W mniejszej
sali pałacu, na właściwej naradzie zebrali się: władczyni Nira Huggydya,
nadworny magik Bahs Yakil i kochanek Niry i bohater Ashduk – Wieczny Nurt.
Wraz z
pozbawionym oczu Bahsem pojawił się tuzin jego zauszników i uczniów – wszyscy
równie szpetni jak ich nauczyciel. Posykiwali i wyginali swoje ciała w
nienaturalny sposób. Wyglądało to groteskowo.
Tematem obrad
była misja, z pozoru arcytrudna, jeśli nie samobójcza. Aby powstrzymać marsz wojsk
ognistego władcy - Tozuna, należało pozbyć się jego zastępcy i bitewnego
reprezentanta – Pekhrosa, zwanego Krwawym Płomieniem z Mekh. Ten na poły
człowiek, na poły żywiołak ognia był niepokonanym wojownikiem, posiadał także
przyboczną gwardię – istot zrodzonych w płomieniach góry Mekh.
Ustalono, że
śmiałek dostanie się do miejsca w którym zostanie zastawiona pułapka na
Pekhrosa. Pożądał on artefaktu – Anthikarry
– przedwiecznego dysku wykonanego z różnych stopów metalu… Miał on ponoć
potęzną moc – dawał olbrzymią władze nad żywiołami. Kiedys zaginął, ale Bahs
Yakil twierdził że zdoła przekonać szpiegów Pekhrosa, iż artefakt się odnalazł.
Tak skutecznie, że głównodowodzący armią Tozuna zlekceważy rozkaz i opóźni atak
na Hasiru Mulleyari.
Miejsce do
którego miał dotrzeć Ashduk zwało się Varos Hinnar – Miasto Wodorostów. Kiedyś
na metropolię rzucono klątwę – teraz pełne było zgnilizny, mrocznych czarów i
duchów wielu pokoleń śmiałków, którzy dotarli tam poszukując skarbów.
Rozpoczęły się
przygotowania do misji.
Ashduk
otrzymał nową zbroję. Magiczna zielona kolczuga bojowa wyglądała jakby
pordzewiała, z misiurką i długimi rękawami, sięgała kolan. Niestety nie udało
się znaleźć dla niego lepszej niż posiadał broni. Czarodziejskie medaliony,
napełniono mocą. Bahs Yakil podarował mu jeszcze dwie obręcze umieszczane na
przedramionach – miały w sobie moc dwóch potężnych Żywiołaków Wody.
Mag spotkał
się z ludźmi w asyście których miał ruszyć na misję. Ludźmi? No tak…
Było ich w
sumie dwunastu. Ich przedstawicieli Ashduk poznał wcześniej, na naradzie
wojennej.
Ale nie można
było nazwać ich ludźmi. Sześciu pochodziło z ludu Pancernych, potężnych
humanoidów o wysokości równej wzrostu prawie dwóch mężczyzn. Zakuci w pancerze
przypominające żółwiowe, dzierżyli długie berdysze i włócznie z fantazyjnymi
żeleźcami. Dwaj byli Śpiewającymi i mieli zająć się kontrolą nad Żywą Wyspą –
wielorybem w paszczy którego ukradkiem skrytobójcy mieli dotrzeć do celu. Trzej
pochodzili z ludu Żelaznych Łusek – byli półludźmi, pół-rybami, walczyli lekką
bronią, byli zwinni i szybcy… Ostatni był magiem, Władcą Wody, smukły o
zielonkawej skórze, pozbawionej owłosienia…
Zebrani
wysłuchali słów swojego przywódcy, razem z nim odbyli rytuał ku czci Wodnej
Lilii, choć dla niektórych nie był on zapewne niczym niezwykłym – byli wszak
stworzeniami Wody.
Kiedy wszystko,
co dotyczyło misji było już ustalone Ashduk Carhi - Wieczny Nurt spotkał się ze swoją
oblubienicą, ślubował jej po raz kolejny miłośc i oddanie. Podarował ostatni
pocałunek swojej Pani i podcinając dłoń ulał dla niej swą krew tak by miała
pamiątkę na wypadek gdyby nie wrócił z tej wyprawy...
Wyruszyli,
usadowieni w wielkiej paszczy wodnej bestii – wieloryb zwał się Brahio a jego
potężne cielsko pokrywały magiczne znaki– prosto ku gnijącym budowlom Varos
Hinnar – Miasta Wodorostów.
Podróż w
trzewiach Brahio była dziwaczna. Huczało, tłukło się coś powyżej i dookoła,
płynęli dosyć szybko. Czasami wieloryb porykiwał, innym razem sapał, przez
paszczę przelewała się silnie słona woda, ale specjalne i siatki zaczepione o
strzępy skóry bestii umożliwiały w miarę stabilny transport.
Czas
wlókł się dziwacznie, Ashduk spał i śnił – o swej Lilii, o Hasire Mulleyari,
ale i o śniegu, widząc wściekle wykrzywiona twarz Jeremiasza, wybłyski Magii i
krew… Dużo krwi…
Obudził
go hałas, drżenie ciała Brahia…
Mag
Wody, który uprzednio przedstawił się jako Kilp
stał nad Ashdukiem i przemawiał za pomocą Magii Umysłu:
- Jesteśmy na
miejscu, ale musimy odczekać jakiś czas… To część planu… Później wyjdziemy z
wnętrza Pływającej Wyspy i poprowadzisz nas ku zwycięstwie… To musi być szybki,
sprawny marsz…
Pozostali
zbrojni sprawdzili swoją broń, poprawiali pancerze… Czekali… Na zewnątrz działo
się coś, słychać było wrzaski, szum morza, szum ognia… odgłosy bitwy… Odgłosy
śmierci…
Ashduk
ocknął się po raz wtóry. Dookoła stali jego wojownicy, obnażyli bronie. Kilp
wydał jakieś polecenie, w języku którego ludzki czarodziej nie rozumiał, po
czym złożył zaklęcie. „Zapachniało” Magią Natury, Wody i Zmian. Cielsko
wieloryba zadrżało ponownie, z jednej strony potężnej „żywej ściany” trysnęła
posoka, otwarło się tam pęknięcie…
Wyszli
z cielska martwego Brahio, pośród smrodu i krwi… Wyczołgali się na zewnątrz i
ujrzeli gigantyczne pole bitwy – pole mordu. Śmierdziało spalonym mięsem, krwią
i Magią… Dookoła legły dziesiątki podobnych do Brahio stworzeń – wszystkie
zabił Ogień… Niebo powyżej było ciemne… a po jednej stronie horyzontu wznosiły
się oblepione glonami i wodorostami mury…
- Specjalnie
byś dotarł tutaj niezauważony, poświęciliśmy życia tych dumnych i walecznych
stworzeń
– Kilp tłumaczył i ze smutkiem
wskazywał na martwe wieloryby. – Pekhros najpewniej
jest w mieście, ale nie spodziewa się nas, ufny, że pokonał nasze siły. Potężny
atak załamał się – jak sądzi… Niech tak myśli. Prowadź nas…
Drużyna
ustawiła się w szyku, obok Ashduka stanął czarodziej Kilp, przodem i na boki, w poszukiwaniu bezpiecznej drogi pomiędzy
ogromnymi śmierdzącymi trupami, ruszyli dwaj lekkozbrojni – Żelazne Łuski,
sześciu Pancernych otoczyło ludzkiego maga kręgiem, ostatni z ludzi-ryb stanął
z tyłu… Śpiewający nie nadawali się do walki – ich serca złamał widok zabitych
w szturmie wielorybów… Postanowili pozostać w tym miejscu i umartwiać się…
Ashduk
dotknął dłonią misiurki pokrywającej głowę i wciągnął powietrze w płuca…
Zaraz potem dotknął dłonią podarowanego przedmiotu i spróbował odszukać za pomocą Magii
aurę Pekhrosa. Udało się. Emanacja była silna – wskazywała na miasto…
Oddział szybko poruszał
się po bitewnym polu, po miejscu rzezi; słupy czarnego dymu wznosiły
się pod nieboskłon, ten zasnuwały bure, nisko zawieszone chmury. Zaczął siąpić
deszcz, co nieco podniosło na duchu towarzyszy Ashduka. Jednakże już po chwili
deszcz okazał się czarną posoką, pyłami zmieszanymi z wodą – niebo płakało…
Szli ku zielonkawym murom miasta…
Zwiadowcy
ostrzegli ich w porę, po czym szybko wycofali się do ubezpieczanego szyku.
Pancerni wymienili między sobą krótkie komendy. Spomiędzy cielsk martwych
wielorybów wyskoczyły płonące oddziały Pekhrosa, dobre dwa tuziny czworonożnych
istot – podobne do sporej wielkości psów, płonące i zawodzące przeraźliwie…
Kilp
odezwał się wewnątrz umysłu Ashduka: Ogniste
Ogary, mój panie! Szykujmy się!
Bestie
wydawały się zaskoczone, nie zaatakowały od razu. Spojrzały za siebie. Wtedy
przed drużyną pojawiły się dwa gigantyczne stwory – czarne, płonące psy
wielkości koni, buchające ogniem z paszcz, pełnych długich zębów.
Wtedy
doszło do walki…
Ashduk starał
się wydawać jakieś polecenia ale nie potrafił odpowiednio i sprawnie wysłowić
się. Na szczęście Pancerni znali się na robocie – sformowali szyk obronny, wewnątrz
którego znalazł się ludzki mag oraz Kilp… Ashduk ulał ze swego magicznego bukłaka
nieco Wiecznej Wody, zaklął ją i zmieszał z Magią Esencji, w pierwszej chwili
Magia nie była mu przychylna, ale za drugim razem czar wyszedł jako niezwykle
silny. Tymczasem ludzie-ryby rzucili się
naprzód – zaatakowali niezwykle szybko. Jeden z pomniejszych ogarów stracił
głowę, drugiemu Żelazne Łuski odrąbały kończyny. Następnie, cofając się przed
kolejnymi czworonogami pół ludzie pół-ryby znaleźli się obok ściany tarcz.
Umiejętnie uskoczyli przed atakami i schronili się za formacje Pancernych,
skacząc ponad nimi. Ogary zaatakowały, skoczyły naraz – Ashduk nie widział dokładnie,
ale mogło to być pięć, może siedem
sztuk. Ludzki mag tchnął swoje myśli wprost do głowy Kilpa. Zielonoskóry magik
zrozumiał plan. Kłapnięcia, szum ognia buzującego wokół ciał ogarów, szczęk
broni i sapanie ukrytych za tarczami Pancernych – doszło do zwarcia. Jeden z
ogarów przedostał się ponad głową obrońcy, wbił mu kły w kark… Buchnął ogień…
Wtedy
Ashduk i Kilp jednocześnie uwolnili pociski stworzone z Esencji i Świętej Wody.
Ostre jak sztylety czary bojowe sięgnęły celu – takie pociski zawsze trafiały.
Woda zgasiła prawie całkowicie płomienie, Esencja trzasnęła wyładowaniem…
Atakujące ogary straciły impet, spadły pod nogi Pancernych lub próbowały się
cofnąć… Pięć broni na długich drzewcach, przypominające halabardy zostało
dobrze wykorzystanych…
Ogary, jeszcze przed chwilą śmiertelnie groźne, teraz były
zmasakrowane… Ale oto nadbiegały kolejne…
Ashduk
poczuł że wewnątrz ciała uaktywniają mu się żywiołaczne
wploty, spojrzał kątem oka…
Jeden z Pancernych kulił się na ziemi, brocząc
zieloną posoką… Tuż obok strząsał z siebie wodę ogar, ten który dostał się za
szereg obrońców… Był oszołomiony, ale za moment mógł znów zaatakować…
Nim
podniósł się na wyprostowane łapy dosięgły go ciosy wirujących ostrz jednego z
ludzi-ryb.
Drugi
atak ogarów został przerwany kolejnym czarem Ashduka i Kilpa. Magowie spletli
ze sobą Domeny i uwolnili tuz przed szeregiem Pancernych burzę lodowych
odłamków. To wyhamowało impet ognistych bestii, choć nie zabiło ich. Pancerni
zasłonili się tarczami, postąpili krok w przód i zadali mordercze ciosy.
Płomienie zgasły, po raz kolejny Woda pokonała Ogień.
Ale
to był dopiero początek, dwa potężne czarne bitewne ogary skoczyły ku drużynie
Ashduka. Jeden otworzył pysk, na ziemie skapnęła płonąca ślina, zadrgała potężna,
błogosławiona Magia Ognia – bestia zamierzała plunąć lub zionąc Ogniem…
Ashduk
i Kilp ponownie współpracując wyssali z otoczenia wszystkie możliwe cząsteczki
Wody, każdą kroplę, każdy oddech, wspomagając się rzecz jasna Wieczną Woda z
bukłaka noszonego przez Ashduka. Spletli Czar – potężne zaklęcia Wody i Esencji
stworzyły burzę lodowych sztyletów, która sięgała wszystkie ogniste bestie. Trzy
pomniejsze ogary zostały unicestwione na miejscu, kilka kolejnych przewróciło
się, koziołkując spadło na truchła swych towarzyszy, zabitych moment wcześniej
przez Pancernych. Płomienie zostały zduszone. Ledwie jedna z pomniejszych
bestii zdołała skoczyć na mur tarcz.
Ashduk
+10 PD za czarowanie, +12 za zabicie ogarów +5 za osłabienie pozostałych
Niestety,
potężne ogary, płonące czarnym ogniem, zrazu zduszonym przez zaklęcia
czarodziejów, nie wydawały się osłabione. Płomienie na ich grzbietach znów
pojawiły się, potężniejsze chyba nawet niż wcześniej. Jeden z nich wysunął w
przód łeb – z jego gardła wydobył się płomień – emanował czernią, czerwienią i
żółcią, płonąca lawa pomknęła w kierunku Pancernych. Ashduk zdołał krzyknąć:
Strzeżcie
nas!!!
W
tym samym momencie Pancerni wbili w ziemie swe tarcze, naparli na nie mocniej,
a ludzie-ryby wciągnęli magów za zaimprowizowana osłonę. Ogień sięgnął muru
tarcz, przelał się ponad nim. Żar był ogromny – spalił wszystkie włosy na
twarzy i głowie Ashduka, pozostawiając piekące rany, któryś Pancerny ryknął
dziko, a Kilp wrzeszczał z bólu wewnątrz umysłowego połączenia…
Pancerni
odrzucili swe tarcze, stopione i spękane. Ich zbroje były poczerniałe. Nie
czekając na jakikolwiek rozkaz skoczyli naprzód – rycząc, chrzęszcząc przy
biegu, zaatakowali potężnego ogara…
Kilp
nadal pozostawał w odrętwieniu. Ashduk nie czekał. Splótł ze sobą potężny ładunek
Domeny Wody i nieco lżejszy Esencji, zamykając jednego z potężnych ogarów w Klatce
– jej ścianki zbudowane były z Wody zawieszonej w przestrzeni przez moc
Esencji. Potężna bestia nie zdołała sforsować niezwykłej pułapki. Zawisła w
powietrzu pośród obłoków pary, rycząc i warcząc, buchając ogniem z pyska… Woda
raniła jej cielsko…
Pancerni dopadli do klatki, po drodze siedząc
na prawo i lewo – unicestwili trzy kolejne pomniejsze ogary. Po lewej stronie
jeden z Ludzi-Ryb walczył z ogarem, skakał ponad jego grzbietem, zadając
szybkie ciosy…
Pancerni unieśli ciężkie topory na
długich drzewcach… Wyprowadzono cztery zabójcze cięcia…
[epizod zakończony]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz