W międzyczasie Varisella postanowił użyć swej władzy
nad Bahmanem. Przywołał go i oznajmił:
-
Bachmanie, wiesz ze można mi zaufać, jednak i
ja chciałbym w tobie zaufanie odnaleźć. Nie pozostanę w Sarq za
długo, niebawem wyruszam w podroż, podroż która będzie kontynuacją mojej drogi, jednak dla Ciebie może być szansą stać się zamożnym Panem, Panem
jakich tutaj jedynie widujesz.
Zanim
znajdę tę ufność musisz
wykonać zadanie. Znasz to miasto jak mało kto, wiesz o czym
ludzie rozmawiają,
kogo szukaj i gdzie są tajemnice zaszyte w tych murach.
Masz
dwa dni na to aby zebrać jak
najwięcej informacji o przedmiocie zwanym Bur
Zhur - jednak pamiętaj aby uważnie o niego rozpytywać. Za wypowiedzenie
samej nazwy możesz skończyć swój żywot.
Dodatkowo,
na koniec, Varisella użył Domeny Umysłu, by zaszczepić w umyśle chłopca odpowiednie
instrukcje, polecenia i hasła. Nie udało się za pierwszym razem, ale w końcu
Magia zatriumfowała. Varisella był kontent. Bahman ruszył w miasto.
Daffarowi,
zaś, odpowiedział:
- Drogi przyjacielu, każdy z nas ma swoja
drogę - moja prowadzi poprzez księgi i Magię w nich zapisaną. Chętnie wyruszę z
tobą w dalszą drogę , jednak muszę mieć pewność, iż znajdę tam Magię. Bez tego niestety będę
musiał podziękować ci za wiedzę, której tajniki raczyłeś mi przekazać i
kontynuować wędrówkę samotnie. Zapewnij mnie w tym jednym, a potowarzyszę ci z
przyjemnością – wierzę, iż wspólnie droga minie nam szybciej.
Kapłan w
czerwieni zamyślił się. W końcu odrzekł:
- Wiele jest Magii na tym padole. Mędrzec z plemienia Zachów rości sobie prawo
do władzy nad nią, ale nie zdoła jej ujarzmić. Tam gdzie wędruję, jest pełno
Magii, czarodziejów, ksiąg. Idź ze mną, a i po drodze pewnie nie jedno nam się
przydarzy. Możesz zawsze pomodlić się ze mną do magicznego Ognia – wiem wszak,
że w twym Źródle drzemie także Moc Ognia…
Po dwóch
dniach powrócił Bahman. Rzekł:
- Dobrzem się sprawił, o Panie. Znalazłem
tych ludzi. Wielu mówi o Bur Zhur, ale tak po prawdzie niewielu zna się na
rzeczy. Pośród gromady głupców zawsze znajdzie się mądrala. Tak jest. Znalazłem
człowieka, który zbiera plotki, tak samo jak ty. Mieszka w dzielnicy targowej,
w zaułkach czarodziejów. Prowadzi sklep. Ma służących i chłopców, jak ja –
mających bystre, czarne oczy. Ale mnie nie dostrzegli. Jestem sprytniejszy.
Mogę cię zaprowadzić. Choćby zaraz.
Varisella
dopytał o szczegóły –
sklep był lombardem z magicznymi przedmiotami, prowadził go niejaki Bahadur. Bahman narysował mapę dojścia. Młody
mag zaproponował wspólną wyprawę do lombardu Daffarowi, ale kapłan nie
zamierzał skorzystać z zaproszenia – szykował się do podróży, chciał także
pomodlić się… Malphite zaproponował Variselli, rzecz jasna, swoje towarzystwo…
ale młody mag polecił słudze doglądania przybytku i pozostanie w zajeździe.
Varisella wyruszył konno, po południu, tak by zdążyć dotrzeć na miejsce przed
zmrokiem. W Sarq największy ścisk na ulicach zaczynał się właśnie wtedy gdy
słońce powoli zaczynało zachodzić…
Do wspomnianej dzielnicy i opisywanego
lombardu Varisella trafił bez problemów. Miasto ożywało, tętniło hałasem,
gwarem, zapachami. Rozpoczynały się libacje, handel, wymiany słów i idei. Rosła
także przemoc – na co drugim rogu dochodziło do bójek, ktoś zapraszał na walki
na pięści, do oglądania potyczek gladiatorów…
Uzbrojone bandy pilnowały swoich
terytoriów. Varisella już nieco znał tutejsze realia – trzymał się z dala od
kłopotów.
Sklep Bahadura otaczały inne pomniejsze
zakłady czarodziejskie – był wróżbita, zielarze, kupcy sukienni szyjący
czarodziejskie szaty.
Strażnicy, opłaceni widać przez okolicznych właścicieli
trzymali wartę przy dużej antycznej fontannie, łypali okiem na każdego kto
pojawiał się w okolicy. Wyglądało to dosyć bezpiecznie – o niebo lepiej niż w
innych zakątkach Sarq.
Varisella uwiązał konia przed lombardem i
stanął przed masywnymi drzwiami – na ich środku lśniła złotem kołatka – głowa jakiegoś
starożytnego stwora z kółkiem w paszczy…
Czarodziejski
uczeń kombinował co niemiara,
używał Magii, w końcu kołatka opluła go, on zabrudził drzwi błotem – aż
otworzył je ktoś – być może właściciel. Nie był kontent. Varisella zdołał
zaintrygować jegomościa, szepcąc słowa: „Bur Zhur”… Drzwi uchyliły się, stanął w nich
nieznajomy, potarł
podbródek...
- Podejdź Panie... - Skinął na Varisellę. - Cóż tam szepczecie w duchu? Dobrzem
słyszał? Jeśli mnie zmysły nie mylą, coś
intrygującego... Kołatka jest kłopotliwym przywołańcem, pochodzi ze Sfery,
gdzie gościnność nie jest ceniona... Przydaje sie jako „odstraszacz”... Jeśli jej
wybaczysz, ja chętnie zaproszę cie, Panie, na ziołowy napar...
- Nie przyszedłem tu aby się obrażać – odparł Varisella -
niemniej jednak gościnność twych przywołańców zaskoczyła mnie skromnie, ziołowy
napar myślę iż ukoi mój niesmak, w zupełności ....
Nieznajomy poprowadził Varisellę przez długi korytarz,
starannie zamknął drzwi za gościem. Wewnątrz pachniało kadzidłami, korzennymi
przyprawami, ziołami i Magią. Salon, do którego został wprowadzony mag, pełnił
zarazem rolę sklepu i wystawy czarodziejskich ustrojstw… Księgi, książki, dziesiątki
magicznych kul, olbrzymia ilość szklanych naczyń, elementy strojów, szkatuły
wypełnione suknem i różnokolorowymi kamieniami…
Varisella został na moment sam… Gospodarz
zniknął gdzieś, słychać było jego krzątanie się…
Nim powrócił, w asyście służących,
niosących przekąski i ziołowe napary, Varisella
zdołał obejrzeć, dość pobieżnie, co oferował lombard. A był to pełny
przegląd, od drogiej i wyglądającej okazale tandety dla bogatych głupców aż po
nieliczne, ciekawe i intrygujące przedmioty.
Gospodarz zagadnięty o swoje imię, uśmiechnął
się uprzejmie:
- Me imię widnieje na szyldzie, nazywają
mnie Bahadurem, ale ty to wiesz cudzoziemcze… Koniec końców, to ty pukałeś do
mych wrót, lub próbowałeś dokonać tej sztuki… Jeszcze raz przepraszam za
kołatkę…
Varisella przedstawił się, wspomniał o
swym południowym rodowodzie, a także o intrygującej tajemnicy, na której tropie
się znajduje…
- Jak mogę pomóc – zapytał Bahadur. –
Zaiste, ciekawym się zdajesz człekiem panie magu… Mówże, nie trzymaj mnie w
niepewności.
I rozmawiali, trochę się przekomarzali,
jak nakazuje dobry południowy obyczaj, pili herbatę, zagryzali słodkim ciastem.
Varisella pragnął dowiedzieć się co nieco na temat „Bur Zhur”, chwalił się
magicznymi sztuczkami. Bahadur niewiele wyjaśniał, ale na koniec stwierdził, że
Varisella na tyle go intryguje, że rad byłby poznać młodego maga z wysoko
postawionymi mocodawcami.
Varisella odparł:
- Jutro opuszczam miasto,
gdy tu czaszki nie znajdę .. ale wysłuchać propozycji zawsze mogę…
Bahadur otworzył usta,
nim jednak zdołał wydobyć z nich słowa – do izby wdarł się przysadzisty mężczyzna,
wbiegł roztrącając regały i zawył dziwacznie, jak zwykli to czynić niemi…
Varisella rozpoznał w odzianym w czarną szatę swego sługę – Malphite’a.
Z niewidzianych do tej
pory ukryć, zza kotar i zasłon wynurzyli się mężczyźni odziani na szaro, twarze
mieli obwiązane czymś na kształt bandaży, w rękach dzierżyli zakrzywione
ostrza, na ich nadgarstkach pobrzękiwały grube, złotawe obręcze. Emanował odeń
Magia…
Varisella
zareagował błyskawicznie,
używając Magii Esencji uniósł się na krześle, schodząc z drogi nacierającym
przeciwnikom. Znalazł się tuż za Bahadurem. Gospodarz nie wyglądał na
zaskoczonego, czy wstrząśniętego sytuacją…
Młody
mag chciał cos powiedzieć do Bahadura, spróbować jakoś wyjaśnić, to co miało
właśnie miejsce – ale nie
zdążył… Kupiec błyskawicznie odwrócił się w jego kierunku i przytknął Variselli do piersi zawiniątko…
Wszystko straciło barwy – młody czarodziej poczuł ogarniająca go falę zmęczenia…
Odruchowo złożył zaklęcie obronne, ale formuła nie zadziałała… Poczuł pustkę, sięgnął do wnętrza swego
Źródła, ale nie zdołał nic znaleźć… Nie rozumiał tego – jakby coś odebrało mu wszelkie
magiczne talenty…
Malphite
walczył jak szaleniec, odbijał ciosy zakrzywionych ostrz,
parując je nadgarstkami – miał na nich ochraniacze… To zupełnie zszokowało młodego czarodzieja –
ale nie było na to wszystko czasu…
Dwaj napastnicy pochwycili Varisellę za
ręce, jeden złapał go za nogi, Bahadur posłał mu uśmiech – był w nim zarówno
smutek jak i tajemnica – a kolejny z wrogów trzasnął maga w potylicę…
Świat
pociemniał, wszystko ucichło – Varisella Torpaq „odpłynął”…
[c.d.n.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz