piątek, 14 czerwca 2013

Aaron Samet Epizod 1: Trzech i Jeden


Aaron Samet, ceniony przez nauczycieli adept Burzowej Akademii w Shkemb poświęcał się nauce.
Zapowiedź zakończenia studiów spadła na młodego maga niespodziewanie. Tak już bywa. Jeden praktykuje i uczy się wiele lat, inny dziesięciolecia – niektórym wystarcza rok…
Magia decyduje – i siódemka stanowiąca Yukk Meklisi - Wysoką Radę ogłasza tą decyzje ustami opiekuna każdego z adeptów.
Velimir Ramzatow z Burluku – nauczyciel Aarona, któregoś jesiennego dnia, w czwartym  roku studiów przywołał swego ucznia i wyznaczył mu zadanie.




Udacie się do Burzowej Czatowni – magowskiej samotni na płaskowyżu opodal Mallkimii, gdzie wiatry z trzech stron świata walczą ze sobą o prymat, niszcząc po drodze wszystko i co tylko śmie im się przeciwstawić…

Będzie was trzech – trzech adeptów, trzech braci w czarodziejskim rzemiośle… ale zarazem będziecie rywalami… Tylko jeden może wynieść z Czatowni wymagany przedmiot – Kulę Oszukańczego Przyzwania…


Możecie dokonać trzech wyborów: środka transportu spośród powietrznego, morskiego i lądowego, broni spośród miecza, laski lub łuku oraz magicznego przedmiotu spośród amuletu, płaszcza i butów. Wolno wam także nie wybierać.

Pozostały ekwipunek dla każdego z was jest identyczny: proste, szare ubranie z kapturem, przewiązane silnym, plecionym sznurem, sakiewka z dwoma złotymi monetami, krzesiwo, hubka, cynowy kubek, worek na ekwipunek przerzucany przez ramię, sztywny koc podróżny z którego można wykonać namiot, solidne buty i zwykły metalowy sztylet.


Wieczorem tego samego dnia, przebrani w stroje i wyposażeni w ekwipunek trzej magowie spotkali się z Velimirem w jednej z sal Akademii, po czym udali się w ślad za nim na obszerny taras, z którego widać było miasto Shkemb.


Prócz Aarona zadanie otrzymali dobiegający dwudziestki, chudy, śniadolicy Gogol Mahyndi oraz młody, rosły rudzielec pochodzący ponoć z Morlandu - kraju górali, na którego wołali Gregg. Każdy z adeptów specjalizował się w Domenie Umysłu.


Spojrzeli na siebie – wzrokiem będącym mieszaniną ciekawości, podejrzliwości i niepewności. By zaraz potem przesłać sobie sygnał: „To ja Wygram!”.
Zapowiadała się ciekawa rywalizacja.

Mistrz życzył im powodzenia, każdemu skinął głową...
Po każdego z uczniów wyszedł starszy adept, każdy w czerwonych szatach ... poprowadzili ich za sobą...
Gregg poszedł schodami w dół, w kierunku sal Akademii, Gogol przez chwilę szedł z Aaronem, potem odłączył sie i wbiegł schodami na górę, w kierunku dachu kopuły.

Aaron dotarł do stromych schodów prowadzących w dół - był tam korytarz w skale, poniżej słychac było pluskająca wodę, szumiały wzburzone fale - odgłos kipieli...

Młody mag znał się na żegludze i nawigacji więc wiedział że o tej porze roku prąd gnany z Południa szybko powinien wypchnąć  statek do przesmyku... i umożliwi opłynięcie wyspy od Północy...

Aaron zastanowił się:

Pierwszą mniejszą wyspę zwą Pahak - Ghis (Strażnik), bo od Zachodu strzeże miasta i Akademii przed straszliwym wiatrem...

Większa, położona na Zachód, tuz obok, to Kulakh (Wiatr) - olbrzymia, płaska przestrzeń... na jej krańcu znajduje się Wietrzne Miasto - Mallkimi , zbudowane, praktycznie wycięte, w skalnym brzegu, tuż nad Wielkim Otwartym Morzem...
Zawsze tam przeraźliwie wieje, zwykły człowiek ma problem z utrzymaniem się na nogach... Mallkimi nie ma portu, żaden statek nie zdołałby tam dopłynąć...

Obydwie wyspy mają strome, wysokie klify, gdzie niegdzie pośród skał i jaskiń znajdują się, osady rybackie - wyciętymi w skale szlakami można przedostac się na powierzchnię wysp...
Wyspy są skaliste, nieurodzajne, ale w zagłębieniach skalnych i dolinach ludzie osiedlili się i założyli oazy... Zieleń pośród skał...


Mag zszedł do poziomu morza... Odkrył małą przystań w jaskini...
Wybrany przez niego "statek" okazał się zwykłą łodzią z wiosłami i masztem oraz małym złożonym żaglem...

Czekała ciężka przeprawa, ale prąd był sprzyjający...
Zastanowił sie jeszcze, planując i kalkulując...


Spróbuję opłynąć Pahak - Ghis, jeżeli dalej podróż okaże się zbyt ryzykowna, wpłynę w przesmyk między Pahak-Ghis a Kulakh, tam powinno nie wiać, a co za tym idzie powinno udać się znaleźć jakąś wioskę-oazę, gdzie skorzystam z pomocy rybaków. Na pewno mają swoje drogi, by wspiąć się po klifie na wyspę. Jeśli nie będą chcieli podzielić się wiedzą - sam ją wyciągnę z ich umysłów.

Wiatr był bardzo niebezpieczny, fale wysokie, ale prąd sprzyjający, pole wodne między wysokimi skalnymi brzegami dosyć szerokie - Aaron wykorzystał swoje umiejętności żeglarza może miał też nieco szczęścia…
Udało mu sie dotrzeć do przesmyku - ocenił że dalej będzie bardzo ciężko, łódka była lekka, cześć trasy pokonał na wiosłach... potem użył żagla, gdy było nieco spokojniej, prowadził swoją łódź bliżej brzegu, ale z dala od zdradliwych skał…
Przemoczony i zmęczony, wpłynął w cichy przesmyk, tam wiatr był leciutki... Podróż zajęła adeptowi całą dobę…

Rankiem, Aaron ujrzał pierwszą z "wyciętych" w skale osad: kilka małych statków, łodzi... kilka domów - skomplikowanych konstrukcji, jeden obok drugiego, lub jeden na drugim, połączonych siecią drabin i wiszących mostów...
W zatoczce pełniącej funkcje przystani mógł zostawić łódź. Pojawił się mężczyzna, właściwie młodzik... mrucząc coś o zapłacie za cumowanie...
Aaron był mandjim - użył swoich umiejętności, by zamieszać młodzikowi w myślach - proste zaszczepienie mu świadomości, że łódź jest ważna i musi jej pilnować mogło się okazać niewygodne, jego umysł mógł zacząć się buntować i zadawać pytania. Zamiast tego czarodziej zaszczepił „swej ofierze” wspomnienie, że już mu zapłacił, a moneta została zgubiona.  Sztuka udała się.

Po wszystkim młodzik wskazał Aaronowi drogę do karczmy. Warto było zasięgnąć języka i odpocząć po wyczerpującej żegludze.
Funkcje karczmy, czy tez zajazdu, pełnił duży dom, z pojedynczą salą, zbudowany w skalistym zagłębieniu. Tuż nad domem w skalnym kominie wycięto schody - prowadziły szlakiem w górę - na powierzchnię wyspy. Dalej szlak wiódł kanionem, chroniącym od wiatru, przez zielona dolinę, aż do następnej, sporej rozmiarami osady o nazwie Khumbekk ...

Karczma wyglądała na schludną, z opustoszałą salą, Aaron odnalazł wzrokiem samotnego podróżnego przy ławie ustawionej pod ścianą - zza kontuaru leniwie spoglądał na czarodzieja łysy, chudy mężczyzna…

Aaron zapłacił za posiłek i prowiant na kilka dni, po czym wynajął małą izdebkę na krótki, kilkugodzinny odpoczynek. Gonił go czas, pozostałych uczestników zadania nie widział - zapewne wybrali inne środki transportu...

Gdy odpoczął ruszył dalej. Zostawił za sobą rybacką osadę...

Droga prowadziła wyciętymi w skalnej rozpadlinie schodami, mag pokonał kilka kładek przerzuconych nad przepaściami, czasem pomagając sobie łańcuchami wbitymi w
ściany. Po solidnej wspinaczce, która zajęła około godziny, znalazł się bliżej powierzchni - wiatr dął i świstał w szczelinach i skalnych załamaniach...
Następna godzina to powolna i mozolna wspinaczka do wąwozu, w którym widać już było zachmurzone niebo i szybko przesuwające sie po niebie, nisko zawieszone bure obłoki...
Było chłodno... szlak prowadził dalej - dnem wąwozu - pojawiła się także skąpa roślinność...

Tuz przed zmrokiem dotarł do zabudowań Khumbekku...

Podejrzliwym wzrokiem obrzucił go strażnik pilnujący uchylonych wrót. Zbrojny miał na głowie grubą futrzaną czapę, nosił skórzany pancerz i dzierżył włócznię...

Miasteczko było wciśnięte w ścianę wąwozu, liczyło kilkadziesiąt chat - kamiennych domów i pokaźnych rozmiarów zabudowanie pełniące jednocześnie funkcję karczmy, zadaszonego rynku, miejsca handlowego i prawdopodobnie siedziby władzy...
Nieliczni mieszkańcy, których czarodziej spotkał na zewnątrz przemieszczali sie szybko, ubrani w ciepłe skórzane stroje i wełniane płaszcze...

U góry nad ścianami wąwozu wiatr wściekał się i kąsał...





(koniec epizodu pierwszego)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz