Czas mijał. Zmieniały się Rae, Las przywdziewał różne barwy. Aż któregoś dnia do drzwi Białego Płomienia zakołatał posłaniec. Ponoć przyniósł wiadomość od geliadońskich mistrzów magii – Strażników Źródła. To jak powiadają najpotężniejsze z shaeidańskich istot. Nie da się ich odnaleźć, odwiedzić – oni sami wybierają moment na rozmowę lub wymianę myśli…
Trzy
dni po otrzymaniu pierwszej wiadomości od Strażników Źródła, pojawiła się
kolejna – shaeid odziany na zielono wyrzekł kilka słów. Wynikało z nich, że
Laesai Bhain ma przygotować się do drogi, pieszej, zabrać najpotrzebniejszy
ekwipunek i stawić w określonym miejscu – nad jednym z potoków. Na
poczynienie przygotowań czarodziej miał zaledwie kilka godzin…
Czarodziej
spakował najpotrzebniejsze rzeczy.
Pożegnał
się ze swoją Meliel, która podarowała mu na drogę błogosławieństwo i flakonik
Lumye – niezwykłej Świetlanej Wody – przedmiot pochodzący z kolebki
shaeidańskiej magii – z Taeir N’Og. Moc tego artefaktu dodawała otuchy w walce
z Mrokiem.
Jego
najbliższy przyjaciel, nauczyciel i mentor – Tauriel aen Tahn miał radę:
„Podążaj
za światłem, szanuj słowa Strażników, bacz jednak by cie nie zwiodły, shaeidis
to nie viriatis – mamy inne cele i inne spojrzenie na świat, choćbyś przeżył
pośród nas całe swoje życie – pozostaniesz obcym”.
Na
koniec uśmiechnął się do Białego Płomienia i dodał:
„Coś
mi się widzi, że jeszcze się spotkamy”.
Mag
ruszył przed siebie. Na umówionym miejscu czekał na niego młody, jak się
zdawało, shaeid. Przywitał go i podał miseczkę z wodą, prosząc o jej
skosztowanie.
- Uczyń
to, jeśliś gotów – rzekł.
Milcząc,
bez okazania jakichkolwiek uczuć, patrząc prosto w oczy shaeida, Biały Płomień
chwycił miseczkę z wodą. "Niech bogini ognia mnie prowadzi",
pomyślał, po czym wypił łyk wody.
Przewodnik
wskazał dłonią kierunek: w górę potoku, który wił się pośród omszałych kamieni
i leśnej gęstwiny – czarodziej ruszył dalej.
Następne
godziny zlały mu się w jeden, nieokreślony moment – a może trwał on wiele
miesięcy?
Przedziwne
zwierzęta podchodziły do szemrzącej strugi- niektóre przypominały jelenie, tyle
że posiadające rozległe, potężne poroża, inne wyglądały jak dziki, ale
posiadały wielobarwną szczecinę na grzbiecie.
Dziwaczne
drzewa pochylały swoje gałęzie ku wodzie, poruszały się na wietrze, a może
robiły to z własnej, cudownej woli?
Przed
oczyma błyskały mu kolory: czerwień, błękit i wszechogarniająca biel. W ustach
czuł słodkawy smak, w uszach słyszał przepiękny głos – czyżby shaeidańskie
chórzystki wyruszyły go wesprzeć?
Szedł.
Na
rękach przysiadały mu motyle i inne owady, skóra swędziała go delikatnie, pot
rosił czoło. Kilka razy budził się na kobiercu z kwiatów, innym razem na mchu.
Zasypiał.
Kiedy
słońce zachodziło ponad puszczą, dotarł do, jak sądził, celu.
Polana
była wypełniona unoszącymi się w powietrzu świetlikami, a niesamowite spirale
zbudowane z czystej Esencji wypełniały przestrzeń. Niezwykłe zjawisko emanujące
najczystszą bielą jaką kiedykolwiek widział wyginało się i zmieniało swoje
kształty.
Biały
Płomień przystanął na skraju ściany drzew.
Zdawało
mu się, że pośrodku ogromnego otwartego terenu dostrzega kilka istot –
kształtem przypominali shaeidów lub ludzi.
Czarodziej
ruszył przed siebie. Zbliżywszy się do istot , klęknął przed nimi skłonił się.
Swoją pięść przytknął do piersi.
-
Przybyłem na wasze wezwanie – wyszeptał. Cały czas pokornie modlił się do
bogini ognia.
Postacie
skąpane w blasku. Świetliści. Biały Płomień wiedział kim są. Wokół zapadała
noc. Polana wypełniona była Aurą Światła. Zewsząd dochodziły pieśni w
tajemniczym shaeidańskim narzeczu.
Postaci
skąpanych w blasku było czworo. Trzej mężczyźni i jedna kobieta. Odziani w
biel, pośród której błyskały inne barwy. Jeden z mężczyzn wyciagnał dłoń i
skinął na czarodzieja.
Zaraz
potem Laesai Bhain usłyszał głosy wewnątrz umysłu:
-
Witamy cię człowieczy czarodzieju, witamy nareszcie, choc długo cie
obserwowaliśmy. Jesteś niezwykłym viriatis, zaiste. Wybrałeś życie pośród
shaeidis, wyzbyłeś się swojego dawnego dziedzictwa, być może zbyt pochopnie.
Może to i wina twej śmiertelnej natury? Pochopność. Ale mniejsza o to. Jest
inny powód naszej rozmowy.
Wiesz
kim jesteśmy, czym zajmują się Strażnicy Źródła… Wezwalismy cię, bo nici losu nie wolno nam przerywać,
nie wolno odrzucać daru – a tym właśnie dla nas jesteś. Wyczekiwaliśmy
Świetlistego Viriatis, tak dawno temu już powzięliśmy pewien plan – dziś dane
nam będzie go urzeczywistnić.
To
będzie próba, droga bez możliwości zawrócenia w połowie. Postawiłeś stopę na
ścieżce – powrócisz dopiero po przejściu jej do końca…
W
innym wypadku, jeśli się zawahasz – czeka cię zguba. Może nie śmierć, ale wierz
mi – istnieją straszliwsze rozstrzygnięcia.
Gdy
przekroczysz świetlista bramę – trafisz do naszego odległego Siedliszcza,
następnie przemierzysz morze o czarnych wodach, w końcu dotrzesz na wyspę. Jest
ona więzieniem dla straszliwej istoty – kiedyś zwano ją Scrioz Lummo - Zgubą
Światła. Bestię stworzono z Ognia, Stali i Mroku. Przed wiekami zdołaliśmy ją
spętać siedmioma łańcuchami, po jednym za każde królestwo które zniszczyła
Zguba – obecnie zaledwie dwa z nich spełniają swoją rolę. Zguba nie może
wydostać się na wolność. Nie może zawładnąć wyspą. Musisz ją powstrzymać. Ogniem i Światłem.
Przy
każdym naszym spotkaniu będziesz mógł zadać trzy dowolne pytania. Odpowiemy na
nie. Kiedy skończymy – pojawi się świetlista brama i twoja misja rozpocznie
się. Laesai Bhain - dobierz swoje następne słowa rozważnie…
Ludzki czarodziej
zastanawiał się chwilę. Później wypowiedział swoje pytania: o sposoby na
pokonanie, ujarzmienie lub zabicie bestii; o następstwa swojej próby oraz o
nagrodę za wypełnienie misji. To ostatnie pytanie sformułował tak by nie okazać
braku szacunku, wszak nie chodziło mu o chciwość ale o różnicę w spojrzeniu na
życie, shaeidowie byli nieśmiertelni, on miał swój określony czas…
Strażnicy
Źródła odpowiedzieli bez zastanowienia. Być może znali wszystkie odpowiedzi, albo
shaeidańskie umysły były w stanie pracować szybciej niż ludzkie, może po prostu
kłamali? Laesai Bhain dobrze pamiętał słowa Tauriela, o zaufaniu i różnicach
między rasami…
Tak czy
inaczej słuchał z zapartym tchem.
- Zguba Światła powinna zostać
powstrzymana, nie zdołałbyś jej zabić, unicestwić – nawet my tego nie potrafimy.
Podczas swojej misji napotkasz towarzysza, który dokładnie wyjaśni ci jak dokonać
„spętania” bestii. My rzekniemy ci tylko – dokonasz tego za pomocą specjalnych „Okowów”,
korzystając z Domen Światła i Ognia…
Jeśli powrócisz cało, a Scrioz Lummo
zostanie uwięziona – czeka cię nagroda. Jeśli wypełnisz misję, będzie to dla
nas znakiem, że się co do ciebie nie myliliśmy – ze dobrze wybraliśmy…
Otrzymasz naszą pomoc, wsparcie i
błogosławieństwa. Pomożemy ci poznać twą więź z Magią, zajrzysz do własnego Źródła
– niewielu śmiertelników miało przed tobą, i po tobie zapewne niewielu będzie
miało, taka szansę.
Tak, jest to próba – poza nagrodą czeka
cie decyzja – będziesz mógł zostać naszym przedstawicielem pośród swojego ludu,
shaeidis potrzebują „swojego” człowieka. Jeśli zapragniesz – zostaniesz naszym „heroldem”,
będą się przed Toba kłaniać ludzcy władcy, kapłani i czarodzieje.
Zadałeś swe pytania – usłyszałeś odpowiedzi…
Przemawiający
do Białego Płomienia mężczyzna zamilkł, reszta świetlistych postaci pochyliła
głowy w milczeniu. Shaeidowie rozstąpili się, a pośrodku zajaśniały wrota
wysokie jak dwóch ludzi… Emanowały magią Esencji i magią Światła…
Obok
przejścia pojawiła się jeszcze jedna postać. Laesai Bhain zadrżał, zmrużył oczy
i rozpoznał ją. To była Aegidia Srebrna …
Także błyszczała i mieniła się srebrnym światłem…
Skinęła
czarodziejowi głową i szepnęła, a on usłyszał słowa wewnątrz umysłu:
- Wybrałeś swoje przeznaczenie, idź i bądź mędrcem Światła i Ognia… Jestem przy
Tobie… Zawsze będę… Ty bądź Płomieniem w Światłości…
Przejście
przez magiczny portal było niezwykłym doznaniem. Jakby każdą cząstkę ciała i
duszy Białego Płomienia przepełniła potężna Magia – rozerwała więź pomiędzy
nimi i stworzyła na nowo – w zupełnie innym miejscu świata. Może rzeczywiście
tak się stało?
Otworzył
oczy. Stał nad brzegiem morza. Akwenu o spienionych, czarnych wodach. Słońce
było właśnie „pożerane” przez góry za jego plecami, światło odchodziło, kolory
czerwieni i pomarańczy zaczynały szarzeć… Było jeszcze wcześnie ale łańcuch
górski był gigantycznej wysokości. Dni musiały tutaj bywać krótkie.
Odnalazł
ścieżkę wiodącą pośród skały, prosto do maleńkiego portu i zabudowań z białego
kamienia: dwie duże chaty, studnia, zniszczony czasem mur, resztki drewnianej
szopy. I wieża – wysoka czarodziejska wieża – Laesai Bhain był pewien.
Biały Pomień zapukał w drewniane drzwi wieży.
Po dłuższej chwili, podczas której zaczął już rozglądać się dookoła i sprawdzać
domostwa, zza drzwi doszedł go hałas, chroboty i trzaski. Skrzypnęły drzwi – w półmroku
zamajaczyła postać: znoszone czerwone szaty, ozdobione runicznymi znakami, wychudłe ręce i zakapturzona głowa – ludzki czarodziej.
Nieznajomy
zlustrował przybyłego w zupełnej ciszy.
– Zwą mnie Biały Płomień – przedstawił
się Laesai Bhain, w czterech znanych sobie językach. – Moim przeznaczeniem jest,
spotkać właśnie Ciebie.
– Zabawne – Mag w czerwieni wykrzywił wargi,
mówił mieszanką języka cezaryjskiego i klasycznego. – Jakbyś mnie znał, „Płomyczku”…
Ale nie znasz. Założę się, że także dobrze nie poznałeś tych którzy posłali cię
do mnie, do Siedliszcza. Gdybyś bowiem znał ich, nie przyjąłbyś od nich zadania…
Oj nie…
Gestem
zaprosił Białego Płomienia do środka, idą w górę schodów mówił z goryczą w
głosie:
– Ach wielka misja, zaprawdę. A jakaż cie czeka
zań nagroda? Wybacz, ale już to przerabiałem… Sam miałem być Nim właśnie,
Wybrańcem. I cóż, zostałem odźwiernym, wypatrywaczem i opowiadaczem w jednym…
Dotarli na szczyt
wieży, po drodze mijając kilka kondygnacji, z zamkniętym drzwiami, na każdej. U
góry wieży było nieco jaśniej, chociaż już zmierzchało.
Sala miała
cztery okna, kilka stojaków na magiczne kule, pulpit pod księgi, na ścianach
rozwieszone były przeróżne mapy, kawałki pergaminów z wykresami, każde wolne
miejsce na ścianie wypełniały regały z książkami – ot, pracownia klasycznego
magika.
Mag w
czerwieni wskazał na solidny fotel, przypominający nieco tron, mruknął:
– Siadaj, to formalność. Zróbmy tak, jeśli w
ciągu najbliższego roku poczynisz postępy, pozwolę ci zerknąć do ksiąg, jeśli nie
- nie przestając mówić, pochwycił jedną
z kul i rzucił nią w kierunku Białego Płomienia – będziesz mi gotował, sprzątał…
Laesai Bhain
zgrabnie złapał gładki artefakt, który od razu wypełnił się światłem.
Czarodziej w czerwonych szatach wytrzeszczył oczy – wewnątrz kuli, która
powiększyła swój rozmiar trzykrotnie, leżała teraz na kolanach nowoprzybyłego
buzował ogień, na przemian bielą i czerwienią.
– Nie może to być… Jesteś … Na wszystkie Siły
Magii… Możesz być … Naprawdę możesz nim być… Ogień i Światłość…
Przez chwilę
obydwoje z zafascynowaniem wpatrywali się w kulę. Gdy się ocknęli, kula zgasła,
potoczyła się po grubym dywanie wyściełającym posadzkę.
Wtedy mag w
czerwieni przedstawił się, skłaniając:
– Moje imię to Max. Pochodzę z Zingerisu, kiedyś
mówiono o mnie Arunas Czerwony, ale trafiłem na służbę do Strażników i zapomniano
o mnie. Wymieniłem poprzedniego wypatrywacza, gdy siły zaczęły go opuszczać.
Jestem tu, jak dobrze liczę, pięćdziesiąty rok…
Ty zaś, w co nadal nie mogę uwierzyć,
ludzkim czarodziejem zdolnym do założenia Okowów… Dopięli swego, ktoś po tych
wielu wiekach zdoła tego dokonać. Może…
To trudne, prawie niewykonalne… Niech mnie, może się udać…
Max z
Zingerisu, kiedyś znany jako Arunas Czerwony mruczał do siebie, krążąc po
komnacie. Na zewnątrz zapadł już zmrok. Do Białego Płomienia powoli zaczął dochodzić
sens zasłyszanych słów…
[koniec epizodu pierwszego]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz