niedziela, 21 września 2014

Szalka. Epizod 2: Poszukiwania /TRWA/

Poprzednie epizody (czytaj)

W międzyczasie Varisella postanowił użyć swej władzy nad Bahmanem.  Przywołał go i oznajmił:
 - Bachmanie, wiesz ze można mi zaufać, jednak i ja chciałbym w tobie zaufanie odnaleźć. Nie pozostanę w Sarq za długo, niebawem wyruszam w podroż, podroż która będzie kontynuacją mojej drogi, jednak dla Ciebie może być szansą stać się zamożnym Panem, Panem jakich tutaj jedynie widujesz. 



Zanim znajdę tę ufność musisz wykonać zadanie. Znasz to miasto jak mało kto, wiesz o czym ludzie rozmawiają, kogo szukaj i gdzie są tajemnice zaszyte w tych murach.
Masz dwa dni na to aby zebrać jak najwięcej informacji o przedmiocie zwanym Bur Zhur - jednak pamiętaj aby uważnie o niego rozpytywać. Za wypowiedzenie samej nazwy możesz skończyć swój żywot. 

Dodatkowo, na koniec, Varisella użył Domeny Umysłu, by zaszczepić w umyśle chłopca odpowiednie instrukcje, polecenia i hasła. Nie udało się za pierwszym razem, ale w końcu Magia zatriumfowała. Varisella był kontent. Bahman ruszył w miasto.

Daffarowi, zaś, odpowiedział:

- Drogi przyjacielu, każdy z nas ma swoja drogę - moja prowadzi poprzez księgi i Magię w nich zapisaną. Chętnie wyruszę z tobą w dalszą drogę , jednak muszę mieć pewność,  iż znajdę tam Magię. Bez tego niestety będę musiał podziękować ci za wiedzę, której tajniki raczyłeś mi przekazać i kontynuować wędrówkę samotnie. Zapewnij mnie w tym jednym, a potowarzyszę ci z przyjemnością – wierzę, iż wspólnie droga minie nam szybciej.

Kapłan w czerwieni zamyślił się. W końcu odrzekł:

- Wiele jest Magii na tym padole.  Mędrzec z plemienia Zachów rości sobie prawo do władzy nad nią, ale nie zdoła jej ujarzmić. Tam gdzie wędruję, jest pełno Magii, czarodziejów, ksiąg. Idź ze mną, a i po drodze pewnie nie jedno nam się przydarzy. Możesz zawsze pomodlić się ze mną do magicznego Ognia – wiem wszak, że w twym Źródle drzemie także Moc Ognia…

Po dwóch dniach  powrócił Bahman. Rzekł:


- Dobrzem się sprawił, o Panie. Znalazłem tych ludzi. Wielu mówi o Bur Zhur, ale tak po prawdzie niewielu zna się na rzeczy. Pośród gromady głupców zawsze znajdzie się mądrala. Tak jest. Znalazłem człowieka, który zbiera plotki, tak samo jak ty. Mieszka w dzielnicy targowej, w zaułkach czarodziejów. Prowadzi sklep. Ma służących i chłopców, jak ja – mających bystre, czarne oczy. Ale mnie nie dostrzegli. Jestem sprytniejszy. Mogę cię zaprowadzić. Choćby zaraz.

Varisella dopytał o szczegóły – sklep był lombardem z magicznymi przedmiotami, prowadził go niejaki Bahadur. Bahman narysował mapę dojścia. Młody mag zaproponował wspólną wyprawę do lombardu Daffarowi, ale kapłan nie zamierzał skorzystać z zaproszenia – szykował się do podróży, chciał także pomodlić się… Malphite zaproponował Variselli, rzecz jasna, swoje towarzystwo… ale młody mag polecił słudze doglądania przybytku i pozostanie w zajeździe. Varisella wyruszył konno, po południu, tak by zdążyć dotrzeć na miejsce przed zmrokiem. W Sarq największy ścisk na ulicach zaczynał się właśnie wtedy gdy słońce powoli zaczynało zachodzić…

Do wspomnianej dzielnicy i opisywanego lombardu Varisella trafił bez problemów. Miasto ożywało, tętniło hałasem, gwarem, zapachami. Rozpoczynały się libacje, handel, wymiany słów i idei. Rosła także przemoc – na co drugim rogu dochodziło do bójek, ktoś zapraszał na walki na pięści, do oglądania potyczek gladiatorów… 
Uzbrojone bandy pilnowały swoich terytoriów. Varisella już nieco znał tutejsze realia – trzymał się z dala od kłopotów.

Sklep Bahadura otaczały inne pomniejsze zakłady czarodziejskie – był wróżbita, zielarze, kupcy sukienni szyjący czarodziejskie szaty. 
Strażnicy, opłaceni widać przez okolicznych właścicieli trzymali wartę przy dużej antycznej fontannie, łypali okiem na każdego kto pojawiał się w okolicy. Wyglądało to dosyć bezpiecznie – o niebo lepiej niż w innych zakątkach Sarq.

Varisella uwiązał konia przed lombardem i stanął przed masywnymi drzwiami – na ich środku lśniła złotem kołatka – głowa jakiegoś starożytnego stwora z kółkiem w paszczy…


Czarodziejski uczeń kombinował co niemiara, używał Magii, w końcu kołatka opluła go, on zabrudził drzwi błotem – aż otworzył je ktoś – być może właściciel. Nie był kontent. Varisella zdołał zaintrygować jegomościa, szepcąc słowa: „Bur Zhur”… Drzwi uchyliły się, stanął w nich nieznajomy, potarł podbródek...
- Podejdź Panie... - Skinął na Varisellę. - Cóż tam szepczecie w duchu? Dobrzem słyszał? Jeśli mnie zmysły nie mylą, coś intrygującego... Kołatka jest kłopotliwym przywołańcem, pochodzi ze Sfery, gdzie gościnność nie jest ceniona...  Przydaje sie jako „odstraszacz”... Jeśli jej wybaczysz, ja chętnie zaproszę cie, Panie, na ziołowy napar... 

- Nie przyszedłem tu aby się obrażać – odparł Varisella - niemniej jednak gościnność twych przywołańców zaskoczyła mnie skromnie, ziołowy napar myślę iż ukoi mój niesmak, w zupełności ....

Nieznajomy poprowadził Varisellę przez długi korytarz, starannie zamknął drzwi za gościem. Wewnątrz pachniało kadzidłami, korzennymi przyprawami, ziołami i Magią. Salon, do którego został wprowadzony mag, pełnił zarazem rolę sklepu i wystawy czarodziejskich ustrojstw… Księgi, książki, dziesiątki magicznych kul, olbrzymia ilość szklanych naczyń, elementy strojów, szkatuły wypełnione suknem i różnokolorowymi kamieniami…

Varisella został na moment sam… Gospodarz zniknął gdzieś, słychać było jego krzątanie się…

Nim powrócił, w asyście służących, niosących przekąski i ziołowe napary, Varisella zdołał obejrzeć, dość pobieżnie, co oferował lombard. A był to pełny przegląd, od drogiej i wyglądającej okazale tandety dla bogatych głupców aż po nieliczne, ciekawe i intrygujące przedmioty.

Gospodarz zagadnięty o swoje imię, uśmiechnął się uprzejmie:

- Me imię widnieje na szyldzie, nazywają mnie Bahadurem, ale ty to wiesz cudzoziemcze… Koniec końców, to ty pukałeś do mych wrót, lub próbowałeś dokonać tej sztuki… Jeszcze raz przepraszam za kołatkę…

Varisella przedstawił się, wspomniał o swym południowym rodowodzie, a także o intrygującej tajemnicy, na której tropie się znajduje…

- Jak mogę pomóc – zapytał Bahadur. – Zaiste, ciekawym się zdajesz człekiem panie magu… Mówże, nie trzymaj mnie w niepewności.

I rozmawiali, trochę się przekomarzali, jak nakazuje dobry południowy obyczaj, pili herbatę, zagryzali słodkim ciastem. Varisella pragnął dowiedzieć się co nieco na temat „Bur Zhur”, chwalił się magicznymi sztuczkami. Bahadur niewiele wyjaśniał, ale na koniec stwierdził, że Varisella na tyle go intryguje, że rad byłby poznać młodego maga z wysoko postawionymi mocodawcami.

Varisella odparł:

- Jutro opuszczam miasto, gdy tu czaszki nie znajdę .. ale wysłuchać propozycji zawsze mogę…

Bahadur otworzył usta, nim jednak zdołał wydobyć z nich słowa – do izby wdarł się przysadzisty mężczyzna, wbiegł roztrącając regały i zawył dziwacznie, jak zwykli to czynić niemi… Varisella rozpoznał w odzianym w czarną szatę swego sługę – Malphite’a.

Z niewidzianych do tej pory ukryć, zza kotar i zasłon wynurzyli się mężczyźni odziani na szaro, twarze mieli obwiązane czymś na kształt bandaży, w rękach dzierżyli zakrzywione ostrza, na ich nadgarstkach pobrzękiwały grube, złotawe obręcze. Emanował odeń Magia…

Varisella zareagował błyskawicznie, używając Magii Esencji uniósł się na krześle, schodząc z drogi nacierającym przeciwnikom. Znalazł się tuż za Bahadurem. Gospodarz nie wyglądał na zaskoczonego, czy wstrząśniętego sytuacją…

Młody mag chciał cos powiedzieć do Bahadura, spróbować jakoś wyjaśnić, to co miało właśnie miejsce – ale nie zdążył… Kupiec błyskawicznie odwrócił się w jego kierunku i przytknął Variselli do piersi zawiniątko… Wszystko straciło barwy – młody czarodziej poczuł ogarniająca go falę zmęczenia… Odruchowo złożył zaklęcie obronne, ale formuła nie zadziałała… Poczuł pustkę, sięgnął do wnętrza swego Źródła, ale nie zdołał nic znaleźć… Nie rozumiał tego – jakby coś odebrało mu wszelkie magiczne talenty

Malphite walczył  jak szaleniec, odbijał ciosy zakrzywionych ostrz, parując je nadgarstkami – miał na nich ochraniacze…  To zupełnie zszokowało młodego czarodzieja – ale nie było na to wszystko czasu…

Dwaj napastnicy pochwycili Varisellę za ręce, jeden złapał go za nogi, Bahadur posłał mu uśmiech – był w nim zarówno smutek jak i tajemnica – a kolejny z wrogów trzasnął maga w potylicę…

Świat pociemniał, wszystko ucichło – Varisella Torpaq „odpłynął”… 



[c.d.n.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz