piątek, 13 grudnia 2013

Władca Przywołańców Epizod 1: Zew Piaskoluda /ZAKOŃCZONY/

Ostrza i Czary Epizod 11: Lód we krwi (przeczytaj)


Za Salvinusem zamknął się portal. Magia powoli ulatniała się, czarodziej czuł jej zwiewność. Esencja, jego ukochana Sztuka – odchodziła. 

Czuł, zamiast niej, niezwykły kolaż czarodziejskich barw – z formacji skalnej na którą właśnie spoglądał, ze swoistego kamiennego miasta emanowały: Mrok, Natura, Ziemia, Zmiany i Powietrze. No i może jeszcze ta nieodgadniona i mrucząca niebezpiecznie Dzika Magia.



Zaklął w duchu. Rozejrzał się.

Skalne miasto znajdowało się na pustkowiu, na równinie pokrytej kępami trawy, o charakterystycznej barwie. Na horyzoncie, w kierunku południowym rozciągały się góry, nie do pomylenia z żadnymi innymi na Kontynencie. Sięgały trzech czwartych nieba – jeśli zobaczyło się je raz w życiu, pamiętało się aż po kres – zwano je po prostu Wysokimi Górami, ale w mowie Równin brzmiało to Maeghaedes.

Wiedział gdzie jest – Salvinus był w tej części świata, spędził tu długie lata, badając tropy, poszukując odpowiedzi – znajdował się gdzieś na Wielkich Równinach, po południowej stronie Żelaznych Gór – w krainach, które cesarscy zwali po prostu Sud.

Na północnym wschodzie, na horyzoncie, mag dostrzegł ruch. Było daleko, ale Salvinus wspomógł się przywołanym ympusem i sięgnął wzrokiem hen w dal.

Jeźdźcy i sporo pieszych, czarne sztandary i coś unoszącego się w przestworzach, ponad poruszającymi się na ziemi.



Uniósł brodę, potarł łysą czaszkę i zastanowił się… po czym ruszył żwawo w kierunku skał. Wkrótce odnalazł, korzystając z magii, małe czyste źródełko, zagryzł podróżnym prowiantem i ulokował się między kamieniami, na skraju skalnego miasta. Rozluźnił mięśnie, odegnał od siebie wszelakie magiczne emanacje – począł medytować.  Czekał.



Co jakiś czas wracał zmysłami do rzeczywistości i spoglądał w kierunku zbliżającej się grupy. W pewnym momencie, gdy słońce chowało się już za horyzontem, mógł przyjrzeć się nieznajomym nieco dokładniej. Było ich ze trzy tuziny, może trochę więcej. Kilku jechało konno, reszta biegła niestrudzenie obok. Nosili się na czarno, ciała owijali skórami, z barwionymi na czerwono lub żółto symbolami. Znaki nic Salvinusowi nie mówiły. Dzierżyli rozmaite bronie: ostrza, krótkie toporki, nic co mogłoby ich spowalniać. Kilkunastu miało łuki, wygięte na orkową modłę – dalekosiężne i zabójcze. Barbarzyńcy, na pewno nie z cesarskich krajów – może z Dzikich Ziem. Ich tatuaże, symbole i czarne paciorki zawieszone na szyjach mogły wskazywać kult Sił Ciemności. Ale i nie musiały.


Ponad dzikimi wojownikami krążyły dwa skrzydlate stwory. Salvinus zastanowił się i odnalazł w pamięci wzmianki o tych stworzeniach – wyverny lub coś im podobnego, dalecy pobratymcy skoków, mniejsi i nie pobłogosławieni darami ognia i czarów. Na szczęście. Ale i tak były to niebezpieczne bestie. Tym bardziej, że dosiadali ich czarownicy. Salvinus wyczuł ich aurę – przez cały czas modlili się na swój sposób, przyzywali duchy i splatali zaklęcia. Poszukiwali czegoś…

Gdy nieznajomi znajdowali się nieopodal czarodziej musiał podjąć jakieś decyzje…


Salvinus przyszykował sobie odpowiednie miejsce do ucieczki i obrony, pośród magicznych skał. Czekał na przybycie nieznajomych. Nastąpiło to wieczorem, gdy blask słońca gasł, a światło w okolicy przybrało szaro-czerwone barwy… Nad przybyszami wisiały ciemne, nadnaturalne chmury…

Czarodziej wychylił się zza skał i, używając magicznie wzmocnionego głosu, ryknął w języku sudyjskim:

- Czcigodni wojownicy i czarodzieje niechaj fortuna wam sprzyja, bogowie będą łaskawi w waszej podróży a dostatek niech nie opuszcza was i waszych rodzin...

Och jakże zdziwieni byli, ludzie odziani w czarne pancerze. Szybko zaczęli formować obronne szyki, zastawiali się tarczami, krzesali pochodnie, bo robiło się coraz ciemniej… Wyverny zatoczyły szerokie kręgi, ale nie wleciały nad magiczne skały… Dosiadający ich czarownicy emanowali Czarna Magią, splatali kolejne prośby do swoich mrocznych bogów… Byli zaskoczeni.
Pośród zbrojnych widać było wyraźnie przywódcę, siedział w wysokim siodle, na grzbiecie czarnego jak smoła rumaka, otaczał do wianuszek sług w czarnych szatach, także dosiadających wierzchowców. Herszt wyglądał na władającego magią… Wyciągnął dłoń w górę, zadrgała Magia Mroku, z pośród chmur emanować zaczął czysty Mrok… Czarownik szarpnął dłonią w dół a ciemny, pełen strachu i złych sił całun został sprowadzony na ziemię. Pokrył czarującego i jego sługi. Zbrojni ryknęli z entuzjazmem. Czuli się silni.
Jeden ze służących podjechał stępa w kierunku skał, gdzie ukrywał się Salvinus. Zatrzymał się kilkanaście kroków przed linią graniczna kamiennego miasta.

- Ty tam – warknął niezwykle niskim głosem, w plugawej mieszance saudyjskiego, dialektu południowych kupców, czarnej mowy i kilku innych narzeczy. Salvinus rozumiał co któreś słowo. – Masz pojęcie, psie, z kim próbujesz gadać? Wyczołgaj się i padnij do stóp memu panu, może oszczędzi twe nędzne życie… - Na koniec sługa czarownika roześmiał się gromko i wbił wzrok pomiędzy skały…

Władca Przywołańców nie wychylił się zza skał. Korzystając z Domen Esencji i Iluzji „przeniósł” swój głos nieco dalej, tak by zmylić przeciwników. Początkowo nieudanie, ale przy drugiej próbie zdołał spleść Czar w idealny, perfekcyjny wręcz sposób. Używając swych wyuczonych zdolności, charyzmy, nietykalności i krasomówstwa tak modulował swój głos, żeby zabrzmiało to dosadnie, z władczością i ogromną pewnością siebie:

- Zawrzyj usta pomiocie i spuść pokornie głowę boś niegodzien wypowiadać swoje koślawe słowa do wyższych od ciebie stanem. Jam jest władca czterech żywiołów, pan istot między sferycznych i kreujący rzeczywistość Mistrz Magii Salvinus. – Słuchający tego wysłannik herszta zadrżał i skulił się. Głos brzmiał niezwykle, słowa przekazywały moc i potęgę…  - A kimże jest twój pan by na pozdrowienie pomyślności i fortuny odpowiadać pogardą narażając się na gniew bogów? A odpowiadając miej na uwadze uniżony ton, byśmy ani ja ani twój pan nie musieli cię skarcić za zniewagę-  moich wysoko zrodzonych przodków oraz mnie samego...

Przemowa wywołała poruszenie wśród odzianych na czarno. Doradcy herszta szemrali, wymieniali uwagi skłaniając się przed swym mistrzem. Wysłany uprzednio w kierunku skał człowiek powrócił  i skłonił się przed swym panem. Żołdacy rozglądali się nerwowo…
Sam przywódca wydawał się niewzruszony – rachował coś wewnątrz umysłu. Salvinus przyjrzał mu się: herszt był wysoki, wręcz wychudły, na głowie nosił obszerny kaptur, twarz zasłaniał mu woal, odziany był w czarną szatę, na której wyrysowano żółta farba jakieś wzory…
Przywódca czarnych uniósł dłoń, doradcy zamilkli, w jednej chwili poczęli kiwać się na boki, jakby w transie. Drgnęła Mroczna Magia. Wojownicy poprawili oręż, wyrzucili uzbrojone dłonie w powietrze i zaryczeli w czarnej mowie…
Jedna z wyvern wydała z siebie niski pomruk, z wolna przeradzający się w ryk. Zanurkowała w kierunku skał…

Od dużego oddziału oderwał się mniejszy prowadzony przez jadącego konno czarownika – doradcy. Wiódł za sobą biegnących żołdaków – jakiś tuzin. Szarżowali w stronę skalnego miasta.

Salvinus czekał. Powtarzał w głowie plan, sprawdzał możliwości, kalkulował.
Wyverna wyhamowała i przechyliła się na bok ocierając skrzydłem o jedną ze skalnych iglic, po czym śmignęła między dwoma szerokimi skałami. Czerń łopotała na grzbiecie jeźdźca, mężczyzna rozwijał trzymaną w dłoni lamię – drgający od zielonkawej energii pejcz… Wtedy Salvinus wyszeptał zaklęcie… Potężny kawałek skały oderwał się pod wpływem Magii Esencji i trzasnął w bestię, przygniatając ją do jednej z kamiennych skał. Po skalnym mieście poniósł się ryk. Ból zmieszany ze wściekłością. 
Salvinus nie widział dokładnie, co stało się z jeźdźcem, ale Czarna Magia, którą odeń czuł nagle rozpierzchła się. Potwór tłukł skórzastymi skrzydłami, próbując wydostać się spomiędzy odłamków – chciał uciec ku górze…
Oddział czarownika jeszcze przyspieszył. Sam magik krzyczał zaklęcia, a nad jego głową kumulował się czarny obłok…

Salvinus wydał mentalny rozkaz, tuż po tym gdy z pierścienia zwanego Rakk wydostał się żywiołak – Kamienny Strażnik.
Normalnie, istota Równowagi nie mogła by tego uczynić, ale Władca Przywołańców umiejętnie ją nakłonił – żywiołak, poruszająca się i spajana energią kamienna masa - zaatakował…
Skoczył na wyvernę i przygwoździł ją do ziemi – by nie stanowiła zagrożenia dla czarodzieja, którego Strażnik miał chronić – wyrwał jej błoniaste skrzydła. Potwór zadrżał i wydał z siebie odgłos lamentu – ni to charkot, ni to syk…
Drugi żywiołak, Ognista Bestia, został uwolniony z pierścienia. Uformował się jako tocząca się między skalnymi kształtami kula magmy, zostawiająca za sobą płonąca ścieżkę… Dotarł do krawędzi skał, urósł nieco i przemienił się w szybką, podłużną chmurę ognia i kamiennych cząsteczek…

Wtedy czarownik dowodzący grupą wypadową ściągnął w dłonie całą otaczającą go ciemność nocy – cisnął nią między skały. Dookoła Salvinusa zaszeptało. Zapadła magiczna, przerażająca Ciemność – czarodziej czuł jej dotyk, zimno emanujące od niej… Poczuł niepokój i strach…


Salvinus był jednak potężnym, doświadczonym magiem, więc czar Mroku nie zdołał wyrządzić mu krzywdy. Nie całkowicie. Poczuł osłabienie, ale  nie paraliż. Mógł kontrolować sytuację. Zaczął wycofywać się, by opuścić sferę ciemności… Przywołał kolejną z istot, którymi władał – Świetlik pojawił się pośród Mroku, próbując go zwalczyć – ale świecił blado i tracił swą moc…
Wtedy, ciemność się rozproszyła, w jednej chwili… Zadrgała Magia, dał się słyszeć przerażający wrzask, pełen bólu i cierpienia. Błysnął Ogień. Do jaźni Salvinusa dotarła wiadomość – Ognista Bestia walczyła, eksplodowała setkami tysięcy magmowych odłamków, potem raz za razem łączyła się i ponawiała atak…
Salvinus wskoczył na skalną półkę – widział tylko płomienie i eksplozje, jedną za drugą – i krzyki płonących i spopielanych…
W górze kołowała wyverna, a jej jeździec, w czarnej szacie, wypatrywał celu… Zapewne dostrzegł Świetlika i stojącego w jego blasku Salvinusa… 
Bestia zanurkowała z wrzaskiem…

Tak jak planował zawczasu, Salvinus splótł Magię Zmian, Esencji i Ziemi. Powstał mocarny Czar – kamienny szpikulec mknący wprost w wyvernę. Kawał skały przebił latająca bestię, czemu towarzyszył ryk i chrzęst… Bryznęła posoka. Jeździec na chwile zniknął, w plątaninie skórzastych skrzydeł. W następnym momencie, odziany na czarno mężczyzna zanurkował, pikując głową w dół – lecąc prosto na Salvinusa. Okrzyk który wydobył z gardła nie był ludzkiej natury… Niski, dźwięczny, przerażający. Zadrgała Mroczna Magia. Kilka łokci nad ziemią czarownik rozpostarł ramiona, jakby chciał wyhamować pęd, po czym nieznana siła rozerwała mu żyły – chlapnęło czarną krwią… Tuż nad głową Salvinusa zawisł przeciwnik i chmura czarnych kropel…


Władca Przywołańców użył mocy Esencji, tworząc zwykłą barierę energii, przezroczystą „bańkę”. Rozpędzony czarownik uderzył weń, jego ciało rozpadło się na cząsteczki, jakby nagle pozbyło się kości… Czarny, krwisty szlam rozlał się po półkolistej sferze, zatętniła potężna Czarna Magia. Salvinus dostrzegł, że ze szczątkami czarownika połączony był dziwaczny czarny ni to „ogon”, ni to „wąż”… Zjawisko drgało i wiło się, a drugi koniec owego paskudztwa ginął w mrokach nocy… Wtedy stały się jednocześnie dwie rzeczy… 
Coś, przypominające mackę zbudowaną z mrocznej materii, przeżarło się przez pojedynczą barierę Esencji, sięgając ku Salvinusowi, a cała okolica pogrążyła się w przerażającej magicznej ciemności…


Salvinus splótł ze sobą Domeny Esencji, Zmian i Powietrza i pozwolił magicznemu pędowi wynieść się łukiem w górę i później w głąb skał. Zassał do medalionu zwanego Rakk swoje Przywołańce, choć doznał przy tym dziwacznego uczucia – jakby na moment stracił ze swymi „podopiecznymi” kontakt…
Chwilę później stworzenia trafiły na swoje miejsce – mag mknął między skałami, krusząc potężną mocą przeszkody – jak najdalej od Mroku.
Wyfrunął z Ciemności i rozejrzał się… Nocne niebo było przejrzyste, jedynie w oddali, gdzie uprzednio doszło do walki, kłębiły się nadnaturalne czarne chmury…
Kamienne miasto ciągnęło się w nieskończoność. Było potężne. Salvinus był zmęczony więc delikatnie osiadł na płaskim, przypominającym stół kamieniu. Poszukał wgłębienia i tam dopiero spoczął i zastanowił się, co dalej.
Wtedy do jego umysłu dotarł magiczny przekaz:
- Witaj, waleczny czarodzieju.  Z lekka nas zaniepokoiłeś, gdy począłeś niszczyć nasze skały, kruszyć dzieło naszego życia, ale chyba ci to wybaczymy – intrygujesz nas… 


[koniec epizodu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz