Epizod 2: Tropy (przeczytaj)
Amadi rozejrzał
się – Alio i Berhen kontynuowali modły… nie wyglądało na to, żeby przerywanie
im było dobrym pomysłem. Ciemnoskóry mag zdecydował się na samotne, bezpieczne
zejście. Dwukrotnie ratował
się przed upadkiem w dramatycznych okolicznościach. Los był mu jednak przychylny.
Na końcu użył magii, mieszając Domeny Ognia i Powietrza...
pomyślnie.
Stanął
na ziemi, deszcz nadal tłukł. Do Amadiego podszedł Harum Lagabaya, obok stanął
Gopal... Spojrzeli pytająco…
Amadi
odetchnął, przetarł mokrą twarz i wyrzucił z siebie szybko:
- Widziałem nadchodzące z
północy grupy najeźdźców ze skrzydlatymi bestiami. Musimy obmyślić plan obrony,
i co zrobić z karawaną. Może puśćmy ją przodem a my zatrzymamy najeźdźców? Nie
znam ich zamiarów ale zakładać trzeba najgorsze…
Wieść
lotem błyskawicy rozeszła się po karawanie. W zaimprowizowanej naradzie wzięli
udział magowie, Gopal, Cirrik Yasil i przewodzący barbarzyńskim wojownikom
Yalali Atmarr, przez wszystkich zwany po prostu Yal.
- Idą ku nam – powiedział Gopal. – Wedle słów Amadiego, dopadną nas pewnie nocą, co jest najgorszą z
możliwości. Musimy ujść im z drogi. Może nas miną. Pędźmy dalej szlakiem.
- Moi ludzie są na wieży,
modlą się, nie mogę ich zostawić – warknął
Yal.
Cirrik
chciał cos powiedzieć ale uprzedził go Harum:
- Nie uciekniemy im, ot
tak. Znajdą nasze ślady, mamy sporą karawanę. Myślę o pewnym, innym wyborze…
- Chcesz walczyć? – zdumiał się Cirrik Yasil. – Nie wiesz kim są i ilu ich jest…
- Przygotujmy obronę przy
wieży – wtrącił się
Amadi. - Liczebność nic im nie da jeżeli
będziemy w lepszej pozycji, wykorzystamy naszą magię.
- I ty? – nie dowierzał Cirrik. – Czyście postradali rozumy?
- Te resztki włóczni które
posiadam zabiły poprzedniego stwora –
wyjaśnił Amadi. - Widocznie są
podatne na ten rodzaj oręża. Spróbuję wykorzystać magię iluzji by wytworzyć na
horyzoncie cienie które z daleka będą wyglądać jakby cześć karawany uciekała.
Powinni się rozdzielić a my stawimy wtedy czoła mniejszej liczbie przeciwników.
Zapadła
cisza. Po chwili odezwał się Harum:
- Walczyć musimy, ale nie
wprost i nie wszyscy. Jesteś aż tak dobrym iluzjonistą by stworzyć realny obraz
karawany? – Mag bitewny
zwrócił się do Amadiego. - Nie ryzykował
bym, aż tak, poza tym musielibyśmy ukryć gdzieś prawdziwe wozy… Za dużo tu
kombinowania… Amadi chce walczyć, jak słyszę. Niech zostanie ze mną. I ze dwóch
jeszcze ludzi Równin… Wam, wszak, niestraszne robienie orężem… Karawana musi ruszyć
czym prędzej na południe, prosto, tak by Czarni musieli waszym tropem przejechać
obok wieży. My zaczekamy i zrobimy im brzydką niespodziankę… Kto ze mną?
Sarr,
bladoskóry towarzysz Haruma pokiwał głową ze zrozumieniem i rzekł:
- Jak rozumiem, wskazujesz
mnie jako tchórza, co ma pierzchnąć?
- Przyjacielu – zaczął Lagbaya. – Wiesz co masz robić, zamienimy się następnym razem, w porządku?
Sarr
machnął ręką i odwrócił się, klekocząc paciorkami zawieszonymi u szyi. Cirrik
Yasil pokiwał głową i zaczął poganiać karawanę, szykować ją do drogi. Zapanowało
nerwowe poruszenie.
Deszcz padał już nie tak mocno… Było bardzo chłodno. Amadi
zadrżał…
Harum
Lagbaya zaczął wprowadzać swój plan w życie. Przy wieży pozostali dwaj
czarnoskórzy magowie i trzej barbarzyńcy: chudy i żylasty Affar uzbrojony w
miecz oraz dwóch, których Amadi nie znał – jeden dzierżył szeroką szablę, drugi
walczył włócznią o płomiennym żeleźcu. Harum polecił śmiałkom pozostawić przy
sobie jedną broń i pozbyć się cięższych, krępujących ruchy rzeczy. Liczyć miała
się szybkość i zwinność.
Amadi
chciał wiedzieć:
-
Czemu odsyłasz Sarra? Z nim zatrzymamy
grupę a karawana będzie bezpieczna…
Bitewny
mag nie był zbyt rozmowny:
- Skup się na „tu i teraz”.
Sarr odegra swoją rolę, pomoże nam, bez obaw.
Potem
rzucił kilka poleceń. W międzyczasie karawana oddaliła się na pewną odległość…
- Zaczniemy na szczycie
wieży. Kluczem jest wyeliminowanie latających stworzeń. Potem damy tym co łażą
na własnych nogach nieco zamętu, tak byśmy zdołali ujść. Rzecz niezwykle, ale
to niezwykle istotna: cokolwiek się stanie bądźcie blisko mnie – to gwarancja
waszego ocalenia, ale nie przeczę, że możecie odnieść rany, może i zemrzeć. Obyście
byli na to gotowi. Amadi. Przygotuj wszystkie ci znane zaklęcia Esencji i
czegoś co da ci ratunek przed upadkiem – może Powietrze? I ufam, że dobrze
robisz tą szablą – musisz mieć pewne ręce – możesz mieć jedną, dwie szanse na
cięcia.
Potem
Harum powiódł swych towarzyszy pod wieżę, kazał mocno się objąć, tak by stali
jak najbliżej niego i wypowiedział kilka słów w języku Magii.
Amadi poczuł
emanację Szarej Magii – szarpnęło nimi, energia błysnęła pod ich stopami, gdy potężna
siła pchnęła ich w górę. Moment później znaleźli się na wysokości szczytu i
osiedli na nim łagodnie. Dwaj ludzie Równin, właśnie kończący swoje modły
przecierali oczy ze zdumienia.
Harum
pokiwał głową, uśmiechając się pod nosem. Pozwolił Affarowi wytłumaczyć
niewtajemniczonym co się stało i co jeszcze ma się wydarzyć.
Później przyczaili
się na szczycie i czekali. Noc gęstniała dookoła nich…
Czekali. Mijały godziny.
Czekanie
zakończyło się przeraźliwym wrzaskiem. Potem jękiem i charkotem. I łopotem
skrzydeł. Cos straszliwego nadlatywało.
Amadi
przygotował się. Harum Lagbaya tłumaczył szeptem ostatnie szczegóły. Będą musieli
improwizować. Zaatakują w ostatniej chwili.
Harum
wypowiedział kilka słów. Splótł Czar – proste zaklęcie. Nad wieża zapłonął
maleńki ognik, po tym szybko zniknął. Zadrgała Magia.
- Przynęta. Wabik. Gotujcie
się. Trzymajcie broń mocno przy sobie. Przy piersiach. Ale potem macie mieć szybkość
błyskawicy.
Amadi
wytężył wzrok. W mroku, pośród ciemności cos zamajaczyło. Zahuczało, Śmignęło z
wiatrem. Skrzydlata istota, długa na dwie dziesiątki łokci, może dłuższa.
Harum
klepnął jednego z rosłych barbarzyńców w ramię i odpalił zaklęcie. Niewidzialna
siła pchnęła wojownika w mrok nocy – poleciał szybko kurczowo trzymając oręż, szeroki
miecz przy piersi. Nie krzyczał, nie biadał. Poszybował do celu.
Wtedy
Harum chwycił za ramię Amadiego.
- Ty. Tnij głęboko. Pozbądź
się jeźdźca. Zdaj się na instynkt i Magię.
Druga
skrzydlata bestia przemknęła obok wieży. Dosiadał jej człowiek, odziany w
obszerne czarne szaty. Drgnęła Magia Esencji. Amadim szarpnęło. Zaparło mu dech
w piersiach. Pomknął przez czerń nocy. W jednej chwili znalazł się tuż obok
przelatującego stwora…
Amadi użył
Magii Powietrza by odpowiednio przekręcić się w powietrzu i móc ciąć jeźdźca. Idealnie. Chlasnął po szyi... Głowa
utrzymała się tylko na strzępach skóry... Załopotały czarne szaty... W jednej
chwili Amadi zawisł tuż nad grzbietem bestii... Wyverna chyba nawet go nie
dostrzegła...
Używając po wtóre Magii Powietrza Amadi usadowił się w
siodle. Próbował mentalnie wpłynąć na
wyvernę – uzyskać nad nią kontrolę. Próba
się nie powiodła. Nie uzyskał kontaktu umysłowego z bestią...
Wiatr walił mu w
twarz z ogromną siłą... szumiało w uszach...
Obok
przelatywała następna wyverna ... na jej grzbiecie kulił się kolejny z
czarnych... drgała magia - człowiek w
czarnych szatach wyciągnął rozcapierzona dłoń w kierunku Amadiego....
Młody
czarodziej próbował stworzyć zaklęcia Ognia. Dwukrotnie, ale
bez sukcesu.
Jeździec szarpnął za
specyficzne wodze przymocowane do łba bestii i ta otwarła paszczę...
Lecieli prosto na Amadiego - wyverna z
rozwartą paszczą... Jeździec w czarnej szacie krzyczał coś, drgała magia....
Czarnoskóry czarodziej wyciągnął dłoń i
użył Dzikiej Magii.
Jednocześnie
zetknęły się ze sobą dwa zdarzenia. Amadiego uderzyła fala bólu i
przerażenia, poraziła go moc Czarnej Magii lub jakieś przekleństwo – atak
jeźdźca zakończył się sukcesem. Amadi
zdołał przyzwać Moc Dzikiej Magii, z problemami, ale szczęśliwie…
To co
nadeszło, zatrwożyło czarnoskórego maga, choć ostatecznie nie wiedział do końca
– czym było i co oznaczało.
Błysnęło, kontury rzeczywistości rozmyły
się. Zimny piach uderzył Amadiego w twarz, światłość zalała całą okolicę.
Wyverna zaryczała, odziany w czerń wygiął swe ciało w łuk i zawył z bólu… Przed
oczami Amadiego rozgorzała bitwa: odziani w jasne stroje żołnierze szturmowali
szaniec wojowników mroku, spośród zniszczonych kamiennych blanków wyłaziły, raz
po raz, ożywione nekromancją szkielety. Gdzieś słychać było zaklęcia
wypowiadane w plugawej mowie umarłych. Ale, oto z niebios sprowadzone zostały
świetliste postaci i poczęły masakrować nieumarłych… Płonęły miecze, trzęsła
się ziemia…
Pęd ocucił Amadiego. Wyverny pikowały ku
ziemi, zupełnie bezwładne, obok spadał odziany na czarno…
Trawiasty grunt,
mokry od lejącego z czarnych chmur deszczu, gnał czarodziejowi na spotkanie…
[c.d.n.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz