wtorek, 5 listopada 2013

Zabójca smoka. Prolog: Rycerz w Bieli i Czarny Smok, czyli czarodzieje rzucają kości /ZAKOŃCZONY/



Ostrza i Czary Epizod 11: Lód we krwi (przeczytaj)


Był trzynasty dzień piątego miesiąca, poświęconego Protejusowi. Wg. Roczników cesarstwa - rok 3537. Trzynasty rok rządów cesarza Komenusa Vexillosa (zrodzonego pod Czerwonym Sztandarem). Był to pierwszy dzień nowego życia Terencjusza Antoninusa Berenosa, syna Antoninusa, nowego pana rodu.




W jednej chwili młody cezaryjczyk stał się jednym z następców tronu, zyskał potężną moc, miano „zabójcy smoka” oraz stracił ojca, wiernych służących, przyjaciół i towarzyszy…
Czyż mogło być lepiej? Czyż mogło być gorzej?
Nim Terencjusz na dobre doszedł do siebie, w świątynnej sali, za sprawa magii, pojawili się dwaj czarodzieje. Podawali się za wysłanników północnego bractwa z wyspy Torrum Galdra. Zażądali możliwości zbadania świątyni, pożądliwym wzrokiem świdrowali potężne, martwe cielsko czarnego smoka. Było ich dwoje: nadobna kobieta w tunice i wilczym futrze i stary mężczyzna o chudej twarzy i długiej brodzie…

Doszło do walki. Terencjusz został solidnie poparzony, zginął jeden z jego gwardzistów. Kapłan Denobiusz uzył mocy Trzynastu. Czarodzieje zdecydowali się wycofać…
Wtedy pojawili się kolejni magowie. Terencjusz na wpół ślepy szykował się do kolejnego starcia. Okazało się, że przybysze zostali wysłani przez matkę cezaryjskiego szlachcica. Zawarli z nią umowę, za solidna sumę mieli strzec bezpieczeństwa rodu Berenosa…
Tak tez się stało…

Terencjusz, dwaj ocaleli gwardziści, kapłan Denobiusz i łucznik Vitko Prabal mieli zostac przetransportowani do Konstanzy, razem z magicznymi przedmiotami znajdującymi się w świątyni, zwłokami czarnego smoka i shaeidańskimi lancami, którymi smok został dobity.
Magowie przedstawili się jako służący organizacji o nazwie Całun, zapewniali o swej wierności, obiecywali pomoc i współpracę… Terencjusz był podejrzliwy ale odetchnął z ulgą… Jego obrażenia zostały w ciągu kilku dni wyleczone. Samo magiczne przenoszenie smoka miało zostać solidnie przygotowane – oto powracał „zabójca smoka”, tak legendy stawały się rzeczywistością…

Na czas powrotu wybrano ostatni dzień Protejusa. Po nim nastepował pierwszy dzień poświęcony Soaresowi, była to chwila idealna. Wojownik, którego patronem był Protejus przybywał tuż przed rozpoczęciem się czasu poświęconego słońcu – patronowi walki z Mrokiem. A ten Mrok symbolizował bez wątpienia czarny smok. To miała być wielka chwila. Wszystko psuła tylko perspektywa zalezności od tajemniczej czarodziejskiej organizacji…

Cóż, wzdychał Terencjusz. Takie czasy.

Szesnaście długich dni trwały przygotowania. W sali przedwiecznej świątyni zaroiło się od czarodziejskich sług, od specjalistów różnej maści.
Byli tacy, którzy uleczyli twarz Terencjusza, pozostawiając, na jego prośbę, delikatną bliznę – ślad po, jak miało się mówić „ataku smoka”.
Część przybyłych pomagała pakować zgromadzone przez oszalałego Antoninusa archiwum. Inni, pod okiem najbardziej doświadczonych czarodziejów przygotowali czar – tak zwaną Tęczę – bezpieczny pomost między dwoma odległymi miejscami. Ot tak nie dało się przecież przenieść magicznie artefaktów (shaeidańskich lanc), nie mówiąc już o potężnym cielsku smoka, potrzebny był niezwykle stabilny, specyficzny czar.
W samej Konstanzie także nie próżnowano, jak wspominali łącznicy, co rusz przechodzący przez portale między dwoma miejscami. Tam pracowano nad czarami, które w dyskretny sposób miały wpłynąć na warunki atmosferyczne. Wszystko po to, by „przybycie zabójcy smoka” wyglądało jak najokazalej.

Wysłannicy magów, odziani w szare uniformy, uzbrojeni w różnoraką broń młodzieńcy o zasłoniętych twarzach, spenetrowali także wnętrze i podziemia świątyni. Po dawnych niewolnikach nie było śladu – pierzchli, zostawiając tylko nieliczne trupy, swoich ludzi i Borjan. Doszło do walki z wendolami. Było ich sporo, więc ludzie Całunu wycofali się i zabarykadowali kamieniem i magią dostęp do sali ze smokiem.

W międzyczasie przeprowadzono staranny pochówek Antoninusa Gedy Berenosa. Spalono jego ciało, prochy w urnie pochowano w specjalnie przygotowanym grobowcu, na zboczu Skorstena.

W dziesiątym dniu przygotowań do Terencjusza podszedł Rudigar Toft, jeden z wysoko postawionych magów, ten z którym od początku rozmawiał szlachcic. Zdał mu relację z poczynionych kroków, spytał o archiwum i wendoli…
Terencjusz był markotny. Cieszył się z przyszłych wydarzeń… ale nie ufał swoim „wybawcom”, wiedział, że ukradkiem badają smoka, wykonują kopie dokumentów Antoninusa, węszą i knują…


Wendoli, Antoninus postanowił nie ruszać, pozwolił sprawom biec własnym torem. Archiwum zapakowano i przesłano potajemnie z Magowska eskortą do jednej z rezydencji matki Antoninusa – Luciji Berenos, z domu Pictoriana. Terencjusz wiele myślał o swej rodzicielce, przypominał sobie tę młoda kobietę, burzę rudych włosów i smukła sylwetkę – gdy go urodziła miała niespełna szesnaście lat – więc teraz dobiegała ledwie czterdziestki. Była wyniosła i piękna, silna i waleczna – tylko ona mu została…

Tak minęły kolejne dni- na przygotowaniach. Na planowaniu scenariuszy „triumfu”. Wszystko było gotowe – czar zwany Tęczą wypełniał środek pomieszczenia, pogoda, pogłoski, legendy – wszystko… Ludzie zgromadzeni na największym placu Konstanzu, nieopodal Wielkiej Świątyni Trzynastu widoczni byli jak na dłoni – oni także spoglądając „poprzez” Czar – widzieli wnętrze świątyni na zboczu Skorstena. Dwa światy w krótkiej chwili połączyły się ze sobą. 
Tego dnia, trzydziestego dnia miesiąca Protejusa, w dniu Wojownika, Terencjusz przekonał się, co dzieje się gdy „czarodzieje rzucają kośćmi”.

Jedna ze ścian świątyni rozpadła się. Potężny tytan, istota wielka na tyle, że głową sięgała stropu wdarła się do wnętrza, zadrgała magia, magowie Całunu wrzeszczeli, klęli – byli zaskoczeni. Tytan zbudowany był z żelaza, energii, emanował mocą żywiołów… Otaczała go aura ochronna. Pierwszym ciosem zmiażdżył trzech ludzi Całunu – pozostała po nich krwawa miazga… Przez otwór w ścianie zaczęli przedostawać się do środka odziani na czarno i szaro napastnicy-czarodzieje. Powietrze wypełniła Magia…  Rozgorzała bitwa. Bitwa magów…

Vitko Prabal i Denobiusz, oraz dwaj gwardziści stanęli obok Terencjusza… 
Czekali na rozkazy, polecenia.  


Terencjusz rozejrzał się bacznie, wiedział, że nim Czar osiągnie swój odpowiedni moment, przejście przezeń byłoby samobójstwem. Postanowił więc walczyć. Dobył miecza i rzucił się szaleńczo, krzycząc, prosto na Tytana. Ciął zamaszyście, umiejętnie przeorał uniesioną stopę gigantycznego stwora i znalazł się za jego plecami. Trzasnęło wyładowanie magicznej energii, ale Tytan pozostawał niewzruszony. Nawet nie zwolnił, rozdeptał jednego z magów Całunu.  Po tym pochylił się, ukląkł. Rycerz spojrzał na wygięte plecy stwora. Obok stanął jeden gwardzistów i Vitko Prabal, szyjący z łuku, raz za razem. Tytan sięgnął dłonią w stronę zwłok czarnego smoka.

Cała sala wypełniona była dziesiątkami walczących magów, powietrze wypełniały czary i zaklęcia, błyski, grzmoty, wyładowania energii, wybuchy ognia.

Terencjusz skoczył i począł wspinać się po nodze giganta, kierując się w stronę jego głowy. Skakał z kawałka na kawałek, odbijał się od pogiętych kawałków żelaza, połączonych niewidzialną energią. W międzyczasie rycerz ciął i kłuł ciało potwora – bez skutku, piął się więc w górę, parł. W dole widział łucznika, który dopadł kolejnego maga, unikając błękitnej błyskawicy. Obok gwardzista domu Berenosa, jeden z dwójki ocalałych zgiął się wpół, w konwulsjach zadrżał na posadzce.

Terencjusz piął się. Obok przeleciała jakaś skrzydlata bestia dosiadana przez maga w szarej szacie, z szyją owiniętą szalem i paciorkami. W dole pojawiły się wywołańce - olbrzymie wilki ze stalowymi pazurami, trwała bitwa czarodziei. W powietrzu też walczono - kilku magów unosiło się, kilku latało na czymś co przypominało dywany, kilku dosiadało latających bestii.
Trzaskały pioruny, buchał żar od ognistych kul. 
Terencjusz lazł w górę, z kawałka metalu na kawałek, ku głowie Tytana. Wokół umierali magowie. 
Rycerz znalazł się na szyi potwora, wtedy ten zaczął się unosić, kopuła świątyni szybko i niebezpiecznie zbliżała się. Terencjusz ujął miecz w dwie ręce.
Wbił go, powoli, starannie... Trzasnęło wyładowanie energii , wtedy rycerz dostrzegł - w dłoniach, gigant złączył je, trzymał cielsko czarnego smoka.

Wtedy Terencjusz poczuł narastającą moc, moc Trzynastu, dochodzącą spod stóp Tytana. Wewnątrz głowy rycerz słyszał słowa wypowiadane przez kapłana – Denobiusza. Była to staro-cezaryjska modlitwa skierowana do Albusa, patrona Światła, później prośby kierowane były już do wszystkich spośród Trzynastu. 
Terencjusz rozpoczął szybki i ryzykowny bieg, po ramieniu potwora, prosto do zwłok smoka. Gdy rycerz znajdował się w pobliżu łokcia, tuż obok przemknął mag na dywanie, jakiś kawałek przypalonej kończyny uderzył obok rycerskiego buta, chlapnęła krew.

Modlitwa wewnątrz umysłu narastała, Terencjusz znalazł się na nadgarstku – skoczył i złapał się czarnych łusek. Był na grzbiecie smoka, dźwiganego przez Tytana. Do słyszanego umysłowo kapłańskiego głosu dołączyły dziesiątki innych – magowie klęli, płakali, byli przerażeni, planowali drogi ucieczki…

W dole stał Denobiusz… Pogrążonego w modlitwie kapłana dosięgła stopa Tytana, człowiek został zmiażdżony jak insekt.  Modlitwa nie przerwała się jednak, a Terencjusz także zaniósł prośby do Protejusa: „O zemstę, o pomszczenie Denobiusza”.  
Noga giganta została rozerwana, jakby od wewnątrz, pośrodku pustki stał Denobiusz, nienaruszony, zdrów i silny swą wiarą. Tytan pozbawiony kończyny zaczął się chwiać, góra sali, całe sklepienie, przestały istnieć, z nieboskłonu został sprowadzony promień, mieniący się wszelakimi możliwymi kolorami – jego koniec łączył się z postacią Denobiusza…

Kapłan uniósł się nad ziemię, kolory poczęły ogarniać całe pomieszczenie, Denobiusz modlił się coraz żarliwiej, magowie pierzchali czym prędzej… Terencjusz słyszał myśli: „To zdarzyło się po raz pierwszy od dawien dawna. To Moc Trzynastu sprowadzona wprost na Kontynent. Niebywałe. Biada nam.”  
Wtedy właśnie wielu magów zaczęło konać w męczarniach, ich ciała poczerniały, wyschły na wiór. Tytan stracił równowagę, otworzył dłonie – Terencjusz poszybował na grzbiecie smoka prosto w dół – ku posadzce. Dookoła zawirował śnieg, całe jego mnóstwo – zawieja, może i burza. Gigant rozpadł się na drobne metalowe cząstki, wirujące naokoło. „Chciałem śniegu”, przypomniał sobie rycerz. Korpus smoka uderzył o ziemię, Terencjusz trzasnął głową o łuski. Na moment ogarnęła go ciemność.

Zbudził się z twarzą na zimnej smoczej łusce... W ręce trzymał rękojeść miecza... obok spoczywała jedna z lanc... Krew smoka wypływała spod niego... Było niezwykle ciepło
słońce grzało... Promień z niebios powoli się rozpraszał... Świat tonął w wielokolorowych motylach…
Dookoła gęstniał wielokolorowy tłum: żołnierze gwardii, kapłani, kupcy, żacy i wielu innych.
Dał się słyszeć czysty dźwięk dzwonu... Terencjusz znał ten ton - to wielki dzwon , a więc Konstanza! Rycerz powoli uniósł się na kolana, potem na nogi, wyrzucił uzbrojoną w miecz dłoń w powietrze i wrzasnął, stojąc na grzbiecie smoka: „Za Protejusa, za Trzynastu, za Denobiusza!!!”…

Tłum trwał przez jakiś czas w ciszy. W końcu ktoś krzyknął, inny mu zawtórował, posypały się liczne słowa – ciżba zaczęła wiwatować. Oto Biały Rycerz, pokonał czarnego smoka, odegnał złe czary, przywrócił spokój… Chwała Mu!
Tymczasem Terencjusz zadumał się. Modlitwa Denobiusza umilkła. Wewnątrz umysłu rycerza odezwał się nieznany, potężny głos, w obcym języku, po chwili i on umilkł. 

Terencjusza dobiegło bicie w dzwony, granie trąb. Całe miasto wyległo na ulice…
Spomiędzy ciżby wygramolili się rycerze w lśniących zbrojach, ubrani w płaszcze o różnych barwach. Chorągwie, którymi powiewali ich przyboczni, pełne były cesarskich znaków.  Rycerze otoczyli Terencjusza murem tarcz, złożyli mu pokłon, z przejęciem obserwując cielsko smoka. Kilku nieśmiało dotknęło czarnych łusek, kręcąc głowami…

Wystąpił jeden z szlachetnie urodzonych, raz jeszcze złożył pokłon i krzyknął do Terencjusza:
- Bądź pozdrowiony, zabójco smoka! Kim jesteś, skąd do nas przybywasz, jak brzmi twe przesłanie? Pytam ja, Tibullus z rodu Sallanadora, cesarski kawaler, wyraziciel jego woli, jego dłoń, ucho i noga. Niechby władał  jak najdłużej!



[koniec prologu]






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz