sobie na szyi… Znaków swych pobratymców nie rozpoznajesz? Ma orczy amulet – ciekawe co tu jest grane? Powiesz nam „włóczykiju”… Ciekawimy…

Ten z kosturem świdrował Erocha wzrokiem…

- Jestem z Gór - rzekł Czarownik, skupiając się nad Czarem. Chciał aby Magia Mroku wsparta jego ukochaną Dziką Magią podziałała na drzewo. Gdy mówił dalej wplatał w wypowiedź słowa zaklęcia.

- Nie znajdziecie we mnie wroga, nie znajdziecie przy mnie drogocennych kamieni ani złota, jednak podążając ze mną dalej możecie odnaleźć chwałę i złoto, towarzysząc mi w wyprawie możecie przysłużyć się ważnej sprawie, a co za tym idzie, na końcu drogi otrzymać za swą pomoc nagrodę.  Mrok jest w każdym z Nas, nie lękajcie się.

Ostatnie słowa wypowiedział z ironicznym uśmiechem, kończąc wypowiadanie zaklęcia.

Pień eksplodował czarną materią, wirującym chaosem drzazg i śmierdzących drewnianych odłamków. Eroch był rad, że nie pomylił się co do uroczyska. Pół-ork zwinął się na ziemi, chyba jakaś szczapa trafiła go w okolice szyi, na piach bryznęła czarna posoka… Miecznik skoczył na czarownika, tnąc. Ten z kosturem stał niewzruszony, tylko obserwując wydarzenia…

Eroch Gładkolicy walczył...



 [koniec epizodu]



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz