By tam dotrzeć z terenów Odległego Imperium, musiał przebyć niezmierzone połacie Krainy Równin - Ziemie Wolnych Ludów.
Amadi, bo tak brzmiało jego imię był odważny i nieugięty - lecz podróz zdawała się niebezpieczną i trudną.
Miasto Kanah-Sokh
przycupnęło na skraju dżungli, jak strażnik pilnujący granicy
między lasem a równiną.
Amadi zostawił
za sobą,
na południu,
deszczową zieleń; Wysokie
Góry, drapiące nieboskłon miał po swojej lewej ręce, a gdzieś na wschodnie
znajdowało się odległe Morze Kresu.
Przed sobą widział Wielkie Równiny ciągnące
się w nieskończoność.
Kanah-Sokh było przystankiem, jedyną w okolicy siedzibą
ludzką, małym acz ludnym ośrodkiem miejskim.
Przez miasto
ciagnął się szlak: z Sayphayary na wschodzie aż do Berzah na odległym północnym
zachodzie. Amadi szybko odnalazł niewielką karawanę – kilku gomeoshiańskich kupców
z wozami wypakowanymi towarem, ich przewodnicy i eskorta złożona z Ludzi
Równin, wysoki kapłan jakiegoś zapomnianego boga, jego pomocnik i sługa,
saypharyjski uczony i dwóch nieznajomych wyglądających na czarowników – jeden o bladej skórze,
obwieszony paciorkami, drugi ciemny i ogolony do łysej skóry – z potężnym młotem
na plecach.
Karawanie
przewodził młody Cirrik Yasil, syn zamożnego kupca z Gomeos. Zgodził się na
dołączenie Amadiego do kompanii: miejsce na wozie za pomoc w ochronie.
Nim
wyruszyli, Amadi przyjrzał się miastu.
Pachniało przyprawami, smażonym mięsiwem,
słodkimi owocami... oraz rozkładem, śmiercią i biedą... Niestety... takie zwykle
bywały handlowe miasta.
Kanak-Sokh zostało osadzone na prastarych
ruinach, porośniętych gęstwiną, zabudowane kamiennymi i drewnianymi
konstrukcjami, przeludnione, z masą biedoty.
Było w nim pełno kupieckich
straganów, składów handlowych, kilka placów.
Amadi rozglądał się w poszukiwaniu
ksiąg lub zwojów, ale bibliotek lub temu podobnych miejsc próżno było szukać.
Były chramy różnych bóstw, domy modlitewne, olbrzymia
ilość kapliczek poświęconych różnorakim bogów: tym od chaosu, przyjemności,
pomnażania dóbr lub od kultów zwierzęcych.
Amadi wypytywał także o swoich towarzyszy podróży
i bacznie ich obserwował. Dowiedział się sporo.
Kilku gomeoshiańskich kupców z wozami
wypakowanymi towarem to współpracownicy Cirrika Yasila, syna zamożnego kupca z
Gomeos. Mieli ciemne twarze, śmieszne,
kolorowe, płócienne czapki, równie wielobarwne chusty na szyjach, i nosili sie
na biało.
Cirrik Yasil miał przy sobie sporo pieniędzy i masę
towaru.
Przewodnicy i eskorta złożona z Ludzi Równin - był
ich tuzin, może więcej - ubrani w skórzane zbroje, posiadali różne elementy
zbroi, walczyli mieczami, szablami i toporami. Barbarzyńcy na własnych
ziemiach, solidni i lojalni, na Równinach ceniono honor i dane słowo,
jasnoskórzy o długich włosach, w które wplatali jaskrawe ozdoby.
Wysoki i szczupły kapłan jakiegoś zapomnianego
boga - bezimienny, tajemniczy, nie noszący broni, jeśli nie liczyć drewnianego kostura, o
bladej skórze. Jego pomocnik i sługa był
niemową.
Saypharyjski uczony, w turbanie i obszernych
szatach żółtawego koloru zwał się Gopal Bhatta. Na jucznym koniu wiózł ze sobą
sporo ekwipunku.
A dwóch nieznajomych wyglądających na czarowników?
Na tego o bladej skórze, obwieszonego
paciorkami, wołali Sarr.
Drugi, ciemny i ogolony do łysej skóry – z
potężnym młotem na plecach był bitewnym czarodziejem z odległego Zachodu.
Mówili o nim - Harum Lagbaya.
Dwa dni później, wyprawa wyruszyła szlakiem przez Równiny.
W ciągu kilku następnych dni karawana podążała
niespiesznie w kierunku malujących sie na horyzoncie odległych łańcuchów
górskich. Daleko za podróżnikami zniknęła ściana deszczowego lasu. Cały czas po
waszej lewej przesuwał sie bliski i ogromny masyw Wysokich Gór, ponoć najwyższych
na Kontynencie.
Przewodnicy wspomnieli, że podróż powinna potrwać dwa
miesiące - do samego Berzah - może trochę więcej, uwzględniając pogodę, dłuższe
popasy i handel.
Po drodze w ciągu pierwszych kilku dni Amadi ujrzał
dwie karawany: Sayphayarczycy w barwnych strojach wspominali o niepokojach na
północnym brzegu Równin, jadący z południowego zachodu Agijczycy mówili o
wojnie na północy - cesarscy wojownicy mieli walczyć z wyznawcami Mędrca.
Od kupców z Ag mag zakupił dwa ciekawe pergaminy.
Każdy dzień Amadiego, w trakcie podróży, wyglądał
podobnie: dużo się modlił, ćwiczył fechtunek swym scimitarem, łowił ryby w
napotykanych potokach i małych jeziorach, przyrządzał je później dla innych
członków karawany, a nade wszystko bacznie nasłuchiwał i obserwował ludzi i
okolicę. Próbował też wymieniać informacje.
Burkliwy kapłan co rano i wieczór rozbierał sie do
przepaski biodrowej i modlił do słońca, dowiedziawszy się że Amadi nie czci słonecznej
bogini - odmówił rozmowy.
Przewodzący wyprawie Cirrik Yasil okazał się miłym człowiekiem, dużo mówił o swojej
profesji i rodzinnej pracy – w odległym Gomeos.
Harum Lagabaya najpierw nieustannie przypatrywał się Amadiemu, później
zagadany przez czarodzieja, chciał koniecznie wiedzieć skąd inny czarnoskóry
wędrowiec wziął się na terenach Równin. Amadi wspomniał o celu swojej podróży –
poszukiwaniu druidycznego sanktuarium.
Harum zadumał się i odpowiedział: "Druidzi ? Znajdziesz ich daleko na Północy, za Żelaznymi
Górami... Kapłani i czarodzieje żywiołów owszem, takich mozesz napotkac po tej
stronie gór, ale kregi druidyczne sa daleko, daleko... Powodzenia - czeka cie długa droga... mam nadzieje że
warto tak sie trudzić... "
Harum i bladoskóry Sarr okazali się być najemnymi
czarodziejami – nie chcieli zdradzić czym dokładnie się zajmują.
Gopal Bhatta, uczony, początkowo wydawał się negatywnie
usposobiony i niegrzecznie zbywał Amadiego. Czarodziej próbował rozmawiac o
wojnie cesarstwa z ludźmi Mędrca. Uczony warknął, że „wojny są dla głupców… i
nie trapi się nimi… Nie ma nic do dodania”.
Po kilku dniach jego gniew ustąpił,
Gopal przeprosił Amadiego za swoje zachowanie – później zdołali porozmawiać o
magii, alchemii i pismach magicznych, uczony potrafił tworzyć magiczne eliksiry.
Okazało się że zarówno Gopal jak i Amadi znali te same rodzaje czarodziejskich
pism: runy wodne, widoczne po zanurzeniu w słodkiej wodzie, i tajne pismo Hobi,
skomplikowane znaki runiczne znane w krainie Prakary. Zwłaszcza to drugie było
ciekawe i bardzo rzadkie...
Ludzie Równin, będąc przewodnikami i zapewniający
ochronę, do których Amadi ochoczo się przysiadał podczas wieczornych popasów,
byli radośni i skorzy do dobrej zabawy. Nauczyli czarodzieja swoich
przekleństw, spodobała się im broń Amadiego – w tych stronach rzadko widywało
się tak misternie wykonany scimitar, już po kilku dniach nazwali nowopoznanego
maga swym przyjacielem.
W czwartym dniu podróży karawana zatrzymała się na krótko
w małej osadzie Ludu Równin. Ugoszczono ich i życzono powodzenia w dalszej
drodze.
Równiny
ciągnęły się w nieskończoność, odległe i niskie północne góry nie przybliżyły
się ani na milę, a potężny masyw na południowym zachodzie nadal górował nad
karawaną, wypełniając dolną połówkę nieba…
Każdy dzień
wyglądał podobnie – nocny odpoczynek, krótki postój około południa i bezustanna
jazda… Dzień w dzień… Praktycznie nie napotykali żadnych istot.
Amadi ćwiczył
i modlił się. Nocą nawiedzały go sny-wizje - była w nich dżungla, kocie oczy i
przebiegające przez gąszcz zwierzęta przypominające jelenie.
Raz w oddali
dostrzec można było konnych. Innym razem, gdzieś daleko na wschodzie
zamajaczyło stado dzikich zwierząt – za daleko na polowanie. W górze kołowały
ptaki.
Za dnia nie
było gorąco ani zimno, choć poranki bywały chłodne.
Wkrótce minął
tydzień, a trzeba wam wiedzieć, że na Równinach liczy się go różnie – 7, 8 a
czasem i 9 dni, miesiąc zaś trwa zwykle jakieś trzydzieści-kilka dni – to
pozostałość z antycznych czasów. Na północy, we włościach cesarskich ludzie
liczą czas inaczej – równo trzy razy po dziesięć dni tworzy miesiąc.
Rozpoczął się
kolejny z tygodni. Podróżowali.
Któregoś
poranka nad morza traw nadciągnęła mgła, członkowie karawany spotkali wtedy
strażnika – tak się przedstawił – odzianego na szaro człowieka o jasnej skórze.
Nieznajomy wspomniał
o swojej służbie dla Gwardii Imperium - pozostałości dawnych czasów, strzegącej
szlaków na północno-wschodnich rubieżach dawnego Imperium .
Był ubrany w
skórzaną zbroję, nosił metalowe nagolenniki, przytroczył do siodła hełm - poza
czaszką chroniący policzki i kark, dzierżył włócznię, a przy pasie trzymał
krótki miecz. Jechał z misją - ale nie zamierzał zdradzać szczegółów. Wspomniał
o niepokojach na północy:
– Mrok sie
wzmaga – mówił.
Dopytywał o
zagrożenie, które określił słowem „hordy”…
Wydawał sie
kompletnie obłąkany... Mówił w języku Równin przeplatanym staro-imperialnym dialektem.
Na pożegnanie rzekł Amadiemu:
– Pamiętaj, kiedy
pojawi się horda walcz dzielnie, a może
zasłużysz na miejsce pośród Gwardzistów.
Później
odjechał…
Innego dnia ujrzeli
grupę dziwacznych mnichów, o łysych głowach, odzianych w błękitne szaty,
jechali w przeciwną niż karawana stronę, mrukliwi i nieskorzy do rozmów.
Amadi pomachał
do nich i życzył im udanej podróży. Próbował także poznać opinię na temat
mijanych nieznajomych, pytając uczonego i słonecznego kapłana.
Kapłan jak
zwykle zbył uwagę czarodzieja i nie odezwał się. Gopal wzruszył ramionami mówiąc:
– Nauka to
świat realny, magia to świat marzeń. Religia to świat kłamstw – zwykle bo
prawdziwa jest tylko moc płynąca z ognia i powietrza – tak uczy
Wszechwiedzący...
Po czym zamilkł
i nie chciał więcej rozmawiać, na ten temat…
Mnisi minęli
karawanę bez słowa - nie patrząc podróżnym w oczy...
Affar - jeden
z równinnych przewodników, rzucił tylko krótko:
– To Łyse Łby
z Błękitnej Pustelni na płaskowyżu w Wysokich Górach... Nikt ich nie zna i nie
wiadomo jakiego boga sławią... Lepiej niech idą własną drogą ...
Trafili
także, lekko zbaczając ze szlaku, na wzgórze usłane kamiennymi obeliskami,
pokryte drzewami o poskręcanych pniach – tam spędzili jedną z nocy.
Amadi starał
się wyczuć, czy to miejsce emanuje magią bądź jakąś aurą, zastanawiając się czy
byli tutaj kiedyś druidzi. Pytał o to Gopala oraz innych magów w karawanie.
Z
tajemniczego miejsca „czuć było” lekką magię naturalną - może była to magia
Natury, Ziemi, oraz delikatny "posmak" Magii Chaosu, zwanej Dzika
Magią.
Czarodzieje nie
wyczuwali tam żadnych istot, czarów lub magicznych pism, napisów bądź runów...
Co do druidów
- uczony wspomniał, że nie ma ich na Południu w ogóle, potwierdził to Harum a
jego bladoskóry towarzysz tylko wzruszył ramionami, nic nie mówiąc.
Trzynastego
dnia podróży odkryli nieopodal szlaku rozległe pola ziół. Zarówno kapłan
słonecznej bogini jak i Gopal Bhatta postanowili dokonać małych zbiorów. Przy
tej okazji Amadi postarał się o małe szkolenie w sztuce zielarskiej, zebrał
także pęczek ziół, podobnych do tych które rwał Gopal.
Następnego
poranka nad stepami rozpętała się gwałtowna ulewa, nie mając żadnego schronienia
przetrwaliście ją pod gołym niebem, przemoczeni do cna.
Amadi śpiewał
jakąś pieśń o bohaterach z Ag. Każdy poza mieszkańcami Równin psioczył na niego...
Barbarzyńcy się uradowali, nazwali czarodzieja bratem i zaczęli śpiewać wraz z
nim - własne pieśni Równin...
Amadi nauczył ich prostej linijki pieśni w
języku agijskim… Mag i barbarzyńcy – byli jedynymi, których nie opuścił humor…
Tego samego
wieczora, ku ogromnej uciesze każdego z członków karawany przewodnicy
doprowadzili ich do następnej wioski Ludu Równin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz