wtorek, 15 października 2013

Wilczym Szlakiem Epizod 2: Kompania wesołego goblina /ZAKOŃCZONY/

Epizod 1: Poprzez gór omglone szczyty (przeczytaj)


Eroch Gładkolicy podróżując przez Żelazne Góry natknął się na krasnoludzko-orczy konflikt. Gdy długobrodzi postanowili przetrzymać go pod strażą, do czasu zakończenia walki, nie był zadowolony. Zaproponował:

- Czekaj no, możemy im pomóc chodźmy na orków. Idziemy!



- Głuchyś? - warknął strażnik. - Czcigodny Kowal kazał, ty musisz słuchac... Inaczej porozmawiasz z moją pięścią, a i toporek chętnie bym na tobie, barbarzyńco, oćwiczył. Cicho siedź...

Zaprowadził Gładkolicego między skały, tam wskazał mu miejsce, by czarownik usiadł... Z dołu, od strony doliny cos głośno huknęło, rozległ się szczęk broni, słychać było odgłosy starcia…

Eroch próbował usadowić się tak, aby widziec walkę w dole. Nie było to możliwe. Słyszał ja tylko. Zamknął oczy i wezbrał w sobie moc, modląc się do Wilczego Ducha, przywołał przed oczyma swój totem…
Gdzieś w oddali jeden z wilków odłączył się od watahy i zbiegł w okolicę orczej jaskini…
Przez następne długie minuty Eroch Gładkolicy przyglądał się walce poprzez ślepia dzikiego zwierzęcia – było to niesamowite, mistyczne, krzepiące…

Widział, gdy już przyzwyczaił się do specyficznego wzroku, jak krasnoludowi ładowali do zagłębienia w ziemi dzbany wypełnione jakąś substancją, jak rąbali wypadających na słońce orków… Z jaskini wydobywały się kłęby dymu… Posoka bryzgała dookoła… Długobrodzi klęli, śmiali się do rozpuku i triumfowali. Krew i dym. Wszystko w bieli i czerni. Później spod ziemi dobył się odgłos grzmotu… Skały zatrzęsły się… Wszystko ucichło, wilk spłoszył się a Eroch zamrugał oczyma… Wrócił…

Nad czarownikiem pochylali się krasnoludowie: zbryzgani krwią i ubrudzeni pyłem znany mu już „Kowal” oraz drugi wojownik, o srogim obliczu.

- Cóżeś cie robili, panie czarowniku? – spytał ten nazywany „Kowalem”. – Magia drgała gdym do was wrócił…
- Jest groźny? – zapytał ten drugi. – To szpieg?
Kowal uśmiechnął się.
- Walka się skończyła przyjaciele. – Powiódł wzrokiem po okolicy. – Czas na gościnność. Jestem Melkrim z Abel, mistrz runicznej sztuki kowalskiej, a ten tutaj cny wojownik to nasz komendant, zwą go Zigrim z Boriz, Strach na Orków. Przewodzi Brygadzie Wesołego Goblina…
Zapadła cisza. Jeszcze raz odezwał się Melkrim:
- Wiecie kim jesteśmy my, pewnie rozumiecie co tu robimy. Zrewanżujcie się nam, panie góralu… Obiecujemy wysłuchać i wydać sprawiedliwy osąd co do waszej osoby… Prawcie…

Eroch odezwał się:
- Sprawiedliwy osąd, hmm. Nazywam sie Eroch Milchgesicht zwany Gładkolicym, wyrzutek pół-shaeid, Khyrijczyk. Ze względu na krew nigdy nie byłem lubiany przez ludzi, podróżuję do dzikich krain w poszukiwaniu wiedzy i aby sprawić ten świat lepszym. Co do tego co robiłem, chciałem pomóc wam rozprawić sie z orkami, lecz ten tutaj cny wojownik – Czarownik wskazał na strażnika. -  …zaproponował mi pięść lub oskard, w związku z tą propozycja postanowiłem przy najmniej oglądnąć jak sprawiacie sie mości krasnoludowie z orkami. Wykorzystałem do tego oczy wilka.

Kowal runów uniósł brwi.
- Jesteś więc czarownikiem, rozmawiasz z duchami? Bo nie czuje od ciebie emanacji mocy druidycznej, czarodziejem także nie jesteś... Wychowano cię pośród ludu górali, a oni bardzo często oddaja hołd Mrokowi... Wyczuwam, że w tobie ów Mrok nie dominuje, aczkolwiek kiełkuje... Nie widzę w Tobie wroga... Zigrimie, nie sądzę abyśmy musieli krzywdzić Erocha...
Melkrim zwrócił się do komendanta. Ten wydął wargi i zdecydował:
- Dobrze więc. Czarodziejskie sprawy zostawiam tobie, panie Melkrimie. Wracam po raport, trzeba nam ruszyć dalej. Orkowie mogą jeszcze plątać się w pobliżu w większej grupie.
I odszedł.

Kowal Runów, zwany Melkrimem skinął na Erocha.
- Chodźmy zatem. Zjesz coś z naszej podróżnej strawy, mamy szybki popas. Potem idziemy. Chętnie bym z Toba porozmawiał na temat twej magii, duchów i „oczu wilka”. Ciekawi mnie każdy aspekt magii… Być może miałbym tez dla ciebie pewne zadanie, jeśli nie spieszy ci się okrutnie…

Zeszli do obozowiska. Po drodze Eroch zagadał:

- Mistrz Runicznej Sztuki Kowalskiej, co to znaczy? Tak jak i Ty, jestem zainteresowany mocą pod każdą jej postacią.I wiedzą. Wyczuwam od Ciebie ogromną moc Melkrimie, wyczułem ją już, gdy się zbliżałeś, wyczuły też to "moje" wilki. Chętnie z tobą porozmawiam, wysłucham tego co masz do powiedzenia i jeśli nie będzie to spychało mnie z obranej drogi, pomogę. Prowadź więc proszę, do miejsca, w którym spokojnie będziemy mogli porozmawiać.

Kowal Runów nie odpowiedział. Zrobił to dopiero pośród innych krasnoludów. Pachniało gotowaną strawą, śmierdziało potem i czymś czego czarownik nie znał – ostry zapach, gryzący w nos i oczy. Skarlali wojownicy byli zgoła inni niż ci których Eroch widział wcześniej, na ziemiach Khyrii.  Nie nosili paradnych zbroi jak strażnicy w Kamiennym Mieście Kraag-Khyris, nie golili się na łyso jak krasnoludzcy kupcy i bankierzy. Na głowach mieli kołtuny różnych barw, kolczyki w nosach, uszach i innych odsłoniętych miejscach. Ich ciała pokrywały runiczne znaki – niektóre błyskały magią… Rzucali Erochowi złe spojrzenia: od pogardy, przez drwinę, aż po próby „zabicia wzrokiem”. Nie lubili go, nienawidzili, chcieli rozszarpać… Ale czarownik wiedział, że znajduje się pod opieką Kowala.
Pośrodku małego obozowiska, nieopodal kociołka wbito w ziemię włócznię z poprzeczką, na której łopotał strzęp materiału z runicznymi znakami, barwiony na żółto. Na żeleźce nabito głowę stworzenia – prawdopodobnie orka lub goblina. Trofeum było suszone i prawdopodobnie zabalsamowane… Cóż za kompania…

Usiedli pośród kamieni, gdy zaczynali jeść – mięsiwo z kaszą i nielicznymi warzywami – część krasnoludzkich wojowników szykowała się już do drogi. Kowal Runów przemówił:

- Pytałeś, podróżniku, o mą profesję. Jestem na poły kapłanem i na poły magiem. U nas, przeciwnie do ludzi – te dwie sprawy się nie wykluczają…  Mą domeną są sztuki runiczne, zaklinam w nich moc i czary. I aktualnie służę w tej oto kompanii, u Zigrima. Mamy wojnę, ale ty o tym dobrze wiesz. Przeczucie i magia podpowiadają mi, że nie ma w tobie kłamstwa, że twoja misja nijak się ma do zmagań między Mrokiem a Światłem. To dobrze. Inaczej, zmuszony byłbym cie zabić. Mógłbyś coś dla mnie zrobić…

Eroch łypnął okiem i mruknął:

- Jestem Totemicznym czarownikiem, moim totemem są wilki, dlatego mogę skorzystać z ich ciał, pozostawiając swoje i umysłem przenosząc się do wybranego ciała. My również jako Czarownicy nie przekreślamy związku wiary z magią. Nie ma we mnie zła, zło jest wszędzie, w każdym. Tylko od Nas zależy czy to zło przejmie nad nami kontrolę, czy oddamy mu się myśląc, że mamy nad nim kontrole, gdy w rzeczywistości jest inaczej, dobrym przykładem są tutaj Orkowie.

Jedli w milczeniu, Melkrim kiwał głową ze zrozumieniem. Gładkolicy spytał:

 - Czy jest możliwe abym Ja mógł nauczyć się twojej Sztuki Runicznej?

Krasnolud nie odpowiedział od razu.

- Możliwe jest na tym świecie wszystko, co tylko stworzy Opiekun. To nasze bóstwo, by tak rzec, Pan w Podziemiu. Więc, jest taka możliwość. Byli już Kowale Runów – ludzie. Ale nie sądzę, byś znalazł nauczyciela, a musi nim być krasnolud… To chyba zamyka tę kwestię…

- Opowiedz mi o tym zadaniu – odezwał się Eroch, po krótkiej chwili, pomiędzy mlaskaniem i szuraniem drewnianą łyżką po misce. - Bez większej ilości informacji nie jestem w stanie powiedzieć czy będę mógł pomóc.

Melkrim skończył jeść i zapalił fajkę. Spojrzał na czarownika i, obserwując go bacznie, wyjaśnił:

- Musisz mnie dobrze zrozumieć. Wiem czym jest honor i lojalność, ale mamy wojnę. A ta suka skutecznie tępi takie piękne rzeczy… Jesteś czarownikiem z ludu górali. Możesz nam się przysłużyć tylko na jeden sposób. Jeśli odmówisz, będziesz musiał odejść od razu. Nie powstrzymam mych towarzyszy zbyt długo… Uznają cię za wroga, ale zapewniam cię, że nie ruszą w pogoń… Gdy dobrze się sprawisz, zasłużysz na wdzięczność, wynagrodzenie, smaczną strawę.

Eroch zmrużył oczy. Odezwał się po chwili, wycierając rękawem usta:

- Czcigodny kowalu, twa odpowiedz w sprawie magicznych runów, wskazuje mi, że powinienem was opuścić.  Nie sądzę abyś w czasie trwania tej misji chciał mnie nauczać, jest wojna jak sam powiedziałeś. Wojna ma swoje prawa i swoje obowiązki, ja muszę podążać własną droga, drogą ku wiedzy i dzikim krajom. Co mogłoby mnie przekonać? Tylko wiedza, jednak z twej wypowiedzi mniemam, że to zbyt wygórowana cena. Odejdę więc w swoją stronę. Bywaj. Dziękuję ci za strawę.

Tak też się stało. Melkrim odprowadził Gładkolicego na skraj obozowiska, i dalej jeszcze kawałek. Nie odzywał się, podczas wędrówki. Na koniec rzekł człowiekowi tylko krótko, niskim głosem, z głębi brody:

- Pamiętaj. Nie wracaj w te strony, nie kiedy jest tutaj Kompania Wesołego Goblina. Nie jesteśmy ci przyjaciółmi. Obyś odnalazł to, czego szukasz, życzę ci tego z głębi serca. Idź…

- Jako Człowiek Gór i jako shaeid poczułem sie urażony twymi słowami – rzucił Eroch na odchodne. - Chciałem was ostrzec, jestem czarownikiem i staram sie bez gniewu podchodzić do tego, jak ułożony jest świat. Mam nadzieje, że kiedyś świat będzie inny. Bywajcie.


[koniec epizodu drugiego]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz