niedziela, 21 września 2014

Wilczym Szlakiem Epizod 4: Dzikość w sercach, ład w myślach... /ZAKOŃCZONY/

Poprzednie epizody (czytaj) 


Eroch walczył. Wybrał ostrza, wspierane Dziką Magią. Ale duchy nie były tego dnia przychylne Gładkolicemu.  Zbir z mieczem ciął umiejętnie, Eroch nie zdołał sparować, Magia nie wyzwoliła się. Czarownikowi prawie odrąbano ramię, pociemniało mu przed oczami, zdradzieckie duchy przodków poczęły przemawiać. Biel. Czerń, Szarość. 



Jedynie Shunkaha nie zawiódł. Walczył dziko i zajadle, gryzł i wył. Skowyczał. Eroch stracił zmysły. Wydawało mu się że pełznie, piach zatarł mu oczy… Ręki już nie czuł…

Próbował, ale nie był w stanie walczyć…  Modlił się więc – prosił duchy o wsparcie. Świat przybrał jednolitą barwę szarości. Wszystko ucichło…

Ocknął się w śmierdzącym piżmem, potem i zielem namiocie – czymś na kształt potężnej jurty, pod kocami, mokry od gorączki. Jego ramię płonęło, mrowiło, trawił je ból… Było obłożone opatrunkami, posmarowane czymś… przesiąknięte krwią…

Nieznajomy z kosturem siedział nieopodal, w kucki, obserwował go…

Gładkolicy uniósł się na łokciach, zamrugał i wychrypiał:

- Wciąż żyję? Gdzie jestem?... Gdzie jest Shunkaha?

Nieznajomy odetchnął, przez chwile świdrował Erocha wzrokiem. W końcu odpowiedział:


- Zapewne boli cię, a mawiają, że ten nie odczuwa bólu, kto wyzionął ducha. Więc, póki co, żyw jesteś. Co do miejsca? Znajdujesz się w jednym z koczowniczych obozów bojowych. Władzę sprawuje tutaj wódz półkrwi-orczych Cingrelli, gwałtowny i brutalny, ale i potrzebujący mojej pomocy, Gurday Zym… Jesteś pod moją opieką… więc martwić się nie musisz o bezpieczeństwo. Zaintrygowałeś mnie swą wolą walki, no i twoją umiejętnością adoptowania się do warunków – mam na myśli  próbę usidlenia Dzikiej Magii – imponujące… Nie wiem, co robisz w tych stronach… sporo majaczyłeś i mogę się domyślać, że idziesz z misją dla jakiegoś mocodawcy… ale mógłbym zaproponować ci coś lepszego – pracę na własny los – dla siebie samego… sam wiem co nieco na temat czarownictwa – duchy nie są mi obce…


Eroch czuł ból, o tak. Ale nie był otumaniony, myślał w miarę trzeźwo. Przede wszystkim chciał odprawić obrządek i przeprosić Ducha wilka za to co się stało.

- Czego ode mnie oczekujesz? – zapytał nieznajomego.

Ten uśmiechnął się. Odparł:

- Mamy czas. Odpoczywał, zbieraj siły. Rzeknę ci tylko, by zaspokoić twą ciekawość, ze możesz sporo zarobić, wieść dostatnie życie, a kraina w której się znajdujemy wcale nie jest taka dzika za jaką uchodzi. Moja praca, i ta która ci zaproponuję, polega na wspieraniu i wspomaganiu oddziałów wojskowych… Nie biorąc udziału w samych bitwach, nie bezpośrednio, otrzymuje się udział w łupach… I szanse na dotarcie do prawdziwej władzy – nie jest tajemnicą, ze watażkowie jak Gurday Zym klękają przed Imperatorem-Mędrcem… A to on, rosnąc w siłę, zaczyna, by tak rzec, rozdawać karty… I ma dostęp do wielu magicznych tajemnic – tutaj drzemie największa nagroda…


Eroch nie był pewien. Niczego. W głowie kotłowały mu się myśli. Rozmawiali.

Nieznajomy oznajmił wreszcie:
- Chyba nie różnimy sie zbytnio, też trafiłem w te strony podróżując "gdzieś tam", uciekając przed cywilizacją, znalazłem wolność na Dzikich Ziemiach.
Byłem kapłanem Trzynastu, ale w głębi serca czciłem Duchy, inne bóstwa, bliższe przyrodzie, naturalizmowi...Zwali mnie kiedyś imieniem Północy, teraz używam miana "Dzierzba"... Jestem tu dla wolności, dla tajemnic, dla potęgi, która niesie Magia...
Przyłącz się - nie pożałujesz...

Gładkolicy odpoczywał kilka dni, przeglądał swój ekwipunek. Dla wilka i jego Ducha odprawił samotny obrzęd, nieopodal obozowiska koczowników. Lustrował okolicę, napotykał na patrole pół-orków zwanych Cingrellami, wieczorami i nocą natknął się także na oddziały orków i innych stworów mroku, za dnia monstra przesiadywały w zaciemnionych namiotach i wydrążonych w ziemi otworach – obóz liczył około trzech setek głów.
Eroch zagadnął Dzierzbę:

- Ja przyjmę imię Powój. I proszę byś sie tak do mnie zwracał nawet jeżeli poznałeś moje imię gdym zalegał w malignie i majaczył. Posłuchaj ja nie uciekam, idę w wybranym kierunku i tylko  Tam, akurat teraz mogę uznać, że nasze drogi się pokrywają, jednak może nadejść taka chwila, że będą rożne co wtedy?

Dzierzba zadumał się i odparł:

- Niech tak będzie, więzić cię nie zamierzam, zbyt szanuję Duchy i Magię, bym krepował jej zdolnego sługę. Intrygujesz mnie, chciałbym ci pomóc, dlatego oferuję ci szansę… Skorzystasz lub nie.

Tydzień minął jak tchnienie wiatru. Nim Eroch się zorientował, nadeszła pierwsza „szansa”. Dzierzba przyszedł do namiotu Gładkolicego i oznajmił:

- Trzy tuziny zwiadowców idą na południe, mają tam kogoś spotkać. To dobra okazja byś się wykazał. Nie daj się zabić. W grupie będą sami cingrellowie, każdy z nich włada wspólną mową… Powiedzą ci, co i jak… Za dobrą pomoc, otrzymasz wynagrodzenie, będzie tego koło dziesięciu złotych monet, plus to co zdołasz zdobyć, jako łupy. Co mam im rzec?

Eroch zdecydował się wyruszyć… Ta też się stało.

Przez następne tygodnie wędrowali przez pustkowia, z daleka mijając ludzkie sadyby, w ciszy, w skupieniu, Eroch zorientował się ze strzępków rozmów cingrellskich zwiadowców, że celem misji jest ważne spotkanie. Obozował z nimi, ale ani razu nie został dopuszczony do tajemnic.

Któregoś dnia, na południowym horyzoncie, pośród kęp traw i pojedynczych drzew dostrzegł miasto, potężna metropolię, z licznymi wieżami, otoczoną solidnymi murami. Wtedy przystanęli, czekali trzy dni. Eroch próbował wywiedzieć się, co do natury miejsca, ale nie uzyskał żadnych odpowiedzi. Za to, przemykając po okolicy, bardziej dla zabicia czasu, natrafił na fascynujące zjawisko – uroczysko pełne Dzikiej Magii, ale stłumione, jakby uśpione jakimś zaklęciem… Nim zdołał je zbadać – pojawili się nieznajomi…

Pół tuzina jeźdźców, zakapturzonych i zamaskowanych. Mówili w łamanej czarnej mowie, wymieszanej z językiem barbarzyńców… Przywieźli więźnia…

Doszło do targów, pertraktacji, gróźb i niewiele brakowało, iżby rozpętała się walka o przywiezionego, skrepowanego człowieka. Eroch zrozumiał, że ów włada magią, a łańcuch, którym go spięto posiada jakieś anty-magiczne właściwości…

Wieczorem zawarto porozumienie, nieznajomi oddalili się… Gładkolicy z ciekawością zbliżył się do nieprzytomnego więźnia, ale  jeden z cingrelli zastąpił mu drogę.

- Nie waż się go tknąć, czarowniku – warknął. – On nawet dla ciebie, zbyt jest mocarny… Nie kombinuj z Magią, bo napytasz sobie i nam wszystkim biedy. Pilnuj nas, bo kto wie, co może się wydarzyć. Zapłacimy ci suto…

Przez dwa dni, gdy pędzili nocami, a zatrzymywali się na kilka godzin w ciągu dnia, Eroch modlił się do Duchów. Te były niespokojne, zsyłały mu wizje, wróżby pośród wonnego dymu.


Widział: „Krew, pustynię zmieniająca się w potężny las, śmierć bliskich z górskiego kręgu i czaszkę – potężną zieloną czaszkę, wielką, z cała pewnością nie pochodzącą z człowieka… I widział też twarz więźnia, był pewien, spokojną i promienną, emanującą równowagą i neutralnością… Szalka… "

To, co wydarzyło się dalej - pochłonęła ciemność...

Dalsze przygody Erocha Gładkolicego odnajdziecie, sięgając po zwój pt. "Ostrza i Czary Epizod 13: Cień nad Doliną Lodowego Smoka. Czerń".



[koniec epizodu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz