Za Salvinusem zamknął się portal. Magia powoli ulatniała się, czarodziej czuł jej zwiewność. Esencja, jego ukochana Sztuka – odchodziła.
Czuł, zamiast niej, niezwykły kolaż czarodziejskich barw – z formacji skalnej na którą właśnie spoglądał, ze swoistego kamiennego miasta emanowały: Mrok, Natura, Ziemia, Zmiany i Powietrze. No i może jeszcze ta nieodgadniona i mrucząca niebezpiecznie Dzika Magia.
Zaklął w duchu. Rozejrzał się.
Skalne miasto znajdowało się na pustkowiu, na równinie pokrytej kępami trawy, o charakterystycznej barwie. Na horyzoncie, w kierunku południowym rozciągały się góry, nie do pomylenia z żadnymi innymi na Kontynencie. Sięgały trzech czwartych nieba – jeśli zobaczyło się je raz w życiu, pamiętało się aż po kres – zwano je po prostu Wysokimi Górami, ale w mowie Równin brzmiało to Maeghaedes.
Wiedział gdzie jest – Salvinus był w tej części świata, spędził tu długie lata, badając tropy, poszukując odpowiedzi – znajdował się gdzieś na Wielkich Równinach, po południowej stronie Żelaznych Gór – w krainach, które cesarscy zwali po prostu Sud.
Na północnym wschodzie, na horyzoncie, mag dostrzegł ruch. Było daleko, ale Salvinus wspomógł się przywołanym ympusem i sięgnął wzrokiem hen w dal.
Jeźdźcy i sporo pieszych, czarne sztandary i coś unoszącego się w przestworzach, ponad poruszającymi się na ziemi.
Uniósł brodę, potarł łysą czaszkę i zastanowił się… po czym ruszył żwawo w kierunku skał. Wkrótce odnalazł, korzystając z magii, małe czyste źródełko, zagryzł podróżnym prowiantem i ulokował się między kamieniami, na skraju skalnego miasta. Rozluźnił mięśnie, odegnał od siebie wszelakie magiczne emanacje – począł medytować. Czekał.
Co jakiś czas wracał zmysłami do rzeczywistości i spoglądał w kierunku zbliżającej się grupy. W pewnym momencie, gdy słońce chowało się już za horyzontem, mógł przyjrzeć się nieznajomym nieco dokładniej. Było ich ze trzy tuziny, może trochę więcej. Kilku jechało konno, reszta biegła niestrudzenie obok. Nosili się na czarno, ciała owijali skórami, z barwionymi na czerwono lub żółto symbolami. Znaki nic Salvinusowi nie mówiły. Dzierżyli rozmaite bronie: ostrza, krótkie toporki, nic co mogłoby ich spowalniać. Kilkunastu miało łuki, wygięte na orkową modłę – dalekosiężne i zabójcze. Barbarzyńcy, na pewno nie z cesarskich krajów – może z Dzikich Ziem. Ich tatuaże, symbole i czarne paciorki zawieszone na szyjach mogły wskazywać kult Sił Ciemności. Ale i nie musiały.
Ponad dzikimi wojownikami krążyły dwa skrzydlate stwory. Salvinus zastanowił się i odnalazł w pamięci wzmianki o tych stworzeniach – wyverny lub coś im podobnego, dalecy pobratymcy skoków, mniejsi i nie pobłogosławieni darami ognia i czarów. Na szczęście. Ale i tak były to niebezpieczne bestie. Tym bardziej, że dosiadali ich czarownicy. Salvinus wyczuł ich aurę – przez cały czas modlili się na swój sposób, przyzywali duchy i splatali zaklęcia. Poszukiwali czegoś…
Gdy nieznajomi znajdowali się nieopodal czarodziej musiał podjąć jakieś decyzje…
Salvinus
przyszykował sobie odpowiednie miejsce do ucieczki i obrony, pośród magicznych
skał. Czekał na przybycie nieznajomych. Nastąpiło to wieczorem, gdy blask
słońca gasł, a światło w okolicy przybrało szaro-czerwone barwy… Nad
przybyszami wisiały ciemne, nadnaturalne chmury…
Czarodziej
wychylił się zza skał i, używając magicznie wzmocnionego głosu, ryknął w języku
sudyjskim:
-
Czcigodni wojownicy i czarodzieje niechaj fortuna wam sprzyja, bogowie będą
łaskawi w waszej podróży a dostatek niech nie opuszcza was i waszych rodzin...
Och jakże zdziwieni byli, ludzie odziani w czarne pancerze.
Szybko zaczęli formować obronne szyki, zastawiali się tarczami, krzesali
pochodnie, bo robiło się coraz ciemniej… Wyverny zatoczyły szerokie kręgi, ale
nie wleciały nad magiczne skały… Dosiadający ich czarownicy emanowali Czarna
Magią, splatali kolejne prośby do swoich mrocznych bogów… Byli zaskoczeni.
Pośród zbrojnych widać było wyraźnie przywódcę, siedział w
wysokim siodle, na grzbiecie czarnego jak smoła rumaka, otaczał do wianuszek
sług w czarnych szatach, także dosiadających wierzchowców. Herszt wyglądał
na władającego magią… Wyciągnął dłoń w górę, zadrgała Magia Mroku, z pośród
chmur emanować zaczął czysty Mrok… Czarownik szarpnął dłonią w dół a ciemny,
pełen strachu i złych sił całun został sprowadzony na ziemię. Pokrył czarującego
i jego sługi. Zbrojni ryknęli z entuzjazmem. Czuli się silni.
Jeden ze służących podjechał stępa w kierunku skał, gdzie
ukrywał się Salvinus. Zatrzymał się kilkanaście kroków przed linią graniczna
kamiennego miasta.
-
Ty tam – warknął niezwykle niskim głosem, w plugawej mieszance saudyjskiego,
dialektu południowych kupców, czarnej mowy i kilku innych narzeczy. Salvinus
rozumiał co któreś słowo. – Masz pojęcie,
psie, z kim próbujesz gadać? Wyczołgaj się i padnij do stóp memu panu, może
oszczędzi twe nędzne życie… - Na koniec sługa czarownika roześmiał się gromko
i wbił wzrok pomiędzy skały…
Władca
Przywołańców nie wychylił się zza skał. Korzystając z Domen Esencji i Iluzji „przeniósł”
swój głos nieco dalej, tak by zmylić przeciwników. Początkowo nieudanie, ale
przy drugiej próbie zdołał spleść Czar w idealny, perfekcyjny wręcz sposób. Używając
swych wyuczonych zdolności, charyzmy, nietykalności i krasomówstwa tak modulował
swój głos, żeby zabrzmiało to dosadnie, z władczością i ogromną pewnością
siebie:
- Zawrzyj usta pomiocie i spuść pokornie
głowę boś niegodzien wypowiadać swoje koślawe słowa do wyższych od ciebie
stanem. Jam jest władca czterech żywiołów, pan istot między sferycznych i
kreujący rzeczywistość Mistrz Magii Salvinus. – Słuchający tego wysłannik herszta
zadrżał i skulił się. Głos brzmiał niezwykle, słowa przekazywały moc i potęgę… - A
kimże jest twój pan by na pozdrowienie pomyślności i fortuny odpowiadać pogardą
narażając się na gniew bogów? A odpowiadając miej na uwadze uniżony ton, byśmy
ani ja ani twój pan nie musieli cię skarcić za zniewagę- moich wysoko zrodzonych przodków oraz mnie
samego...
Przemowa
wywołała poruszenie wśród odzianych na czarno. Doradcy herszta szemrali,
wymieniali uwagi skłaniając się przed swym mistrzem. Wysłany uprzednio w kierunku
skał człowiek powrócił i skłonił się
przed swym panem. Żołdacy rozglądali się nerwowo…
Sam przywódca
wydawał się niewzruszony – rachował coś wewnątrz umysłu. Salvinus przyjrzał mu
się: herszt był wysoki, wręcz wychudły, na głowie nosił obszerny kaptur, twarz
zasłaniał mu woal, odziany był w czarną szatę, na której wyrysowano żółta farba
jakieś wzory…
Przywódca
czarnych uniósł dłoń, doradcy zamilkli, w jednej chwili poczęli kiwać się na
boki, jakby w transie. Drgnęła Mroczna Magia. Wojownicy poprawili oręż,
wyrzucili uzbrojone dłonie w powietrze i zaryczeli w czarnej mowie…
Jedna z
wyvern wydała z siebie niski pomruk, z wolna przeradzający się w ryk.
Zanurkowała w kierunku skał…
Od dużego
oddziału oderwał się mniejszy prowadzony przez jadącego konno czarownika –
doradcy. Wiódł za sobą biegnących żołdaków – jakiś tuzin. Szarżowali w stronę
skalnego miasta.
Salvinus
czekał. Powtarzał w głowie plan, sprawdzał możliwości, kalkulował.
Wyverna
wyhamowała i przechyliła się na bok ocierając skrzydłem o jedną ze skalnych
iglic, po czym śmignęła między dwoma szerokimi skałami. Czerń łopotała na
grzbiecie jeźdźca, mężczyzna rozwijał trzymaną w dłoni lamię – drgający od
zielonkawej energii pejcz… Wtedy Salvinus wyszeptał zaklęcie… Potężny kawałek
skały oderwał się pod wpływem Magii Esencji i trzasnął w bestię, przygniatając
ją do jednej z kamiennych skał. Po skalnym mieście poniósł się ryk. Ból
zmieszany ze wściekłością.
Salvinus nie widział dokładnie, co stało się z jeźdźcem,
ale Czarna Magia, którą odeń czuł nagle rozpierzchła się. Potwór tłukł skórzastymi
skrzydłami, próbując wydostać się spomiędzy odłamków – chciał uciec ku górze…
Oddział
czarownika jeszcze przyspieszył. Sam magik krzyczał zaklęcia, a nad jego głową
kumulował się czarny obłok…
Salvinus
wydał mentalny rozkaz, tuż po tym gdy z pierścienia zwanego Rakk wydostał się żywiołak
– Kamienny Strażnik.
Normalnie,
istota Równowagi nie mogła by tego uczynić, ale Władca Przywołańców umiejętnie
ją nakłonił – żywiołak, poruszająca się i spajana energią kamienna masa -
zaatakował…
Skoczył
na wyvernę i przygwoździł ją do ziemi – by nie stanowiła zagrożenia dla czarodzieja,
którego Strażnik miał chronić – wyrwał jej błoniaste skrzydła. Potwór zadrżał i
wydał z siebie odgłos lamentu – ni to charkot, ni to syk…
Drugi
żywiołak, Ognista Bestia, został uwolniony z pierścienia. Uformował się jako
tocząca się między skalnymi kształtami kula magmy, zostawiająca za sobą płonąca
ścieżkę… Dotarł do krawędzi skał, urósł nieco i przemienił się w szybką,
podłużną chmurę ognia i kamiennych cząsteczek…
Wtedy
czarownik dowodzący grupą wypadową ściągnął w dłonie całą otaczającą go
ciemność nocy – cisnął nią między skały. Dookoła Salvinusa zaszeptało. Zapadła
magiczna, przerażająca Ciemność – czarodziej czuł jej dotyk, zimno emanujące od
niej… Poczuł niepokój i strach…
Salvinus był jednak potężnym,
doświadczonym magiem,
więc czar Mroku nie zdołał wyrządzić mu krzywdy. Nie całkowicie. Poczuł
osłabienie, ale nie paraliż. Mógł
kontrolować sytuację. Zaczął wycofywać się, by opuścić sferę ciemności…
Przywołał kolejną z istot, którymi władał – Świetlik pojawił się pośród Mroku,
próbując go zwalczyć – ale świecił blado i tracił swą moc…
Wtedy,
ciemność się rozproszyła, w jednej chwili… Zadrgała Magia, dał się słyszeć
przerażający wrzask, pełen bólu i cierpienia. Błysnął Ogień. Do jaźni Salvinusa
dotarła wiadomość – Ognista Bestia walczyła, eksplodowała setkami tysięcy
magmowych odłamków, potem raz za razem łączyła się i ponawiała atak…
Salvinus
wskoczył na skalną półkę – widział tylko płomienie i eksplozje, jedną za drugą –
i krzyki płonących i spopielanych…
W
górze kołowała wyverna, a jej jeździec, w czarnej szacie, wypatrywał celu… Zapewne
dostrzegł Świetlika i stojącego w jego blasku Salvinusa…
Bestia zanurkowała z
wrzaskiem…
Tak
jak planował zawczasu, Salvinus splótł Magię Zmian, Esencji i Ziemi. Powstał mocarny
Czar – kamienny szpikulec mknący wprost w wyvernę. Kawał skały przebił latająca
bestię, czemu towarzyszył ryk i chrzęst… Bryznęła posoka. Jeździec na chwile
zniknął, w plątaninie skórzastych skrzydeł. W następnym momencie, odziany na
czarno mężczyzna zanurkował, pikując głową w dół – lecąc prosto na Salvinusa. Okrzyk który wydobył z gardła nie był ludzkiej
natury… Niski, dźwięczny, przerażający. Zadrgała Mroczna Magia. Kilka łokci nad
ziemią czarownik rozpostarł ramiona, jakby chciał wyhamować pęd, po czym nieznana
siła rozerwała mu żyły – chlapnęło czarną krwią… Tuż nad głową Salvinusa zawisł
przeciwnik i chmura czarnych kropel…
Władca
Przywołańców użył mocy Esencji, tworząc zwykłą barierę energii, przezroczystą „bańkę”.
Rozpędzony czarownik uderzył weń, jego ciało rozpadło się na cząsteczki, jakby
nagle pozbyło się kości… Czarny, krwisty szlam rozlał się po półkolistej
sferze, zatętniła potężna Czarna Magia. Salvinus dostrzegł, że ze szczątkami
czarownika połączony był dziwaczny czarny ni to „ogon”, ni to „wąż”… Zjawisko
drgało i wiło się, a drugi koniec owego paskudztwa ginął w mrokach nocy… Wtedy
stały się jednocześnie dwie rzeczy…
Coś, przypominające mackę zbudowaną z
mrocznej materii, przeżarło się przez pojedynczą barierę Esencji, sięgając ku
Salvinusowi, a cała okolica pogrążyła się w przerażającej magicznej ciemności…
Salvinus
splótł ze sobą Domeny Esencji, Zmian i Powietrza i pozwolił magicznemu pędowi
wynieść się łukiem w górę i później w głąb skał. Zassał do medalionu zwanego
Rakk swoje Przywołańce, choć doznał przy tym dziwacznego uczucia – jakby na
moment stracił ze swymi „podopiecznymi” kontakt…
Chwilę później stworzenia trafiły na swoje miejsce – mag mknął między skałami, krusząc
potężną mocą przeszkody – jak najdalej od Mroku.
Wyfrunął
z Ciemności i rozejrzał się… Nocne niebo było przejrzyste, jedynie w oddali,
gdzie uprzednio doszło do walki, kłębiły się nadnaturalne czarne chmury…
Kamienne
miasto ciągnęło się w nieskończoność. Było potężne. Salvinus był zmęczony więc
delikatnie osiadł na płaskim, przypominającym stół kamieniu. Poszukał wgłębienia
i tam dopiero spoczął i zastanowił się, co dalej.
Wtedy
do jego umysłu dotarł magiczny przekaz:
- Witaj, waleczny
czarodzieju. Z lekka nas zaniepokoiłeś,
gdy począłeś niszczyć nasze skały, kruszyć dzieło naszego życia, ale chyba ci
to wybaczymy – intrygujesz nas…
[koniec epizodu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz