piątek, 28 czerwca 2013

Biały Płomień Epizod 1: Okowy /ZAKOŃCZONY/

Biały Płomień: Prolog (przeczytaj) 

Czas mijał. Zmieniały się Rae, Las przywdziewał różne barwy. Aż któregoś dnia do drzwi Białego Płomienia zakołatał posłaniec. Ponoć przyniósł wiadomość od geliadońskich mistrzów magii – Strażników Źródła. To jak powiadają najpotężniejsze z shaeidańskich istot. Nie da się ich odnaleźć, odwiedzić – oni sami wybierają moment na rozmowę lub wymianę myśli…







Trzy dni po otrzymaniu pierwszej wiadomości od Strażników Źródła, pojawiła się kolejna – shaeid odziany na zielono wyrzekł kilka słów. Wynikało z nich, że Laesai Bhain ma przygotować się do drogi, pieszej, zabrać najpotrzebniejszy ekwipunek i stawić w określonym miejscu – nad jednym z potoków.  Na poczynienie przygotowań czarodziej miał zaledwie kilka godzin…

Czarodziej spakował najpotrzebniejsze rzeczy.

Pożegnał się ze swoją Meliel, która podarowała mu na drogę błogosławieństwo i flakonik Lumye – niezwykłej Świetlanej Wody – przedmiot pochodzący z kolebki shaeidańskiej magii – z Taeir N’Og. Moc tego artefaktu dodawała otuchy w walce z Mrokiem.

Jego najbliższy przyjaciel, nauczyciel i mentor – Tauriel aen Tahn miał radę:
 „Podążaj za światłem, szanuj słowa Strażników, bacz jednak by cie nie zwiodły, shaeidis to nie viriatis – mamy inne cele i inne spojrzenie na świat, choćbyś przeżył pośród nas  całe swoje życie – pozostaniesz obcym”.
Na koniec uśmiechnął się do Białego Płomienia i dodał:
„Coś mi się widzi, że jeszcze się spotkamy”.

Mag ruszył przed siebie. Na umówionym miejscu czekał na niego młody, jak się zdawało, shaeid. Przywitał go i podał miseczkę z wodą, prosząc o jej skosztowanie.
- Uczyń to, jeśliś gotów – rzekł.

Milcząc, bez okazania jakichkolwiek uczuć, patrząc prosto w oczy shaeida, Biały Płomień chwycił miseczkę z wodą. "Niech bogini ognia mnie prowadzi", pomyślał,  po czym wypił łyk wody.
Przewodnik wskazał dłonią kierunek: w górę potoku, który wił się pośród omszałych kamieni i leśnej gęstwiny – czarodziej ruszył dalej.

Następne godziny zlały mu się w jeden, nieokreślony moment – a może trwał on wiele miesięcy?
Przedziwne zwierzęta podchodziły do szemrzącej strugi- niektóre przypominały jelenie, tyle że posiadające rozległe, potężne poroża, inne wyglądały jak dziki, ale posiadały wielobarwną szczecinę na grzbiecie.
Dziwaczne drzewa pochylały swoje gałęzie ku wodzie, poruszały się na wietrze, a może robiły to z własnej, cudownej woli?
Przed oczyma błyskały mu kolory: czerwień, błękit i wszechogarniająca biel. W ustach czuł słodkawy smak, w uszach słyszał przepiękny głos – czyżby shaeidańskie chórzystki wyruszyły go wesprzeć?

Szedł.

Na rękach przysiadały mu motyle i inne owady, skóra swędziała go delikatnie, pot rosił czoło. Kilka razy budził się na kobiercu z kwiatów, innym razem na mchu. Zasypiał.
Kiedy słońce zachodziło ponad puszczą, dotarł do, jak sądził, celu.

Polana była wypełniona unoszącymi się w powietrzu świetlikami, a niesamowite spirale zbudowane z czystej Esencji wypełniały przestrzeń. Niezwykłe zjawisko emanujące najczystszą bielą jaką kiedykolwiek widział wyginało się i zmieniało swoje kształty.

Biały Płomień przystanął na skraju ściany drzew.
Zdawało mu się, że pośrodku ogromnego otwartego terenu dostrzega kilka istot – kształtem przypominali shaeidów lub ludzi. 

Czarodziej ruszył przed siebie. Zbliżywszy się do istot , klęknął przed nimi skłonił się. Swoją pięść przytknął do piersi.
- Przybyłem na wasze wezwanie – wyszeptał. Cały czas pokornie modlił się do bogini ognia.
 Postacie skąpane w blasku. Świetliści. Biały Płomień wiedział kim są. Wokół zapadała noc. Polana wypełniona była Aurą Światła. Zewsząd dochodziły pieśni w tajemniczym shaeidańskim narzeczu.

 Postaci skąpanych w blasku było czworo. Trzej mężczyźni i jedna kobieta. Odziani w biel, pośród której błyskały inne barwy. Jeden z mężczyzn wyciagnał dłoń i skinął na czarodzieja.
Zaraz potem Laesai Bhain usłyszał głosy wewnątrz umysłu:

- Witamy cię człowieczy czarodzieju, witamy nareszcie, choc długo cie obserwowaliśmy. Jesteś niezwykłym viriatis, zaiste. Wybrałeś życie pośród shaeidis, wyzbyłeś się swojego dawnego dziedzictwa, być może zbyt pochopnie. Może to i wina twej śmiertelnej natury? Pochopność. Ale mniejsza o to. Jest inny powód naszej rozmowy.

Wiesz kim jesteśmy, czym zajmują się Strażnicy Źródła…  Wezwalismy cię, bo nici losu nie wolno nam przerywać, nie wolno odrzucać daru – a tym właśnie dla nas jesteś. Wyczekiwaliśmy Świetlistego Viriatis, tak dawno temu już powzięliśmy pewien plan – dziś dane nam będzie go urzeczywistnić.

To będzie próba, droga bez możliwości zawrócenia w połowie. Postawiłeś stopę na ścieżce – powrócisz dopiero po przejściu jej do końca…

W innym wypadku, jeśli się zawahasz – czeka cię zguba. Może nie śmierć, ale wierz mi – istnieją straszliwsze rozstrzygnięcia.

Gdy przekroczysz świetlista bramę – trafisz do naszego odległego Siedliszcza, następnie przemierzysz morze o czarnych wodach, w końcu dotrzesz na wyspę. Jest ona więzieniem dla straszliwej istoty – kiedyś zwano ją Scrioz Lummo - Zgubą Światła. Bestię stworzono z Ognia, Stali i Mroku. Przed wiekami zdołaliśmy ją spętać siedmioma łańcuchami, po jednym za każde królestwo które zniszczyła Zguba – obecnie zaledwie dwa z nich spełniają swoją rolę. Zguba nie może wydostać się na wolność. Nie może zawładnąć wyspą.  Musisz ją powstrzymać. Ogniem i Światłem.

Przy każdym naszym spotkaniu będziesz mógł zadać trzy dowolne pytania. Odpowiemy na nie. Kiedy skończymy – pojawi się świetlista brama i twoja misja rozpocznie się. Laesai Bhain - dobierz swoje następne słowa rozważnie…


Ludzki czarodziej zastanawiał się chwilę. Później wypowiedział swoje pytania: o sposoby na pokonanie, ujarzmienie lub zabicie bestii; o następstwa swojej próby oraz o nagrodę za wypełnienie misji. To ostatnie pytanie sformułował tak by nie okazać braku szacunku, wszak nie chodziło mu o chciwość ale o różnicę w spojrzeniu na życie, shaeidowie byli nieśmiertelni, on miał swój określony czas…



Strażnicy Źródła odpowiedzieli bez zastanowienia. Być może znali wszystkie odpowiedzi, albo shaeidańskie umysły były w stanie pracować szybciej niż ludzkie, może po prostu kłamali? Laesai Bhain dobrze pamiętał słowa Tauriela, o zaufaniu i różnicach między rasami…

Tak czy inaczej słuchał z zapartym tchem.



- Zguba Światła powinna zostać powstrzymana, nie zdołałbyś jej zabić, unicestwić – nawet my tego nie potrafimy. Podczas swojej misji napotkasz towarzysza, który dokładnie wyjaśni ci jak dokonać „spętania” bestii. My rzekniemy ci tylko – dokonasz tego za pomocą specjalnych „Okowów”, korzystając z Domen Światła i Ognia…

Jeśli powrócisz cało, a Scrioz Lummo zostanie uwięziona – czeka cię nagroda. Jeśli wypełnisz misję, będzie to dla nas znakiem, że się co do ciebie nie myliliśmy – ze dobrze wybraliśmy…

Otrzymasz naszą pomoc, wsparcie i błogosławieństwa. Pomożemy ci poznać twą więź z Magią, zajrzysz do własnego Źródła – niewielu śmiertelników miało przed tobą, i po tobie zapewne niewielu będzie miało, taka szansę.

Tak, jest to próba – poza nagrodą czeka cie decyzja – będziesz mógł zostać naszym przedstawicielem pośród swojego ludu, shaeidis potrzebują „swojego” człowieka. Jeśli zapragniesz – zostaniesz naszym „heroldem”, będą się przed Toba kłaniać ludzcy władcy, kapłani i czarodzieje.

Zadałeś swe pytania – usłyszałeś odpowiedzi…



Przemawiający do Białego Płomienia mężczyzna zamilkł, reszta świetlistych postaci pochyliła głowy w milczeniu. Shaeidowie rozstąpili się, a pośrodku zajaśniały wrota wysokie jak dwóch ludzi… Emanowały magią Esencji i magią Światła…

Obok przejścia pojawiła się jeszcze jedna postać. Laesai Bhain zadrżał, zmrużył oczy i rozpoznał  ją. To była Aegidia Srebrna … Także błyszczała i mieniła się srebrnym światłem…

Skinęła czarodziejowi głową i szepnęła, a on usłyszał słowa wewnątrz umysłu:



- Wybrałeś swoje przeznaczenie, idź  i bądź mędrcem Światła i Ognia… Jestem przy Tobie… Zawsze będę… Ty bądź Płomieniem w Światłości…

Przejście przez magiczny portal było niezwykłym doznaniem. Jakby każdą cząstkę ciała i duszy Białego Płomienia przepełniła potężna Magia – rozerwała więź pomiędzy nimi i stworzyła na nowo – w zupełnie innym miejscu świata. Może rzeczywiście tak się stało?



Otworzył oczy. Stał nad brzegiem morza. Akwenu o spienionych, czarnych wodach. Słońce było właśnie „pożerane” przez góry za jego plecami, światło odchodziło, kolory czerwieni i pomarańczy zaczynały szarzeć… Było jeszcze wcześnie ale łańcuch górski był gigantycznej wysokości. Dni musiały tutaj bywać krótkie.



Odnalazł ścieżkę wiodącą pośród skały, prosto do maleńkiego portu i zabudowań z białego kamienia: dwie duże chaty, studnia, zniszczony czasem mur, resztki drewnianej szopy. I wieża – wysoka czarodziejska wieża – Laesai Bhain był pewien.



 Biały Pomień zapukał w drewniane drzwi wieży. Po dłuższej chwili, podczas której zaczął już rozglądać się dookoła i sprawdzać domostwa, zza drzwi doszedł go hałas, chroboty i trzaski. Skrzypnęły drzwi – w półmroku zamajaczyła postać: znoszone czerwone szaty, ozdobione runicznymi znakami,  wychudłe ręce i zakapturzona głowa – ludzki czarodziej.

Nieznajomy zlustrował przybyłego w zupełnej ciszy.

 Zwą mnie Biały Płomień –   przedstawił się Laesai Bhain, w czterech znanych sobie językach. –  Moim przeznaczeniem jest, spotkać właśnie Ciebie.



 Zabawne – Mag w czerwieni wykrzywił wargi, mówił mieszanką języka cezaryjskiego i klasycznego. – Jakbyś mnie znał, „Płomyczku”… Ale nie znasz. Założę się, że także dobrze nie poznałeś tych którzy posłali cię do mnie, do Siedliszcza. Gdybyś bowiem znał ich, nie przyjąłbyś od nich zadania… Oj nie…



Gestem zaprosił Białego Płomienia do środka, idą w górę schodów mówił z goryczą w głosie:



 Ach wielka misja, zaprawdę. A jakaż cie czeka zań nagroda? Wybacz, ale już to przerabiałem… Sam miałem być Nim właśnie, Wybrańcem. I cóż, zostałem odźwiernym, wypatrywaczem i opowiadaczem w jednym…



Dotarli na szczyt wieży, po drodze mijając kilka kondygnacji, z zamkniętym drzwiami, na każdej. U góry wieży było nieco jaśniej, chociaż już zmierzchało.

Sala miała cztery okna, kilka stojaków na magiczne kule, pulpit pod księgi, na ścianach rozwieszone były przeróżne mapy, kawałki pergaminów z wykresami, każde wolne miejsce na ścianie wypełniały regały z książkami – ot, pracownia klasycznego magika.

Mag w czerwieni wskazał na solidny fotel, przypominający nieco tron, mruknął:



 Siadaj, to formalność. Zróbmy tak, jeśli w ciągu najbliższego roku poczynisz postępy, pozwolę ci zerknąć do ksiąg, jeśli nie  - nie przestając mówić, pochwycił jedną z kul i rzucił nią w kierunku Białego Płomienia – będziesz mi gotował, sprzątał…



Laesai Bhain zgrabnie złapał gładki artefakt, który od razu wypełnił się światłem. Czarodziej w czerwonych szatach wytrzeszczył oczy – wewnątrz kuli, która powiększyła swój rozmiar trzykrotnie, leżała teraz na kolanach nowoprzybyłego buzował ogień, na przemian bielą i czerwienią.



Nie może to być… Jesteś … Na wszystkie Siły Magii… Możesz być … Naprawdę możesz nim być… Ogień i Światłość…



Przez chwilę obydwoje z zafascynowaniem wpatrywali się w kulę. Gdy się ocknęli, kula zgasła, potoczyła się po grubym dywanie wyściełającym posadzkę.

Wtedy mag w czerwieni przedstawił się, skłaniając:



 Moje imię to Max. Pochodzę z Zingerisu, kiedyś mówiono o mnie Arunas Czerwony, ale trafiłem na służbę do Strażników i zapomniano o mnie. Wymieniłem poprzedniego wypatrywacza, gdy siły zaczęły go opuszczać. Jestem tu, jak dobrze liczę, pięćdziesiąty rok…

Ty zaś, w co nadal nie mogę uwierzyć, ludzkim czarodziejem zdolnym do założenia Okowów… Dopięli swego, ktoś po tych wielu wiekach zdoła tego dokonać.  Może… To trudne, prawie niewykonalne… Niech mnie, może się udać…



Max z Zingerisu, kiedyś znany jako Arunas Czerwony mruczał do siebie, krążąc po komnacie. Na zewnątrz zapadł już zmrok. Do Białego Płomienia powoli zaczął dochodzić sens zasłyszanych słów…


[koniec epizodu pierwszego]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz