wtorek, 12 listopada 2013

Kassedihan Epizod 6: Kłamstwa. Część pierwsza /ZAKOŃCZONY/

Poprzednie epizody (przeczytaj)


W mniejszej sali pałacu, na właściwej naradzie zebrali się: władczyni Nira Huggydya, nadworny magik Bahs Yakil i kochanek Niry  i bohater Ashduk – Wieczny Nurt.
Wraz z pozbawionym oczu Bahsem pojawił się tuzin jego zauszników i uczniów – wszyscy równie szpetni jak ich nauczyciel. Posykiwali i wyginali swoje ciała w nienaturalny sposób. Wyglądało to groteskowo.


Tematem obrad była misja, z pozoru arcytrudna, jeśli nie samobójcza. Aby powstrzymać marsz wojsk ognistego władcy - Tozuna, należało pozbyć się jego zastępcy i bitewnego reprezentanta – Pekhrosa, zwanego Krwawym Płomieniem z Mekh. Ten na poły człowiek, na poły żywiołak ognia był niepokonanym wojownikiem, posiadał także przyboczną gwardię – istot zrodzonych w płomieniach góry Mekh.
Ustalono, że śmiałek dostanie się do miejsca w którym zostanie zastawiona pułapka na Pekhrosa. Pożądał on artefaktu – Anthikarry – przedwiecznego dysku wykonanego z różnych stopów metalu… Miał on ponoć potęzną moc – dawał olbrzymią władze nad żywiołami. Kiedys zaginął, ale Bahs Yakil twierdził że zdoła przekonać szpiegów Pekhrosa, iż artefakt się odnalazł. Tak skutecznie, że głównodowodzący armią Tozuna zlekceważy rozkaz i opóźni atak na Hasiru Mulleyari.
Miejsce do którego miał dotrzeć Ashduk zwało się Varos Hinnar – Miasto Wodorostów. Kiedyś na metropolię rzucono klątwę – teraz pełne było zgnilizny, mrocznych czarów i duchów wielu pokoleń śmiałków, którzy dotarli tam poszukując skarbów.
Rozpoczęły się przygotowania do misji.

Ashduk otrzymał nową zbroję. Magiczna zielona kolczuga bojowa wyglądała jakby pordzewiała, z misiurką i długimi rękawami, sięgała kolan. Niestety nie udało się znaleźć dla niego lepszej niż posiadał broni. Czarodziejskie medaliony, napełniono mocą. Bahs Yakil podarował mu jeszcze dwie obręcze umieszczane na przedramionach – miały w sobie moc dwóch potężnych Żywiołaków Wody.
Mag spotkał się z ludźmi w asyście których miał ruszyć na misję. Ludźmi? No tak…
Było ich w sumie dwunastu. Ich przedstawicieli Ashduk poznał wcześniej, na naradzie wojennej.
Ale nie można było nazwać ich ludźmi. Sześciu pochodziło z ludu Pancernych, potężnych humanoidów o wysokości równej wzrostu prawie dwóch mężczyzn. Zakuci w pancerze przypominające żółwiowe, dzierżyli długie berdysze i włócznie z fantazyjnymi żeleźcami. Dwaj byli Śpiewającymi i mieli zająć się kontrolą nad Żywą Wyspą – wielorybem w paszczy którego ukradkiem skrytobójcy mieli dotrzeć do celu. Trzej pochodzili z ludu Żelaznych Łusek – byli półludźmi, pół-rybami, walczyli lekką bronią, byli zwinni i szybcy… Ostatni był magiem, Władcą Wody, smukły o zielonkawej skórze, pozbawionej owłosienia…
Zebrani wysłuchali słów swojego przywódcy, razem z nim odbyli rytuał ku czci Wodnej Lilii, choć dla niektórych nie był on zapewne niczym niezwykłym – byli wszak stworzeniami Wody.

Kiedy wszystko, co dotyczyło misji było już ustalone Ashduk Carhi  - Wieczny Nurt spotkał się ze swoją oblubienicą, ślubował jej po raz kolejny miłośc i oddanie. Podarował ostatni pocałunek swojej Pani i podcinając dłoń ulał dla niej swą krew tak by miała pamiątkę na wypadek gdyby nie wrócił z tej wyprawy...

Wyruszyli, usadowieni w wielkiej paszczy wodnej bestii – wieloryb zwał się Brahio a jego potężne cielsko pokrywały magiczne znaki– prosto ku gnijącym budowlom Varos Hinnar – Miasta Wodorostów.

Podróż w trzewiach Brahio była dziwaczna. Huczało, tłukło się coś powyżej i dookoła, płynęli dosyć szybko. Czasami wieloryb porykiwał, innym razem sapał, przez paszczę przelewała się silnie słona woda, ale specjalne i siatki zaczepione o strzępy skóry bestii umożliwiały w miarę stabilny transport.

Czas wlókł się dziwacznie, Ashduk spał i śnił – o swej Lilii, o Hasire Mulleyari, ale i o śniegu, widząc wściekle wykrzywiona twarz Jeremiasza, wybłyski Magii i krew… Dużo krwi…
Obudził go hałas, drżenie ciała Brahia…
Mag Wody, który uprzednio przedstawił się jako Kilp stał nad Ashdukiem i przemawiał za pomocą Magii Umysłu:

- Jesteśmy na miejscu, ale musimy odczekać jakiś czas… To część planu… Później wyjdziemy z wnętrza Pływającej Wyspy i poprowadzisz nas ku zwycięstwie… To musi być szybki, sprawny marsz…

Pozostali zbrojni sprawdzili swoją broń, poprawiali pancerze… Czekali… Na zewnątrz działo się coś, słychać było wrzaski, szum morza, szum ognia… odgłosy bitwy… Odgłosy śmierci…

Ashduk ocknął się po raz wtóry. Dookoła stali jego wojownicy, obnażyli bronie. Kilp wydał jakieś polecenie, w języku którego ludzki czarodziej nie rozumiał, po czym złożył zaklęcie. „Zapachniało” Magią Natury, Wody i Zmian. Cielsko wieloryba zadrżało ponownie, z jednej strony potężnej „żywej ściany” trysnęła posoka, otwarło się tam pęknięcie…

Wyszli z cielska martwego Brahio, pośród smrodu i krwi… Wyczołgali się na zewnątrz i ujrzeli gigantyczne pole bitwy – pole mordu. Śmierdziało spalonym mięsem, krwią i Magią… Dookoła legły dziesiątki podobnych do Brahio stworzeń – wszystkie zabił Ogień… Niebo powyżej było ciemne… a po jednej stronie horyzontu wznosiły się oblepione glonami i wodorostami mury…

- Specjalnie byś dotarł tutaj niezauważony, poświęciliśmy życia tych dumnych i walecznych stworzeńKilp tłumaczył i ze smutkiem wskazywał na martwe wieloryby. – Pekhros najpewniej jest w mieście, ale nie spodziewa się nas, ufny, że pokonał nasze siły. Potężny atak załamał się – jak sądzi… Niech tak myśli. Prowadź nas…

Drużyna ustawiła się w szyku, obok Ashduka stanął czarodziej Kilp, przodem i na boki, w poszukiwaniu bezpiecznej drogi pomiędzy ogromnymi śmierdzącymi trupami, ruszyli dwaj lekkozbrojni – Żelazne Łuski, sześciu Pancernych otoczyło ludzkiego maga kręgiem, ostatni z ludzi-ryb stanął z tyłu… Śpiewający nie nadawali się do walki – ich serca złamał widok zabitych w szturmie wielorybów… Postanowili pozostać w tym miejscu i umartwiać się…

Ashduk dotknął dłonią misiurki pokrywającej głowę i wciągnął powietrze w płuca… Zaraz potem dotknął dłonią podarowanego przedmiotu i spróbował odszukać za pomocą Magii aurę Pekhrosa. Udało się. Emanacja była silna – wskazywała na miasto…

Oddział szybko poruszał się po bitewnym polu, po miejscu rzezi; słupy czarnego dymu wznosiły się pod nieboskłon, ten zasnuwały bure, nisko zawieszone chmury. Zaczął siąpić deszcz, co nieco podniosło na duchu towarzyszy Ashduka. Jednakże już po chwili deszcz okazał się czarną posoką, pyłami zmieszanymi z wodą – niebo płakało… Szli ku zielonkawym murom miasta…

Zwiadowcy ostrzegli ich w porę, po czym szybko wycofali się do ubezpieczanego szyku. Pancerni wymienili między sobą krótkie komendy. Spomiędzy cielsk martwych wielorybów wyskoczyły płonące oddziały Pekhrosa, dobre dwa tuziny czworonożnych istot – podobne do sporej wielkości psów, płonące i zawodzące przeraźliwie…
Kilp odezwał się wewnątrz umysłu Ashduka: Ogniste Ogary, mój panie! Szykujmy się!
Bestie wydawały się zaskoczone, nie zaatakowały od razu. Spojrzały za siebie. Wtedy przed drużyną pojawiły się dwa gigantyczne stwory – czarne, płonące psy wielkości koni, buchające ogniem z paszcz, pełnych długich zębów.
Wtedy doszło do walki…


Ashduk starał się wydawać jakieś polecenia ale nie potrafił odpowiednio i sprawnie wysłowić się. Na szczęście Pancerni znali się na robocie – sformowali szyk obronny, wewnątrz którego znalazł się ludzki mag oraz Kilp… Ashduk ulał ze swego magicznego bukłaka nieco Wiecznej Wody, zaklął ją i zmieszał z Magią Esencji, w pierwszej chwili Magia nie była mu przychylna, ale za drugim razem czar wyszedł jako niezwykle silny.  Tymczasem ludzie-ryby rzucili się naprzód – zaatakowali niezwykle szybko. Jeden z pomniejszych ogarów stracił głowę, drugiemu Żelazne Łuski odrąbały kończyny. Następnie, cofając się przed kolejnymi czworonogami pół ludzie pół-ryby znaleźli się obok ściany tarcz. Umiejętnie uskoczyli przed atakami i schronili się za formacje Pancernych, skacząc ponad nimi. Ogary zaatakowały, skoczyły naraz – Ashduk nie widział dokładnie, ale mogło to być pięć, może  siedem sztuk. Ludzki mag tchnął swoje myśli wprost do głowy Kilpa. Zielonoskóry magik zrozumiał plan. Kłapnięcia, szum ognia buzującego wokół ciał ogarów, szczęk broni i sapanie ukrytych za tarczami Pancernych – doszło do zwarcia. Jeden z ogarów przedostał się ponad głową obrońcy, wbił mu kły w kark… Buchnął ogień…

Wtedy Ashduk i Kilp jednocześnie uwolnili pociski stworzone z Esencji i Świętej Wody. Ostre jak sztylety czary bojowe sięgnęły celu – takie pociski zawsze trafiały. Woda zgasiła prawie całkowicie płomienie, Esencja trzasnęła wyładowaniem… Atakujące ogary straciły impet, spadły pod nogi Pancernych lub próbowały się cofnąć… Pięć broni na długich drzewcach, przypominające halabardy zostało dobrze wykorzystanych… 
Ogary, jeszcze przed chwilą śmiertelnie groźne, teraz były zmasakrowane… Ale oto nadbiegały kolejne…

Ashduk poczuł że wewnątrz ciała uaktywniają mu się żywiołaczne wploty, spojrzał kątem oka… 
Jeden z Pancernych kulił się na ziemi, brocząc zieloną posoką… Tuż obok strząsał z siebie wodę ogar, ten który dostał się za szereg obrońców… Był oszołomiony, ale za moment mógł znów zaatakować… 
Nim podniósł się na wyprostowane łapy dosięgły go ciosy wirujących ostrz jednego z ludzi-ryb.

Drugi atak ogarów został przerwany kolejnym czarem Ashduka i Kilpa. Magowie spletli ze sobą Domeny i uwolnili tuz przed szeregiem Pancernych burzę lodowych odłamków. To wyhamowało impet ognistych bestii, choć nie zabiło ich. Pancerni zasłonili się tarczami, postąpili krok w przód i zadali mordercze ciosy. Płomienie zgasły, po raz kolejny Woda pokonała Ogień.  

Ale to był dopiero początek, dwa potężne czarne bitewne ogary skoczyły ku drużynie Ashduka. Jeden otworzył pysk, na ziemie skapnęła płonąca ślina, zadrgała potężna, błogosławiona Magia Ognia – bestia zamierzała plunąć lub zionąc Ogniem…


Ashduk i Kilp ponownie współpracując wyssali z otoczenia wszystkie możliwe cząsteczki Wody, każdą kroplę, każdy oddech, wspomagając się rzecz jasna Wieczną Woda z bukłaka noszonego przez Ashduka. Spletli Czar – potężne zaklęcia Wody i Esencji stworzyły burzę lodowych sztyletów, która sięgała wszystkie ogniste bestie. Trzy pomniejsze ogary zostały unicestwione na miejscu, kilka kolejnych przewróciło się, koziołkując spadło na truchła swych towarzyszy, zabitych moment wcześniej przez Pancernych. Płomienie zostały zduszone. Ledwie jedna z pomniejszych bestii zdołała skoczyć na mur tarcz.

Ashduk +10 PD za czarowanie, +12 za zabicie ogarów +5 za osłabienie pozostałych

Niestety, potężne ogary, płonące czarnym ogniem, zrazu zduszonym przez zaklęcia czarodziejów, nie wydawały się osłabione. Płomienie na ich grzbietach znów pojawiły się, potężniejsze chyba nawet niż wcześniej. Jeden z nich wysunął w przód łeb – z jego gardła wydobył się płomień – emanował czernią, czerwienią i żółcią, płonąca lawa pomknęła w kierunku Pancernych. Ashduk zdołał krzyknąć:
Strzeżcie nas!!!
W tym samym momencie Pancerni wbili w ziemie swe tarcze, naparli na nie mocniej, a ludzie-ryby wciągnęli magów za zaimprowizowana osłonę. Ogień sięgnął muru tarcz, przelał się ponad nim. Żar był ogromny – spalił wszystkie włosy na twarzy i głowie Ashduka, pozostawiając piekące rany, któryś Pancerny ryknął dziko, a Kilp wrzeszczał z bólu wewnątrz umysłowego połączenia…

Pancerni odrzucili swe tarcze, stopione i spękane. Ich zbroje były poczerniałe. Nie czekając na jakikolwiek rozkaz skoczyli naprzód – rycząc, chrzęszcząc przy biegu, zaatakowali potężnego ogara…


Kilp nadal pozostawał w odrętwieniu. Ashduk nie czekał. Splótł ze sobą potężny ładunek Domeny Wody i nieco lżejszy Esencji, zamykając jednego z potężnych ogarów w Klatce – jej ścianki zbudowane były z Wody zawieszonej w przestrzeni przez moc Esencji. Potężna bestia nie zdołała sforsować niezwykłej pułapki. Zawisła w powietrzu pośród obłoków pary, rycząc i warcząc, buchając ogniem z pyska… Woda raniła jej cielsko…
Pancerni dopadli do klatki, po drodze siedząc na prawo i lewo – unicestwili trzy kolejne pomniejsze ogary. Po lewej stronie jeden z Ludzi-Ryb walczył z ogarem, skakał ponad jego grzbietem, zadając szybkie ciosy…

Pancerni unieśli ciężkie topory na długich drzewcach… Wyprowadzono cztery zabójcze cięcia…


[epizod zakończony]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz