Varisella Idr Torpaq został pochłonięty
przez energię, Szara Magia przepływała przezeń – rozbijała go na cząsteczki by
po chwili, wieku, może kilku tysiącleciach złożyć go po wtóre w jedna całość…
Portale. Niebywałe magiczne odkrycie, czy źródło chaosu? Z cała pewnością
przydatne, jak diabli.
Otworzył oczy. Wtedy zaatakowały go
dźwięki, zapachy, odczucia.
Znajdował się na placu, powoli zagęszczającym się od
tłumu. Było ciepło, pachniało przyprawami, korzeniami, dobra strawą, może
jakimiś wonnymi olejkami. Ludzie nosili się na południową modłę, ale było tez coś czego czarodziej wcześniej nie widział. Ludzie z całego Kontynentu, bez wątpienia.
Języki? Część słów rozpoznawał… Widział zbrojnych w czarnych skórzanych
pancerzach, z mieczami, szablami i dziwacznymi broniami na łańcuchach… Za
Varisellą rozpraszał się właśnie czarodziejski portal, a Malphit starał się zapanować
nad końmi – Magia nie przerażała ich tak jak ciżba dookoła… Uśmiechy, jednoznaczne
propozycje od kobiet i mężczyzn, namowy do zakupu, złowrogie miny pociętych
bliznami twarzy… Gdzieś w tłumie tupotały nogi niskich postaci. Kieszonkowcy?
Obłęd…
Młody mag szykował się na walkę, groźną Magię,
ale nie na tłum dusznego miasta…
Ochłonął na moment, zebrał myśli. Skinął
Mephitowi i poczęli przeciskać się przez tłum, w poszukiwaniu mniej tłocznego
miejsca. Szybko próbowano ich okraść – wtedy Varisella użył Magii Umysłu. Czar
udał się znakomicie – szczęście nie opuszczało młodego maga.
Niedoszły złodziej, nad którym Varisella przejął umysłowa władzę okazał
się nastoletnim włóczęgą, ale doskonale znającym miasto. Zwało się ono Sarq,
leżało na terytorium zwanym Dzikimi Ziemiami, i było jedyną ostoją cywilizacji
w tym zakątku Kontynentu. Na złodziejaszka wołano – Bahman. Poprowadził
Varisellę poza Wielki Targ, obok wysokiej świątyni Czarnej Pani, gdzie składano
ofiary z ludzi. Przestrzegł przed złym okiem Szarych Kurt – formacji pełniącej
rolę jakiejś straży, wspomniał także o grupkach pilnujących interesów Klanów
Krwi – byli groźni, ale głównie na swoim własnym terenie. Celem wędrówki był potężny
zajazd, gdzie wieczerzali i wypoczywali przyjezdni – kupcy i arystokracja. Sarq
było miastem pełnym Mroku i Zła, ale jak przyznał Bahman, wielu robiło tu
interesy życia – wolno było wszystko…
A miastem rządzili naprzemiennie potężni kapłani
i podstępni czarodzieje. Bahman opowiadał i prowadził ich szerszymi ulicami.
Budynki po obu stronach wykonano z rzecznej cegły, mieniły się żółcią i brązem.
Gdzie nie gdzie dostrzec można było kamienne budowle – ozdobione piktogramami.
Pachniało przyprawami, olejkami, pieczonym mięsiwem…
Po kilku kwadransach stanęli przed
szeroką brama prowadzącą na podwórze. Nad wejściem wypisano nazwę zajazdu.
Varisella
rozpoznał niektóre znaki, ale nie był w stanie odczytać całości…
Mag po raz kolejny wpłynął umysłowo na Bahmana,
wysłał go do wnętrza zajazdu by zorientowac się w sytuacji, Malphite udał się do
stajni, oporządzic konie. Sam Varisella czekał przed wejściem. Po trzech
kwadransach wrócił złodziejaszek. Varisella dowiedział się, że karczma nosi
nazwę „Duży Stół”, należy do sayphayarskiej rodziny kupieckiej zwanej
Mohanlala, wewnątrz panuje nieopisany
tłok, są południowcy, noszący na głowach turbany, warkoczyki, kilku ma śniada skórę
podobna Variselli a uwagę Bahmana przyciągnął
nieznany kapłan…
U boku maga pojawił się Malphite –
umysłowo poinformował swego pana że wierzchowce są w dobrych rękach.
Varisella
wkroczył przez szerokie odrzwia.
Wewnątrz odszukał wzrokiem kapłana.
Mężczyzna miał długie, ciemne włosy, barwioną na czerwono szatę, masę amuletów
na szyi i jakiś dziwaczny kostur, usługiwało mu trzech akolitów, ogolonych do
łysej skóry… Varisella otrzymał stolik,
choć początkowo wydawało się, że miejsca już nie będzie. Szybko odnalazł ich
jeden z członków karczemnej służby – szaty Variselli i sposób zachowywania się
jednoznacznie zdradzały, że mag musi mieć sporo pieniędzy w trzosie. Stolik,
nieco na uboczu, w alkowie, na podwyższeniu znalazł się raz dwa. Podano wino,
pachnące zakąski – suszone mięsiwo z owocami, polane aromatycznym sosem. Trzy
kobiety wepchnęły się do alkierza skłaniając się przez Varisellą, jedna zaczęła
gładzić Malphita po łysej czaszce…
Varisella kazał przywołać karczmarza.
Krepy, ciemnolicy mężczyzna pojawił się szybko, skłaniając się. Mag użył nań
Domeny Umysłu. Udało się…
-
Panie mój, Idr Torpaq… - szepnął
karczmarz i skłonił się.
Varisella podjął:
-
Karczmarzu sługo rodu Mohanlala, witam cie stary przyjacielu. Czas mija a to miejsce tak jakby wraz z tobą
czas omijał. Zmęczone moje nogi daleka podróżą, czy mogę liczyć na swój stolik
i gościnę jak zawsze ? Oczywiście Malphit
jak zwykle wraz z twym kucharzem zajmie się strawa dla mnie. I izby tez szykuj
.... i opowiadaj co tam słychać w ostatnim czasie u was.
Karczmarz pobladł. Zgiął się w
przepraszającym geście…
-
Oczywiście mój panie, dobry przyjacielu rodu. Wybacz mi, służba szybko
zadziałała… Ukarzę ich za bezmyślność… Już pędzę przygotować twój stół… ten co…
zawsze… Jeśli tak sobie życzysz – stanie się. Twój kucharz niech bieży ze mną,
niech zakasze rękawy… Moja kuchnia jest twoją Idr Torpaq… Czy życzysz sobie byśmy
usunęli tę strawę, którą tak nieroztropnie ci podano? Kobiety mają iść precz?
Varisella
zastanowił się. Kazał odprawić dziewki. Poprosił karczmarza, wiedząc iż posiada nad nim władze
umysłową, o chwilę rozmowy. Uraczyli się winem.
Varisella wypytywał: o znajome twarze, o
kapłana w czerwieni oraz o nowiny, plotki, informacje.
Oberżysta kiwał głową i opowiadał.
Niewiele wiedział. Opisał czarodziejowi kilku znaczniejszych kupców,
wieczerzających w otoczeniu świt przy swych ulubionych ławach, padły nazwy
rodów: Cayir, Gekk-Batur, Eksi, Kahrimmi, ale te słowa nic nie mówiły Variselli…
Kapłan w czerwieni przedstawił się jako wędrowny nauczyciel – Daffar z Durkandy,
czciciel ognia. Karczmarz niewiele o nim wiedział, przybysz płacił za noclegi i
strawę. Ot, podróżny kapłan.
Co do polityki – w mieście Sarq panował
spokój, względny, bo jak zwykle czciciele Czarnej Pani wyłapywali samotnych
mieszkańców i uprowadzali ich do świątyni swej bogini – składano tam krwawe
ofiary a Klany Krwi toczyły ze sobą wojny na ulicach… Orkowie obozowali w
starych kopalniach nieopodal miasta – w tym roku przybyły ich ogromne rzesze –
to wzbudzało lekki niepokój. Karczmarz wspomniał także o przeklętym orczym gatunku
– o Białych, którzy nie obawiali się słońca. Płacono im haracz, by nie
zapuszczali się w pobliże Sarq.
I tyle. W międzyczasie Malphite przygotował
wystawny posiłek, i po jego podaniu udał się do pokoi przygotowywanych dla
Variselli – przeniósł tam część bagaży oraz sokolicę, niespokojną, z uwagi na
tłum.
Karczmarz oddalił się a Varisella
nasłuchiwał. Przyzwyczajał sie do tłumu, gwaru. Nie zdobył jednak żadnej przydatnej informacji. Wspominano Imperatora-Mędrca
rządzącego na zachodzie, omawiano także problem dużej ilości orczych plemion w
okolicy Sarq, ale pocieszano się iż rada miejska złożona z czarodziejów poradzi
sobie z tym.
Varisella po prostu jadł, odpoczywał…
Chwilę
później użył swej magii Umysłu na słudze kapłana z Durkany. Przekazał mu zaproszenie:
- Daffarze zacny kapłanie z Durkany, Pan Varisella przesyła
ci swoje pozdrowienia i śle zapytanie czy byłbyś na tyle szlachetny aby do
końca wieczerzy raczyć się mógł jadłem w twoim towarzystwie.
Kapłan odesłał sługę, który rzekł do
Variselli:
- Mój pan, Strażnik Ognia Durkany chętnie pozna
utalentowanego mandji'ego... Pójdź za mną, wieczerzać z mym Panem...
Varisella dokończył posiłek i udał się do
kapłana. Przy okazji popisał się wykwintną sztuką czarodziejską – jego kielich
z winem uniósł się w powietrze i pożeglował do stolika Daffara, pchany
splecionymi Domenami Powietrza i Esencji.
Czerwono-szaty kapłan okazał się ciekawym
człowiekiem, otwartym i skorym do rozmów. Wieczerzali, zapijali opowieść winem.
Gadali o tym, i o tamtym.
Durkana, wedle opowieści kapłana leżała
na południe od Sarq, za Płytkim Morzem. Daffar podróżował od wielu lat,
przemierzając jego wybrzeża, zapuszczał się także na Równiny, gdzie żyli Wolni
Ludzie.
Za towarzysza miał akolitów, którzy mieli
kiedyś stać się prawdziwymi czcicielami Ognia. Teraz tkwił w Sarq, załatwiając jakieś
sprawy, o których niechętnie wspominał. Jego kolejnym celem miały być ziemie
Zachów, choć wiedział, że jest tam teraz niebezpiecznie – nowy Imperator-Mędrzec
tępił innowierców.
Bóstwo Ognia zwało się Dulaan, i miało niewielu wyznawców,
choć często mylono go z innymi kultami ognia… Daffar nie zważał na to, wiedział
swoje. U kresu dni ognista pożoga i tak spopieli świat – przeżyją jedynie
czyści i wierzący…
Varisella zaczynał podejrzewac że
wędrowny kapłan może być z lekka szalony. Co do kwestii medytacji – Daffar znał
się na niej nieco. Mógłby nauczyć Varisellę, za drobny datek i udział w modlitwie…
Porozmawiali trochę o różnych aspektach
Ognia, Żaru i Popiołów – wszak Varisella był Szalką, znał się także na Magii
Ognia…
Ku swojemu zdziwieniu Varisella dostrzegł w jednym z naszyjników kapłana zawieszony pierścień. Znaki na nim
były zdecydowanie solosjańskiego pochodzenia – ornamenty powstały w Słonecznych
Kuźniach Solb-Solos.
W trakcie rozmowy z kapłanem Varisella
wykonał jeszcze jedną rzecz. Użył Domeny Umysłu do zawładnięcia jednym z
wojowników spośród siedzących przy stolikach. Mężczyzna ów wyryczał w łamanej
mowie Sudów, przepitym głosem, słowa: "Bur Zhur, Bur Zhur, Bur Zhur -
taaaaaaaak widziałem !!!! - karczmarzu polej wina". I usiadł jak gdyby
nigdy nic… Reakcji gości karczmy nie
było.
Daffar skomentował to mrucząc: "Cóż za odkrycie... Po pijaku, to każdy mógłby zobaczyć Bur Zhur. Nawet Imperator-Mędrzec. Heh..." I uśmiechnął się lekko.
Daffar skomentował to mrucząc: "Cóż za odkrycie... Po pijaku, to każdy mógłby zobaczyć Bur Zhur. Nawet Imperator-Mędrzec. Heh..." I uśmiechnął się lekko.
W tym czasie Malphite pożywił się nieco, doglądnął
koni i przygotował im duży pokój, w którym mieli udać się na spoczynek.
Zrobiło się solidnie późno. Księżyc wszedł
wysoko, nocny chłód przesączał się przez na wpół otwarte okna.
Wojownik, którego oczarował kilka godzin
wcześniej Varisella, wielokrotnie wychodził za potrzebą. Nie powrócił którymś
razem.
Wstał następny dzień. Varisella spał wygodnie.
Rankiem służący podał mu śniadanie do łoża.
Mag spotkał Daffara, przed obiadem. W
prywatnym ogrodzie przylegającym do zajazdu właściciel przybytku wynajął swym
gościom altanę...
Rozpoczęli nauke medytacji, Varisella
dopytywał także o Domenę Ognia, pragnąc poszerzyć swa wiedzę. Na temat innych
mocy Daffar nie chciał rozmawiać, ale Varisella wyczuł od kapłana delikatną emanację Źródeł
Powietrza i rzecz oczywista – Esencji, czyli Szarej Magii.
Tak minęło kilka dni.
W międzyczasie w zajeździe pojawił się
Bahman, chcąc nająć się do pracy u Variselli, jako tłumacz, znawca miasta,
przewodnik. Po mentalnym kontakcie w jaźni młodzieńca pozostał jakiś ślad.
Varisella czuł, że chłopak mu ufa.
Medytacja na poziomie 1. Koszt:
40 PD
Varisella uczył się, tworzył za pomocą
Magii – między innymi hamaki dla wygody swojej i Daffara, opiekował się swoja
sokolicą Vi, dbając by odbywała swe loty tylko na terenie ogrodu. I wypatrywał
wojaka, którego zaczarował kilka wieczorów wcześniej – człowiek ów nie pojawił
się jednak.
Wypytywał Daffara o podróż, o jego cele,
o niebezpieczeństwa w postaci orków. Kapłan Ognia był nieugięty – ucinał
dyskusje na niewygodne dlań tematy. Był przy tym uprzejmy. A orkami zdawał się
nie przejmować. Po pięciu dniach nauk, oznajmił Variselli, że za następne pięć
zamierza opuścić miasto, udając się na wschód. Rzekł:
-
Jeśli miąłbyś ochotę, drogi Varisello, udaj się ze mną, choć to niebezpieczne
strony…
[koniec epizodu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz