niedziela, 26 stycznia 2014

Amadi Epizod 3: Krew, Mrok i pazury /TRWA/

Epizod 1: Prawo Ludzi Równin(przeczytaj)
Epizod 2: Tropy (przeczytaj)


Amadi rozejrzał się – Alio i Berhen kontynuowali modły… nie wyglądało na to, żeby przerywanie im było dobrym pomysłem. Ciemnoskóry mag zdecydował się na samotne, bezpieczne zejście. Dwukrotnie ratował się przed upadkiem w dramatycznych okolicznościach. Los był mu jednak  przychylny.


Na końcu użył magii, mieszając Domeny Ognia i Powietrza... pomyślnie.

Stanął na ziemi, deszcz nadal tłukł. Do Amadiego podszedł Harum Lagabaya, obok stanął Gopal... Spojrzeli pytająco…

Amadi odetchnął, przetarł mokrą twarz i wyrzucił z siebie szybko:
- Widziałem nadchodzące z północy grupy najeźdźców ze skrzydlatymi bestiami. Musimy obmyślić plan obrony, i co zrobić z karawaną. Może puśćmy ją przodem a my zatrzymamy najeźdźców? Nie znam ich zamiarów ale zakładać trzeba najgorsze…

Wieść lotem błyskawicy rozeszła się po karawanie. W zaimprowizowanej naradzie wzięli udział magowie, Gopal, Cirrik Yasil i przewodzący barbarzyńskim wojownikom Yalali Atmarr, przez wszystkich zwany po prostu Yal.
- Idą ku nam – powiedział Gopal. – Wedle słów Amadiego, dopadną nas pewnie nocą, co jest najgorszą z możliwości. Musimy ujść im z drogi. Może nas miną. Pędźmy dalej szlakiem.
- Moi ludzie są na wieży, modlą się, nie mogę ich zostawić – warknął Yal.
Cirrik chciał cos powiedzieć ale uprzedził go Harum:
- Nie uciekniemy im, ot tak. Znajdą nasze ślady, mamy sporą karawanę. Myślę o pewnym, innym wyborze…
- Chcesz walczyć? – zdumiał się Cirrik Yasil. – Nie wiesz kim są i ilu ich jest…
- Przygotujmy obronę przy wieży – wtrącił się Amadi. - Liczebność nic im nie da jeżeli będziemy w lepszej pozycji, wykorzystamy naszą magię.
- I ty? – nie dowierzał Cirrik. – Czyście postradali rozumy?
- Te resztki włóczni które posiadam zabiły poprzedniego stwora – wyjaśnił Amadi. - Widocznie są podatne na ten rodzaj oręża. Spróbuję wykorzystać magię iluzji by wytworzyć na horyzoncie cienie które z daleka będą wyglądać jakby cześć karawany uciekała. Powinni się rozdzielić a my stawimy wtedy czoła mniejszej liczbie przeciwników.

Zapadła cisza. Po chwili odezwał się Harum:
- Walczyć musimy, ale nie wprost i nie wszyscy. Jesteś aż tak dobrym iluzjonistą by stworzyć realny obraz karawany? – Mag bitewny zwrócił się do Amadiego. - Nie ryzykował bym, aż tak, poza tym musielibyśmy ukryć gdzieś prawdziwe wozy… Za dużo tu kombinowania… Amadi chce walczyć, jak słyszę. Niech zostanie ze mną. I ze dwóch jeszcze ludzi Równin… Wam, wszak, niestraszne robienie orężem… Karawana musi ruszyć czym prędzej na południe, prosto, tak by Czarni musieli waszym tropem przejechać obok wieży. My zaczekamy i zrobimy im brzydką niespodziankę… Kto ze mną?

Sarr, bladoskóry towarzysz Haruma pokiwał głową ze zrozumieniem i rzekł:
- Jak rozumiem, wskazujesz mnie jako tchórza, co ma pierzchnąć?
- Przyjacielu – zaczął Lagbaya. – Wiesz co masz robić, zamienimy się następnym razem, w porządku?
Sarr machnął ręką i odwrócił się, klekocząc paciorkami zawieszonymi u szyi. Cirrik Yasil pokiwał głową i zaczął poganiać karawanę, szykować ją do drogi. Zapanowało nerwowe poruszenie.
Deszcz padał już nie tak mocno… Było bardzo chłodno. Amadi zadrżał…


Harum Lagbaya zaczął wprowadzać swój plan w życie. Przy wieży pozostali dwaj czarnoskórzy magowie i trzej barbarzyńcy: chudy i żylasty Affar uzbrojony w miecz oraz dwóch, których Amadi nie znał – jeden dzierżył szeroką szablę, drugi walczył włócznią o płomiennym żeleźcu. Harum polecił śmiałkom pozostawić przy sobie jedną broń i pozbyć się cięższych, krępujących ruchy rzeczy. Liczyć miała się szybkość i zwinność.
Amadi chciał wiedzieć:
- Czemu odsyłasz Sarra? Z nim zatrzymamy grupę a karawana będzie bezpieczna…
Bitewny mag nie był zbyt rozmowny:
- Skup się na „tu i teraz”. Sarr odegra swoją rolę, pomoże nam, bez obaw.
Potem rzucił kilka poleceń. W międzyczasie karawana oddaliła się na pewną odległość…
- Zaczniemy na szczycie wieży. Kluczem jest wyeliminowanie latających stworzeń. Potem damy tym co łażą na własnych nogach nieco zamętu, tak byśmy zdołali ujść. Rzecz niezwykle, ale to niezwykle istotna: cokolwiek się stanie bądźcie blisko mnie – to gwarancja waszego ocalenia, ale nie przeczę, że możecie odnieść rany, może i zemrzeć. Obyście byli na to gotowi. Amadi. Przygotuj wszystkie ci znane zaklęcia Esencji i czegoś co da ci ratunek przed upadkiem – może Powietrze? I ufam, że dobrze robisz tą szablą – musisz mieć pewne ręce – możesz mieć jedną, dwie szanse na cięcia.

Potem Harum powiódł swych towarzyszy pod wieżę, kazał mocno się objąć, tak by stali jak najbliżej niego i wypowiedział kilka słów w języku Magii. 
Amadi poczuł emanację Szarej Magii – szarpnęło nimi, energia błysnęła pod ich stopami, gdy potężna siła pchnęła ich w górę. Moment później znaleźli się na wysokości szczytu i osiedli na nim łagodnie. Dwaj ludzie Równin, właśnie kończący swoje modły przecierali oczy ze zdumienia.

Harum pokiwał głową, uśmiechając się pod nosem. Pozwolił Affarowi wytłumaczyć niewtajemniczonym co się stało i co jeszcze ma się wydarzyć. 
Później przyczaili się na szczycie i czekali. Noc gęstniała dookoła nich…


Czekali. Mijały godziny.

Czekanie zakończyło się przeraźliwym wrzaskiem. Potem jękiem i charkotem. I łopotem skrzydeł. Cos straszliwego nadlatywało.
Amadi przygotował się. Harum Lagbaya tłumaczył szeptem ostatnie szczegóły. Będą musieli improwizować. Zaatakują w ostatniej chwili.
Harum wypowiedział kilka słów. Splótł Czar – proste zaklęcie. Nad wieża zapłonął maleńki ognik, po tym szybko zniknął. Zadrgała Magia.
- Przynęta. Wabik. Gotujcie się. Trzymajcie broń mocno przy sobie. Przy piersiach. Ale potem macie mieć szybkość błyskawicy.

Amadi wytężył wzrok. W mroku, pośród ciemności cos zamajaczyło. Zahuczało, Śmignęło z wiatrem. Skrzydlata istota, długa na dwie dziesiątki łokci, może dłuższa.

Harum klepnął jednego z rosłych barbarzyńców w ramię i odpalił zaklęcie. Niewidzialna siła pchnęła wojownika w mrok nocy – poleciał szybko kurczowo trzymając oręż, szeroki miecz przy piersi. Nie krzyczał, nie biadał. Poszybował do celu.
Wtedy Harum chwycił za ramię Amadiego.
- Ty. Tnij głęboko. Pozbądź się jeźdźca. Zdaj się na instynkt i Magię.
Druga skrzydlata bestia przemknęła obok wieży. Dosiadał jej człowiek, odziany w obszerne czarne szaty. Drgnęła Magia Esencji. Amadim szarpnęło. Zaparło mu dech w piersiach. Pomknął przez czerń nocy. W jednej chwili znalazł się tuż obok przelatującego stwora…

Amadi użył Magii Powietrza by odpowiednio przekręcić się w powietrzu i  móc ciąć jeźdźca. Idealnie. Chlasnął po szyi... Głowa utrzymała się tylko na strzępach skóry... Załopotały czarne szaty... W jednej chwili Amadi zawisł tuż nad grzbietem bestii... Wyverna chyba nawet go nie dostrzegła... 
Używając po wtóre Magii Powietrza Amadi usadowił się w siodle.  Próbował mentalnie wpłynąć na wyvernę – uzyskać nad nią kontrolę. Próba się nie powiodła. Nie uzyskał kontaktu umysłowego z bestią... 
Wiatr walił mu w twarz z ogromną siłą... szumiało w uszach...
Obok przelatywała następna wyverna ... na jej grzbiecie kulił się kolejny z czarnych... drgała magia -  człowiek w czarnych szatach wyciągnął rozcapierzona dłoń w kierunku Amadiego....
Młody czarodziej próbował stworzyć zaklęcia Ognia. Dwukrotnie, ale bez sukcesu. 
Jeździec szarpnął za specyficzne wodze przymocowane do łba bestii i ta otwarła paszczę... 
Lecieli prosto na Amadiego - wyverna z rozwartą paszczą... Jeździec w czarnej szacie krzyczał coś, drgała magia....

Czarnoskóry czarodziej wyciągnął dłoń i użył Dzikiej Magii. 

Jednocześnie zetknęły się ze sobą dwa zdarzenia. Amadiego uderzyła fala bólu i przerażenia, poraziła go moc Czarnej Magii lub jakieś przekleństwo – atak jeźdźca zakończył się sukcesem.  Amadi zdołał przyzwać Moc Dzikiej Magii, z problemami, ale szczęśliwie… 
To co nadeszło, zatrwożyło czarnoskórego maga, choć ostatecznie nie wiedział do końca – czym było i co oznaczało.
Błysnęło, kontury rzeczywistości rozmyły się. Zimny piach uderzył Amadiego w twarz, światłość zalała całą okolicę. 
Wyverna zaryczała, odziany w czerń wygiął swe ciało w łuk i zawył z bólu… Przed oczami Amadiego rozgorzała bitwa: odziani w jasne stroje żołnierze szturmowali szaniec wojowników mroku, spośród zniszczonych kamiennych blanków wyłaziły, raz po raz, ożywione nekromancją szkielety. Gdzieś słychać było zaklęcia wypowiadane w plugawej mowie umarłych. Ale, oto z niebios sprowadzone zostały świetliste postaci i poczęły masakrować nieumarłych… Płonęły miecze, trzęsła się ziemia…


Pęd ocucił Amadiego. Wyverny pikowały ku ziemi, zupełnie bezwładne, obok spadał odziany na czarno… 
Trawiasty grunt, mokry od lejącego z czarnych chmur deszczu, gnał czarodziejowi na spotkanie… 


[c.d.n.]




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz