wtorek, 25 czerwca 2013

Amadi Epizod 1: Prawo Ludzi Równin /zakończony/

Tajemniczy czarodziej, o ciemnej jak heban skórze, noszący na plecach wygięta szablę, postanowił wyruszyć do Żelaznych Gór, a później hen za nie - do Krain Cezarii
By tam dotrzeć z terenów Odległego Imperium, musiał przebyć niezmierzone połacie Krainy Równin - Ziemie Wolnych Ludów.

Amadi, bo tak brzmiało jego imię był odważny i nieugięty - lecz podróz zdawała się niebezpieczną i trudną.





Miasto Kanah-Sokh przycupnęło na skraju dżungli, jak strażnik pilnujący granicy między lasem a równiną.
Amadi zostawił za sobą, na południu,  deszczową zieleń; Wysokie Góry, drapiące nieboskłon miał po swojej lewej ręce, a gdzieś na wschodnie znajdowało się odległe Morze Kresu. Przed sobą widział Wielkie Równiny ciągnące się w nieskończoność.
Kanah-Sokh było przystankiem, jedyną w okolicy siedzibą ludzką, małym acz ludnym ośrodkiem miejskim.


Przez miasto ciagnął się szlak: z Sayphayary na wschodzie aż do Berzah na odległym północnym zachodzie. Amadi szybko odnalazł niewielką karawanę – kilku gomeoshiańskich kupców z wozami wypakowanymi towarem, ich przewodnicy i eskorta złożona z Ludzi Równin, wysoki kapłan jakiegoś zapomnianego boga, jego pomocnik i sługa, saypharyjski uczony i dwóch nieznajomych wyglądających na  czarowników – jeden o bladej skórze, obwieszony paciorkami, drugi ciemny i ogolony do łysej skóry – z potężnym młotem na plecach.


Karawanie przewodził młody Cirrik Yasil, syn zamożnego kupca z Gomeos. Zgodził się na dołączenie Amadiego do kompanii: miejsce na wozie za pomoc w ochronie.




Nim wyruszyli, Amadi przyjrzał się miastu.

Pachniało przyprawami, smażonym mięsiwem, słodkimi owocami... oraz rozkładem, śmiercią i biedą... Niestety... takie zwykle bywały handlowe miasta.

Kanak-Sokh zostało osadzone na prastarych ruinach, porośniętych gęstwiną, zabudowane kamiennymi i drewnianymi konstrukcjami, przeludnione, z masą biedoty.
Było w nim pełno kupieckich straganów, składów handlowych, kilka placów.
Amadi rozglądał się w poszukiwaniu ksiąg lub zwojów, ale bibliotek lub temu podobnych miejsc próżno było szukać.
Były chramy różnych bóstw, domy modlitewne, olbrzymia ilość kapliczek poświęconych różnorakim bogów: tym od chaosu, przyjemności, pomnażania dóbr lub od kultów zwierzęcych.

Amadi wypytywał także o swoich towarzyszy podróży i bacznie ich obserwował. Dowiedział się sporo.

Kilku gomeoshiańskich kupców z wozami wypakowanymi towarem to współpracownicy Cirrika Yasila, syna zamożnego kupca z Gomeos. Mieli ciemne twarze, śmieszne, kolorowe, płócienne czapki, równie wielobarwne chusty na szyjach, i nosili sie na biało.
Cirrik Yasil miał przy sobie sporo pieniędzy i masę towaru.

Przewodnicy i eskorta złożona z Ludzi Równin - był ich tuzin, może więcej - ubrani w skórzane zbroje, posiadali różne elementy zbroi, walczyli mieczami, szablami i toporami. Barbarzyńcy na własnych ziemiach, solidni i lojalni, na Równinach ceniono honor i dane słowo, jasnoskórzy o długich włosach, w które wplatali jaskrawe ozdoby.

Wysoki i szczupły kapłan jakiegoś zapomnianego boga - bezimienny, tajemniczy, nie noszący broni, jeśli nie liczyć drewnianego kostura, o bladej skórze.  Jego pomocnik i sługa był niemową.

Saypharyjski uczony, w turbanie i obszernych szatach żółtawego koloru zwał się Gopal Bhatta. Na jucznym koniu wiózł ze sobą sporo ekwipunku.

A dwóch nieznajomych wyglądających na czarowników?  Na tego o bladej skórze, obwieszonego paciorkami, wołali Sarr
Drugi, ciemny i ogolony do łysej skóry – z potężnym młotem na plecach był bitewnym czarodziejem z odległego Zachodu. Mówili o nim - Harum Lagbaya.

Dwa dni później, wyprawa wyruszyła szlakiem przez Równiny.


W ciągu kilku następnych dni karawana podążała niespiesznie w kierunku malujących sie na horyzoncie odległych łańcuchów górskich. Daleko za podróżnikami zniknęła ściana deszczowego lasu. Cały czas po waszej lewej przesuwał sie bliski i ogromny masyw Wysokich Gór, ponoć najwyższych na Kontynencie.

Przewodnicy wspomnieli, że podróż powinna potrwać dwa miesiące - do samego Berzah - może trochę więcej, uwzględniając pogodę, dłuższe popasy i handel.

Po drodze w ciągu pierwszych kilku dni Amadi ujrzał dwie karawany: Sayphayarczycy w barwnych strojach wspominali o niepokojach na północnym brzegu Równin, jadący z południowego zachodu Agijczycy mówili o wojnie na północy - cesarscy wojownicy mieli walczyć z wyznawcami Mędrca Od kupców z Ag mag zakupił dwa ciekawe pergaminy.

Każdy dzień Amadiego, w trakcie podróży, wyglądał podobnie: dużo się modlił, ćwiczył fechtunek swym scimitarem, łowił ryby w napotykanych potokach i małych jeziorach, przyrządzał je później dla innych członków karawany, a nade wszystko bacznie nasłuchiwał i obserwował ludzi i okolicę. Próbował też wymieniać informacje.

Burkliwy kapłan co rano i wieczór rozbierał sie do przepaski biodrowej i modlił do słońca, dowiedziawszy się że Amadi nie czci słonecznej bogini - odmówił rozmowy.

Przewodzący wyprawie Cirrik Yasil okazał się miłym człowiekiem, dużo mówił o swojej profesji i rodzinnej pracy – w odległym Gomeos.

Harum Lagabaya najpierw nieustannie przypatrywał się Amadiemu, później zagadany przez czarodzieja, chciał koniecznie wiedzieć skąd inny czarnoskóry wędrowiec wziął się na terenach Równin. Amadi wspomniał o celu swojej podróży – poszukiwaniu druidycznego sanktuarium.
Harum zadumał się i odpowiedział: "Druidzi ? Znajdziesz ich daleko na Północy, za Żelaznymi Górami... Kapłani i czarodzieje żywiołów owszem, takich mozesz napotkac po tej stronie gór, ale kregi druidyczne sa daleko, daleko... Powodzenia  - czeka cie długa droga... mam nadzieje że warto tak sie trudzić... "
Harum i bladoskóry Sarr okazali się być najemnymi czarodziejami – nie chcieli zdradzić czym dokładnie się zajmują.

Gopal Bhatta, uczony, początkowo wydawał się negatywnie usposobiony i niegrzecznie zbywał Amadiego. Czarodziej próbował rozmawiac o wojnie cesarstwa z ludźmi Mędrca. Uczony warknął, że „wojny są dla głupców… i nie trapi się nimi… Nie ma nic do dodania”.
Po kilku dniach jego gniew ustąpił, Gopal przeprosił Amadiego za swoje zachowanie – później zdołali porozmawiać o magii, alchemii i pismach magicznych, uczony potrafił tworzyć magiczne eliksiry. Okazało się że zarówno Gopal jak i Amadi znali te same rodzaje czarodziejskich pism: runy wodne, widoczne po zanurzeniu w słodkiej wodzie, i tajne pismo Hobi, skomplikowane znaki runiczne znane w krainie Prakary. Zwłaszcza to drugie było ciekawe i bardzo rzadkie...

Ludzie Równin, będąc przewodnikami i zapewniający ochronę, do których Amadi ochoczo się przysiadał podczas wieczornych popasów, byli radośni i skorzy do dobrej zabawy. Nauczyli czarodzieja swoich przekleństw, spodobała się im broń Amadiego – w tych stronach rzadko widywało się tak misternie wykonany scimitar, już po kilku dniach nazwali nowopoznanego maga swym przyjacielem.

W czwartym dniu podróży karawana zatrzymała się na krótko w małej osadzie Ludu Równin. Ugoszczono ich i życzono powodzenia w dalszej drodze.


Równiny ciągnęły się w nieskończoność, odległe i niskie północne góry nie przybliżyły się ani na milę, a potężny masyw na południowym zachodzie nadal górował nad karawaną, wypełniając dolną połówkę nieba… 
Każdy dzień wyglądał podobnie – nocny odpoczynek, krótki postój około południa i bezustanna jazda… Dzień w dzień… Praktycznie nie napotykali żadnych istot.
Amadi ćwiczył i modlił się. Nocą nawiedzały go sny-wizje - była w nich dżungla, kocie oczy i przebiegające przez gąszcz zwierzęta przypominające jelenie.

Raz w oddali dostrzec można było konnych. Innym razem, gdzieś daleko na wschodzie zamajaczyło stado dzikich zwierząt – za daleko na polowanie. W górze kołowały ptaki.
Za dnia nie było gorąco ani zimno, choć poranki bywały chłodne.

Wkrótce minął tydzień, a trzeba wam wiedzieć, że na Równinach liczy się go różnie – 7, 8 a czasem i 9 dni, miesiąc zaś trwa zwykle jakieś trzydzieści-kilka dni – to pozostałość z antycznych czasów. Na północy, we włościach cesarskich ludzie liczą czas inaczej – równo trzy razy po dziesięć dni tworzy miesiąc.

Rozpoczął się kolejny z tygodni. Podróżowali.

Któregoś poranka nad morza traw nadciągnęła mgła, członkowie karawany spotkali wtedy strażnika – tak się przedstawił – odzianego na szaro człowieka o jasnej skórze.
Nieznajomy wspomniał o swojej służbie dla Gwardii Imperium - pozostałości dawnych czasów, strzegącej szlaków na północno-wschodnich rubieżach dawnego Imperium .
Był ubrany w skórzaną zbroję, nosił metalowe nagolenniki, przytroczył do siodła hełm - poza czaszką chroniący policzki i kark, dzierżył włócznię, a przy pasie trzymał krótki miecz. Jechał z misją - ale nie zamierzał zdradzać szczegółów. Wspomniał o niepokojach na północy:
– Mrok sie wzmaga – mówił.
Dopytywał o zagrożenie, które określił słowem „hordy”…
Wydawał sie kompletnie obłąkany... Mówił w języku Równin przeplatanym staro-imperialnym dialektem. Na pożegnanie rzekł Amadiemu:
– Pamiętaj, kiedy pojawi się horda walcz dzielnie,  a może zasłużysz na miejsce pośród Gwardzistów.
Później odjechał…

Innego dnia ujrzeli grupę dziwacznych mnichów, o łysych głowach, odzianych w błękitne szaty, jechali w przeciwną niż karawana stronę, mrukliwi i nieskorzy do rozmów.
Amadi pomachał do nich i życzył im udanej podróży. Próbował także poznać opinię na temat mijanych nieznajomych, pytając uczonego i słonecznego kapłana.
Kapłan jak zwykle zbył uwagę czarodzieja i nie odezwał się.  Gopal wzruszył ramionami mówiąc:
– Nauka to świat realny, magia to świat marzeń. Religia to świat kłamstw – zwykle bo prawdziwa jest tylko moc płynąca z ognia i powietrza – tak uczy Wszechwiedzący...
Po czym zamilkł i nie chciał więcej rozmawiać, na ten temat…
Mnisi minęli karawanę bez słowa - nie patrząc podróżnym w oczy...
Affar - jeden z równinnych przewodników, rzucił tylko krótko:
– To Łyse Łby z Błękitnej Pustelni na płaskowyżu w Wysokich Górach... Nikt ich nie zna i nie wiadomo jakiego boga sławią... Lepiej niech idą własną drogą ...


Trafili także, lekko zbaczając ze szlaku, na wzgórze usłane kamiennymi obeliskami, pokryte drzewami o poskręcanych pniach – tam spędzili jedną z nocy.
Amadi starał się wyczuć, czy to miejsce emanuje magią bądź jakąś aurą, zastanawiając się czy byli tutaj kiedyś druidzi. Pytał o to Gopala oraz innych magów w karawanie.
Z tajemniczego miejsca „czuć było” lekką magię naturalną - może była to magia Natury, Ziemi, oraz delikatny "posmak" Magii Chaosu, zwanej Dzika Magią.
Czarodzieje nie wyczuwali tam żadnych istot, czarów lub magicznych pism, napisów bądź runów...
Co do druidów - uczony wspomniał, że nie ma ich na Południu w ogóle, potwierdził to Harum a jego bladoskóry towarzysz tylko wzruszył ramionami, nic nie mówiąc.

Trzynastego dnia podróży odkryli nieopodal szlaku rozległe pola ziół. Zarówno kapłan słonecznej bogini jak i Gopal Bhatta postanowili dokonać małych zbiorów. Przy tej okazji Amadi postarał się o małe szkolenie w sztuce zielarskiej, zebrał także pęczek ziół, podobnych do tych które rwał Gopal.

Następnego poranka nad stepami rozpętała się gwałtowna ulewa, nie mając żadnego schronienia przetrwaliście ją pod gołym niebem, przemoczeni do cna.
Amadi śpiewał jakąś pieśń o bohaterach z Ag. Każdy poza mieszkańcami Równin psioczył na niego... Barbarzyńcy się uradowali, nazwali czarodzieja bratem i zaczęli śpiewać wraz z nim - własne pieśni Równin...
 Amadi nauczył ich prostej linijki pieśni w języku agijskim… Mag i barbarzyńcy – byli jedynymi, których nie opuścił humor…

Tego samego wieczora, ku ogromnej uciesze każdego z członków karawany przewodnicy doprowadzili ich do następnej wioski Ludu Równin.




 [koniec epizodu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz