niedziela, 27 lipca 2014

Kassedihan Epizod 7: Kłamstwa. Część druga /ZAKOŃCZONY/

Poprzednie epizody (przeczytaj)

Pancerni unieśli ciężkie topory na długich drzewcach… Wyprowadzili cztery zabójcze cięcia… Prosto, pomiędzy grubymi, lśniącymi kratami… Uwięziona bestia wydała z siebie przerażający pisk, gdy w jej ciele zagłębiły się ostrza. Buchnęły płomienie…
W tym czasie Ashduk kreował już nowy czar. Na drugiego z potężnych ogarów spadła silna burza – odłamki lodu niesione siłą Esencji… 




Dwaj ludzie-ryby odpierali atak pomniejszego ogara, próbującego dostać się do zwiniętego na ziemi Kilpa. Błyskały szable, lśniące od magicznej Wody… Ogar został rozsieczony, zgasł…
Burza unicestwiła mniejszego ogara, potężniejszego lekko zwolniła. Warknął wściekle, jego płomienie na moment przygasły…
Uwięziony ogar szarpnął się w klatce i zawył – gdy jej ociekające magiczna woda pręty ponownie go zraniły… Pancerni uderzyli po raz drugi, dokładnie, jakby cieli pień jakiegoś masywnego drzewa. Chrupnęło… pod ogarem ugięły się łapy… Zawył – prosząc o ratunek. Jego kompan pochylił łeb, odpowiedział mu rykiem i otworzył paszczę… pomiędzy kłami zapłonął ognik – bestia szykowała się do ognistego zionięcia…

Ashduk stworzył kolejna „klatkę”. Umiejętnie zamknął w niej drugiego potężnego ogara. Niestety bestia zionęła, potężnie i morderczo. Celowała w kłębiących się przy drugim ogarze Pancernych. Jeden z nich dostrzegł rosnący płomień, krzyknął i rozpościerając ramiona rzucił się naprzeciw zagrożeniu. Jego ciało zostało stopione, poczerniało, ale zionięcie zostało powstrzymane.
Widząc śmierć towarzysza, reszta Pancernych zakrzyknęła gromko i rzuciła się na ostatniego z przeciwników…

Ten, którym zajmowali się uprzednio – właśnie konał, poharatany, pocięty na kawałki wielkimi toporami… Jego ogień zgasł zupełnie, a truchło czerniało… 


Ashduk wyszarpał miecz z pochwy. Skoczył ku ostatniemu przeciwnikowi. Pancerni, niczym mordercze istoty zakute w chrzęszczące zbroje, zaatakowali uwięzionego ogara. Ich topory śmigały, z góry na dół, buchnął płomień, raz i niezbyt potężnie… 
Ostrza poświęconych Wodzie broni przenikały przez pręty magicznej pułapki. 
Wieczny Nurt dotarł za plecy Pancernych. Ci rozstąpili się, skłaniając głowy, uklękli. Złożyli hołd swemu przywódcy… 
Ogar, pozbawiony kończyn, z połamanym grzbietem, dyszał i charczał… z jego paszczy sączył się dym… Nawet teraz, zdruzgotany, budził podziw… wielki jak bojowy koń – Piekielny Pies…

Wieczny nurt wylał wodę z magicznego bukłaka wprost na ostrze swego miecza i wypowiedział słowa:
- Tą oto świętą wodą odbieram życie tej potwornej bestii w imię naszej bogini!
Niech to będzie przestroga dla naszych wrogów ! Każdy kto jest przeciwko, niech utonie w głębiach Wody! Za Najwspanialszą !!! 
Później pchnął, oburącz, od góry, rozłupując czaszkę bestii. Ostatni z wrogów został unicestwiony.
Mag spojrzał wokół. Ocenił sytuację: jeden z Pancernych skonał w trakcie walki, drugi sczezł przed momentem, nie było dlań ratunku. Jeden był mocno poszarpany, ciężko ranny.  Dwóch z pośród pozostałych trzech miało drobne kontuzje. Trzej Ludzie – Ryby, zwani Żelaznymi Łuskami, na pierwszy rzut oka nie odnieśli ran. Kilp, zielono-skóry czarodziej dochodził właśnie do siebie. Nie potrzebował pomocy. Drużyna była poharatana, ale gotowa do dalszej drogi…
Sam Ashduk stracił sporą część swej Mocy. Fizyczny ból od poparzeń, bezwłose ciało piekło go, był sprawa drugorzędną. Potrzebował wytchnienia…

Zdecydował jednak, ze liczy się czas...


Drużyna ruszyła dalej, pośród śmierdzących rozkładem wielorybich ciał, istnym labiryntem śmierci i zgnilizny – wprost ku murom miasta. 
Gdy szarobury zmierzch stawał się nocą, kompania został zaatakowana ponownie – znów Ludzie-Ryby rzucili hasło do obrony. 
Z pośród ciał wielorybów wychynęły dwa tuziny chudych, dwu, trój i czworonożnych istot – charczących i plujących…

Monstra nie przewyższały wielkością zwykłych ludzi, nie miały przy sobie broni, ani nie nosiły na sobie zbroi… Po prostu skoczyły …  


Ashduk wykrzyczał rozkazy – Pancerni zasłonili czarodziei tarczami, wysunęli przed siebie topory; Ludzie-Ryby błysnęli łuskowatymi pancerzami, zawirowali szablami i cięli pierwszych przeciwników. Smierdzące monstra dopadły do strefy obronnej, rozgorzała walka w zwarciu. Kilp wrzeszczał w myślach Ashduka:

- To padlinożercy, miękkie ciała, giętkie kości… miejscowe, przeklęte stworzenia – nie są sługami Tozuna, ale nie pozwolą nam przejść…

Wieczny Nurt czuł swąd, zgnilizna była praktycznie namacalna… Pierwszych kilku przeciwników już padło. Pancerni systematycznie zasłaniali się tarczami i rozdawali potężne ciosy…


Walka trwała niezbyt długo, była jednostronna – odpowiedni szyk bojowy zapewnił pewne zwycięstwo. Nikt spośród sług Ashduka nie odniósł ran, wszyscy przeciwnicy padli… Do Wiecznego Nurtu zbliżył się ciężko ranny Pancerny i poprosił o wysłuchanie. Rozmawiali wewnątrz umysłów:

- Panie, wybrańcu Bogini. Chce ci służyć, najlepiej jak potrafię, ale nie zdołam dotrzymać kroku ani tobie ani moim zdrowym kompanom. Proszę o pozwolenie odłączenia się. Będę walczył w innym miejscu i odciągnę uwagę wroga. Podaruję wam czas i zwiększę szansę. Gdy odejdę, gdy upadnę, chce prosić cie byś mnie pobłogosławił i był przy mym boku w krainie Wiecznego Bezmiaru Wód. Taka jest moja prośba… Panie?

Ashduk pokiwał głową, pobłogosławił swego żołnierza i rzekł mu:

- Idź w pokoju, i tak pewnego dnia wszyscy spotkamy się w Krainie Wiecznej Wody…

Po czym, wydał rozkaz do natychmiastowego wymarszu – ku murom metropolii zwanej Varos Hinnar – Miastem Wodorostów. Oszlamione, pokryte glonami i morskimi roślinami kamienie wznosiły się pod szaro-bure niebo… Śmierdziało rozkładem, martwym morzem, śmiercią… Miasto zdawało się zostać przeklęte wieki temu, choć kto wie, w jaki sposób płynął tu czas? Ashduk pokręcił głową. Warknął. Musieli bieżeć…
Odnaleźli bramę, przedarli się do przedmurza – było ono niegdyś, jak twierdził Kilp, miejskimi ogrodami – teraz zwano je Gnijącymi… I takie były zaiste. 
Po niedługim czasie, drużyna została zaatakowana – kilkanaście stworzeń o rozmaitych kształtach, z wystającymi kośćmi, pokrytych zgniłą tkanką, poruszało się błyskawicznie… Macki, wyłupiaste oczy, zropiałe skóry – oto sługi Zgnilizny… Ludzie-ryby szczęknęli mieczami, Pancerni przygotowali tarcze – to miało być szybkie starcie… 

Wieczny Nurt skupił się…

I ta walka nie była trudna, gnilce były stworzeniami miejscowymi – słabymi, choć mogącymi wywołać liczne choroby. Pancerni przedzierali się przez szeregi wrogów bez problemów, ostre krawędzie cięły miękką tkankę – nawet Magia nie była potrzebna… Gdy ponad cztery dziesiątki potworów zostały pokonane, okazało się, ze jeden z Ludzi-Ryb został poharatany przez gnilce. Osłabł, a na ranach pojawił się obrzęk…

Ashduk wspierany przez Kilpa, zdołali częściowo uleczyć rany swego żołnierza, po czym drużyna ruszyła dalej, poprzedzana dwuosobowym zwiadem Ludzi-Ryb.

Po drodze dwukrotnie omijali ogniste patrole Tozuna: kilkuosobowe grupki humanoidów o rozżarzonej skórze, wspieranych przez żywiołaki Ognia.
Gdy zrobiło się zupełnie ciemno, kompania Wiecznego Nurtu dotarła do kresu Ogrodów i przez wyrwaną bramę weszła na teren właściwego miasta – było ono wymarłe, pokryte wodorostami, z oślizgłymi kamiennymi ulicami…
Gdzie niegdzie czuć było wyjątkowy smród – Kilp podejrzewał, ze to sługi Ognia walczyły z gnijącymi mieszkańcami Varos Hinnar i wodorosty spalone przez ognistą broń wydawały z siebie ten odór…
Szli… Ashduk sprawdzał wskazania swego pierścienia – artefakt prowadził ich ku centrum miasta, gdzie widać było Ogień płonący na potężnych wieżach, sięgających chmur – tam musiał być Pekhros…

W środku nocy natknęli się na walkę, właściwie można by nazwać ją nawet bitwą. Na szerokiej ulicy, wokół zniszczonych kolumn trwało starcie – setki gnijących stworzeń atakowały oddział Tozuna. Woda przeciw Ogniu. Wygrywał ten drugi…

Oddział Ashduka ruszył dalej.
Im bliżej było wież, które Kilp nazywał świątynnymi, tym zgnilizny było mniej, podniosła się także temperatura, Ogień triumfował jak widać…

Szukając drogi do celu, drużyna znalazła się na moście, tworzące go kamienie emanowały ciepłem… Teren był odkryty, a most długim łukiem prowadził ku świątyni…

Kilp kręcił głową, mówiąc:

- Nie jest możliwe by się nas spodziewali, Panie. Ale i nie mamy innej drogi, liczy się czas. Obawiam się tego mostu. Co mamy czynić?


Ruszyli, ostrożnie, prawie czołgając się. Na szczycie mostu, w najwyższym punkcie, zostali zaatakowani. Trzy istoty ognia – płonące warkocze, ciskające ognistymi kulami nadleciały od góry…
Rozgorzała walka, drużyna popędziła ku drugiemu brzegowi, a Wieczny Nurt wystrzelił swoją mocą Wody pociski w kierunku przeciwników. Wszystko powyżej mostu spowiły opary…
Drużyna dotarła na drugi brzeg – do dzielnicy świątynnej a Ashduk pokonał bestie…

Poprzez spalone na wiór dawne wiszące ogrody drużyna dotarła na szczyt świątyni, tam drogę zastąpił im Władca Masek, mag… W sali, w której się na niego natknęli pulsowały światłem cztery aktywne portale…
Ashduk nie chciał atakować, rozpoczął rozmowę z nieznanym magiem, podejrzewając, że on również pochodzi spoza Kassedihan.

Doszło do walki, Władca Masek dysponował silną sztuką Iluzji i zdawał się kontrolować Czas oraz Umysł…

Drużyna straciła kompanów: dwóch spośród Ludzi-Ryb, jednego z Pancernych… Kilp został ciężko ranny. Użył na sobie dziwacznego eliksiru i odmówił przyjęcia pomocy magicznej od Ashduka.

Pospieszał.

Dotarli przed komnatę w centrum świątyni – Kilp twierdził, że jest to komora umarłych. Straż trzymało dziesięciu potężnych wojowników – szkielety otoczone płomieniami, każdy o wzroście dwóch rosłych mężów… Była to zapewne straż przyboczna Pekhrosa – pochodzący z Mekh wojownicy…

Kilp i reszta drużyny postanowili związać ich walką, Ashduk Carhi wdarł się do środka. Tam pośród trzech płomiennych kręgów stał Pekhros – potężny mężczyzna, w skórzanej zbroi na której wymalowano runiczne napisy, z płonącym hełmem garnkowym na głowie…

Ashduk użył Magii Wody i dostał się do centrum Sali – tam rzucił wyzwanie Pekhrosowi, buchnęła para gdy Ogień rozpoczął walkę z Wodą!


[koniec epizodu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz