czwartek, 2 stycznia 2014

Szalka. Epizod 1: Cywilizacja /ZAKOŃCZONY/

Prolog: Trzy (czytaj)


Varisella Idr Torpaq został pochłonięty przez energię, Szara Magia przepływała przezeń – rozbijała go na cząsteczki  by po chwili, wieku, może kilku tysiącleciach złożyć go po wtóre w jedna całość… Portale. Niebywałe magiczne odkrycie, czy źródło chaosu? Z cała pewnością przydatne,  jak diabli.
Otworzył oczy. Wtedy zaatakowały go dźwięki, zapachy, odczucia. 




Znajdował się na placu, powoli zagęszczającym się od tłumu. Było ciepło, pachniało przyprawami, korzeniami, dobra strawą, może jakimiś wonnymi olejkami. Ludzie nosili się na południową modłę, ale było tez coś czego czarodziej wcześniej nie widział. Ludzie z całego Kontynentu, bez wątpienia. Języki? Część słów rozpoznawał… Widział zbrojnych w czarnych skórzanych pancerzach, z mieczami, szablami i dziwacznymi broniami na łańcuchach… Za Varisellą rozpraszał się właśnie czarodziejski portal, a Malphit starał się zapanować nad końmi – Magia nie przerażała ich tak jak ciżba dookoła… Uśmiechy, jednoznaczne propozycje od kobiet i mężczyzn, namowy do zakupu, złowrogie miny pociętych bliznami twarzy… Gdzieś w tłumie tupotały nogi niskich postaci. Kieszonkowcy? Obłęd…

Młody mag szykował się na walkę, groźną Magię, ale nie na tłum dusznego miasta…


Ochłonął na moment, zebrał myśli. Skinął Mephitowi i poczęli przeciskać się przez tłum, w poszukiwaniu mniej tłocznego miejsca. Szybko próbowano ich okraść – wtedy Varisella użył Magii Umysłu. Czar udał się znakomicie – szczęście nie opuszczało młodego  maga.  Niedoszły złodziej, nad którym Varisella przejął umysłowa władzę okazał się nastoletnim włóczęgą, ale doskonale znającym miasto. Zwało się ono Sarq, leżało na terytorium zwanym Dzikimi Ziemiami, i było jedyną ostoją cywilizacji w tym zakątku Kontynentu. Na złodziejaszka wołano – Bahman. Poprowadził Varisellę poza Wielki Targ, obok wysokiej świątyni Czarnej Pani, gdzie składano ofiary z ludzi. Przestrzegł przed złym okiem Szarych Kurt – formacji pełniącej rolę jakiejś straży, wspomniał także o grupkach pilnujących interesów Klanów Krwi – byli groźni, ale głównie na swoim własnym terenie. Celem wędrówki był potężny zajazd, gdzie wieczerzali i wypoczywali przyjezdni – kupcy i arystokracja. Sarq było miastem pełnym Mroku i Zła, ale jak przyznał Bahman, wielu robiło tu interesy życia – wolno było wszystko… 
A miastem rządzili naprzemiennie potężni kapłani i podstępni czarodzieje. Bahman opowiadał i prowadził ich szerszymi ulicami. Budynki po obu stronach wykonano z rzecznej cegły, mieniły się żółcią i brązem. Gdzie nie gdzie dostrzec można było kamienne budowle – ozdobione piktogramami. Pachniało przyprawami, olejkami, pieczonym mięsiwem…

Po kilku kwadransach stanęli przed szeroką brama prowadzącą na podwórze. Nad wejściem wypisano nazwę zajazdu. 
Varisella rozpoznał niektóre znaki, ale nie był w stanie odczytać całości… 

Mag po raz kolejny wpłynął umysłowo na Bahmana, wysłał go do wnętrza zajazdu by zorientowac się w sytuacji, Malphite udał się do stajni, oporządzic konie. Sam Varisella czekał przed wejściem. Po trzech kwadransach wrócił złodziejaszek. Varisella dowiedział się, że karczma nosi nazwę „Duży Stół”, należy do sayphayarskiej rodziny kupieckiej zwanej Mohanlala,  wewnątrz panuje nieopisany tłok, są południowcy, noszący na głowach turbany, warkoczyki, kilku ma śniada skórę podobna Variselli  a uwagę Bahmana przyciągnął nieznany kapłan

U boku maga pojawił się Malphite – umysłowo poinformował swego pana że wierzchowce są w dobrych rękach.   
Varisella wkroczył przez szerokie odrzwia.

Wewnątrz odszukał wzrokiem kapłana. Mężczyzna miał długie, ciemne włosy, barwioną na czerwono szatę, masę amuletów na szyi i jakiś dziwaczny kostur, usługiwało mu trzech akolitów, ogolonych do łysej skóry…  Varisella otrzymał stolik, choć początkowo wydawało się, że miejsca już nie będzie. Szybko odnalazł ich jeden z członków karczemnej służby – szaty Variselli i sposób zachowywania się jednoznacznie zdradzały, że mag musi mieć sporo pieniędzy w trzosie. Stolik, nieco na uboczu, w alkowie, na podwyższeniu znalazł się raz dwa. Podano wino, pachnące zakąski – suszone mięsiwo z owocami, polane aromatycznym sosem. Trzy kobiety wepchnęły się do alkierza skłaniając się przez Varisellą, jedna zaczęła gładzić Malphita po łysej czaszce…
Varisella kazał przywołać karczmarza. Krepy, ciemnolicy mężczyzna pojawił się szybko, skłaniając się. Mag użył nań Domeny Umysłu. Udało się…
- Panie mój, Idr Torpaq… - szepnął karczmarz i skłonił się.
Varisella podjął:
- Karczmarzu sługo rodu Mohanlala, witam cie stary przyjacielu.  Czas mija a to miejsce tak jakby wraz z tobą czas omijał. Zmęczone moje nogi daleka podróżą, czy mogę liczyć na swój stolik i gościnę jak zawsze ?  Oczywiście Malphit jak zwykle wraz z twym kucharzem zajmie się strawa dla mnie. I izby tez szykuj .... i opowiadaj co tam słychać w ostatnim czasie u was.
Karczmarz pobladł. Zgiął się w przepraszającym geście…

- Oczywiście mój panie, dobry przyjacielu rodu. Wybacz mi, służba szybko zadziałała… Ukarzę ich za bezmyślność… Już pędzę przygotować twój stół… ten co… zawsze… Jeśli tak sobie życzysz – stanie się. Twój kucharz niech bieży ze mną, niech zakasze rękawy… Moja kuchnia jest twoją Idr Torpaq… Czy życzysz sobie byśmy usunęli tę strawę, którą tak nieroztropnie ci podano? Kobiety mają iść precz?


Varisella zastanowił się. Kazał odprawić dziewki. Poprosił karczmarza, wiedząc iż posiada nad nim władze umysłową, o chwilę rozmowy. Uraczyli się winem.
Varisella wypytywał: o znajome twarze, o kapłana w czerwieni oraz o nowiny, plotki, informacje. 
Oberżysta kiwał głową i opowiadał. Niewiele wiedział. Opisał czarodziejowi kilku znaczniejszych kupców, wieczerzających w otoczeniu świt przy swych ulubionych ławach, padły nazwy rodów: Cayir, Gekk-Batur, Eksi, Kahrimmi, ale te słowa nic nie mówiły Variselli… Kapłan w czerwieni przedstawił się jako wędrowny nauczyciel – Daffar z Durkandy, czciciel ognia. Karczmarz niewiele o nim wiedział, przybysz płacił za noclegi i strawę. Ot, podróżny kapłan.
Co do polityki – w mieście Sarq panował spokój, względny, bo jak zwykle czciciele Czarnej Pani wyłapywali samotnych mieszkańców i uprowadzali ich do świątyni swej bogini – składano tam krwawe ofiary a Klany Krwi toczyły ze sobą wojny na ulicach… Orkowie obozowali w starych kopalniach nieopodal miasta – w tym roku przybyły ich ogromne rzesze – to wzbudzało lekki niepokój. Karczmarz wspomniał także o przeklętym orczym gatunku – o Białych, którzy nie obawiali się słońca. Płacono im haracz, by nie zapuszczali się w pobliże Sarq.
I tyle. W międzyczasie Malphite przygotował wystawny posiłek, i po jego podaniu udał się do pokoi przygotowywanych dla Variselli – przeniósł tam część bagaży oraz sokolicę, niespokojną, z uwagi na tłum.
Karczmarz oddalił się a Varisella nasłuchiwał. Przyzwyczajał sie do tłumu, gwaru. Nie zdobył jednak żadnej przydatnej informacji. Wspominano Imperatora-Mędrca rządzącego na zachodzie, omawiano także problem dużej ilości orczych plemion w okolicy Sarq, ale pocieszano się iż rada miejska złożona z czarodziejów poradzi sobie z tym.

Varisella po prostu jadł, odpoczywał…


Chwilę później użył swej magii Umysłu na słudze kapłana z Durkany. Przekazał mu zaproszenie:
- Daffarze zacny kapłanie z Durkany, Pan Varisella przesyła ci swoje pozdrowienia i śle zapytanie czy byłbyś na tyle szlachetny aby do końca wieczerzy raczyć się mógł jadłem w twoim towarzystwie.
Kapłan odesłał sługę, który rzekł do Variselli:
- Mój pan, Strażnik Ognia Durkany chętnie pozna utalentowanego mandji'ego... Pójdź za mną, wieczerzać z mym Panem...

Varisella dokończył posiłek i udał się do kapłana. Przy okazji popisał się wykwintną sztuką czarodziejską – jego kielich z winem uniósł się w powietrze i pożeglował do stolika Daffara, pchany splecionymi Domenami Powietrza i Esencji.

Czerwono-szaty kapłan okazał się ciekawym człowiekiem, otwartym i skorym do rozmów. Wieczerzali, zapijali opowieść winem. Gadali o tym, i o tamtym.
Durkana, wedle opowieści kapłana leżała na południe od Sarq, za Płytkim Morzem. Daffar podróżował od wielu lat, przemierzając jego wybrzeża, zapuszczał się także na Równiny, gdzie żyli Wolni Ludzie.
Za towarzysza miał akolitów, którzy mieli kiedyś stać się prawdziwymi czcicielami Ognia. Teraz tkwił w Sarq, załatwiając jakieś sprawy, o których niechętnie wspominał. Jego kolejnym celem miały być ziemie Zachów, choć wiedział, że jest tam teraz niebezpiecznie – nowy Imperator-Mędrzec tępił innowierców.
Bóstwo Ognia zwało się Dulaan, i miało niewielu wyznawców, choć często mylono go z innymi kultami ognia… Daffar nie zważał na to, wiedział swoje. U kresu dni ognista pożoga i tak spopieli świat – przeżyją jedynie czyści i wierzący…
Varisella zaczynał podejrzewac że wędrowny kapłan może być z lekka szalony. Co do kwestii medytacji – Daffar znał się na niej nieco. Mógłby nauczyć Varisellę, za drobny datek i udział w modlitwie…
Porozmawiali trochę o różnych aspektach Ognia, Żaru i Popiołów – wszak Varisella był Szalką, znał się także na Magii Ognia…
Ku swojemu zdziwieniu Varisella dostrzegł w jednym z naszyjników kapłana zawieszony pierścień. Znaki na nim były zdecydowanie solosjańskiego pochodzenia – ornamenty powstały w Słonecznych Kuźniach Solb-Solos.

W trakcie rozmowy z kapłanem Varisella wykonał jeszcze jedną rzecz. Użył Domeny Umysłu do zawładnięcia jednym z wojowników spośród siedzących przy stolikach. Mężczyzna ów wyryczał w łamanej mowie Sudów, przepitym głosem, słowa: "Bur Zhur, Bur Zhur, Bur Zhur - taaaaaaaak widziałem !!!! - karczmarzu polej wina". I usiadł jak gdyby nigdy nic…  Reakcji gości karczmy nie było.

Daffar skomentował to mrucząc: "Cóż za odkrycie... Po pijaku, to każdy mógłby zobaczyć Bur Zhur. Nawet Imperator-Mędrzec. Heh..." I uśmiechnął się lekko.

W tym czasie Malphite pożywił się nieco, doglądnął koni i przygotował im duży pokój, w którym mieli udać się na spoczynek.  
Zrobiło się solidnie późno. Księżyc wszedł wysoko, nocny chłód przesączał się przez na wpół otwarte okna.

Wojownik, którego oczarował kilka godzin wcześniej Varisella, wielokrotnie wychodził za potrzebą. Nie powrócił którymś razem.

Wstał następny dzień. Varisella spał wygodnie.  Rankiem służący podał mu śniadanie do łoża.
Mag spotkał Daffara, przed obiadem. W prywatnym ogrodzie przylegającym do zajazdu właściciel przybytku wynajął swym gościom altanę...
Rozpoczęli nauke medytacji, Varisella dopytywał także o Domenę Ognia, pragnąc poszerzyć swa wiedzę. Na temat innych mocy Daffar nie chciał rozmawiać, ale Varisella wyczuł  od kapłana delikatną emanację Źródeł Powietrza i rzecz oczywista – Esencji, czyli Szarej Magii.
Tak minęło kilka dni.
W międzyczasie w zajeździe pojawił się Bahman, chcąc nająć się do pracy u Variselli, jako tłumacz, znawca miasta, przewodnik. Po mentalnym kontakcie w jaźni młodzieńca pozostał jakiś ślad. Varisella czuł, że chłopak mu ufa.

Medytacja na poziomie 1. Koszt: 40 PD

Varisella uczył się, tworzył za pomocą Magii – między innymi hamaki dla wygody swojej i Daffara, opiekował się swoja sokolicą Vi, dbając by odbywała swe loty tylko na terenie ogrodu. I wypatrywał wojaka, którego zaczarował kilka wieczorów wcześniej – człowiek ów nie pojawił się jednak.

Wypytywał Daffara o podróż, o jego cele, o niebezpieczeństwa w postaci orków. Kapłan Ognia był nieugięty – ucinał dyskusje na niewygodne dlań tematy. Był przy tym uprzejmy. A orkami zdawał się nie przejmować. Po pięciu dniach nauk, oznajmił Variselli, że za następne pięć zamierza opuścić miasto, udając się na wschód. Rzekł:

- Jeśli miąłbyś ochotę, drogi Varisello, udaj się ze mną, choć to niebezpieczne strony…


[koniec epizodu]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz