Eroch Gładkolicy podróżując przez Żelazne Góry
natknął się na krasnoludzko-orczy konflikt. Gdy długobrodzi postanowili przetrzymać
go pod strażą, do czasu zakończenia walki, nie był zadowolony. Zaproponował:
- Czekaj
no, możemy im pomóc chodźmy na orków. Idziemy!
- Głuchyś? - warknął strażnik. - Czcigodny
Kowal kazał, ty musisz słuchac... Inaczej porozmawiasz z moją pięścią, a i
toporek chętnie bym na tobie, barbarzyńco, oćwiczył. Cicho siedź...
Zaprowadził Gładkolicego między
skały, tam wskazał mu miejsce, by czarownik usiadł... Z dołu, od strony doliny
cos głośno huknęło, rozległ się szczęk broni, słychać było odgłosy starcia…
Eroch
próbował usadowić się tak, aby widziec walkę w dole. Nie było to możliwe.
Słyszał ja tylko. Zamknął oczy i wezbrał w sobie moc, modląc się do Wilczego
Ducha, przywołał przed oczyma swój totem…
Gdzieś w oddali jeden z wilków
odłączył się od watahy i zbiegł w okolicę orczej jaskini…
Przez następne długie
minuty Eroch Gładkolicy przyglądał się walce poprzez ślepia dzikiego zwierzęcia
– było to niesamowite, mistyczne, krzepiące…
Widział,
gdy już przyzwyczaił się do specyficznego wzroku, jak krasnoludowi ładowali do
zagłębienia w ziemi dzbany wypełnione jakąś substancją, jak rąbali wypadających
na słońce orków… Z jaskini wydobywały się kłęby dymu… Posoka bryzgała dookoła…
Długobrodzi klęli, śmiali się do rozpuku i triumfowali. Krew i dym. Wszystko w
bieli i czerni. Później spod ziemi dobył się odgłos grzmotu… Skały zatrzęsły
się… Wszystko ucichło, wilk spłoszył się a Eroch zamrugał oczyma… Wrócił…
Nad
czarownikiem pochylali się krasnoludowie: zbryzgani krwią i ubrudzeni pyłem
znany mu już „Kowal” oraz drugi wojownik, o srogim obliczu.
-
Cóżeś cie robili, panie czarowniku? – spytał ten nazywany „Kowalem”. – Magia drgała
gdym do was wrócił…
-
Jest groźny? – zapytał ten drugi. – To szpieg?
Kowal
uśmiechnął się.
-
Walka się skończyła przyjaciele. – Powiódł wzrokiem po okolicy. – Czas na
gościnność. Jestem Melkrim z Abel, mistrz runicznej sztuki kowalskiej, a ten
tutaj cny wojownik to nasz komendant, zwą go Zigrim z Boriz, Strach na Orków.
Przewodzi Brygadzie Wesołego Goblina…
Zapadła
cisza. Jeszcze raz odezwał się Melkrim:
-
Wiecie kim jesteśmy my, pewnie rozumiecie co tu robimy. Zrewanżujcie się nam,
panie góralu… Obiecujemy wysłuchać i wydać sprawiedliwy osąd co do waszej osoby…
Prawcie…
Eroch odezwał
się:
-
Sprawiedliwy osąd, hmm. Nazywam sie Eroch Milchgesicht zwany Gładkolicym, wyrzutek
pół-shaeid, Khyrijczyk. Ze względu na krew nigdy nie byłem lubiany przez ludzi,
podróżuję do dzikich krain w poszukiwaniu wiedzy i aby sprawić ten świat
lepszym. Co do tego co robiłem, chciałem pomóc wam rozprawić sie z orkami, lecz
ten tutaj cny wojownik – Czarownik wskazał na strażnika. - …zaproponował mi pięść lub oskard, w związku z
tą propozycja postanowiłem przy najmniej oglądnąć jak sprawiacie sie mości
krasnoludowie z orkami. Wykorzystałem do tego oczy wilka.
Kowal runów
uniósł brwi.
- Jesteś więc czarownikiem,
rozmawiasz z duchami? Bo nie czuje od ciebie emanacji mocy druidycznej,
czarodziejem także nie jesteś... Wychowano cię pośród ludu górali, a oni bardzo
często oddaja hołd Mrokowi... Wyczuwam, że w tobie ów Mrok nie dominuje,
aczkolwiek kiełkuje... Nie widzę w Tobie wroga... Zigrimie, nie sądzę abyśmy
musieli krzywdzić Erocha...
Melkrim zwrócił się do
komendanta. Ten wydął wargi i zdecydował:
- Dobrze więc. Czarodziejskie
sprawy zostawiam tobie, panie Melkrimie. Wracam po raport, trzeba nam ruszyć
dalej. Orkowie mogą jeszcze plątać się w pobliżu w większej grupie.
I odszedł.
Kowal Runów, zwany Melkrimem skinął
na Erocha.
- Chodźmy zatem. Zjesz coś z
naszej podróżnej strawy, mamy szybki popas. Potem idziemy. Chętnie bym z Toba porozmawiał
na temat twej magii, duchów i „oczu wilka”. Ciekawi mnie każdy aspekt magii… Być
może miałbym tez dla ciebie pewne zadanie, jeśli nie spieszy ci się okrutnie…
Zeszli do obozowiska. Po drodze Eroch zagadał:
- Mistrz Runicznej Sztuki
Kowalskiej, co to znaczy? Tak jak i Ty, jestem zainteresowany mocą pod każdą
jej postacią.I wiedzą. Wyczuwam od Ciebie ogromną moc Melkrimie, wyczułem ją
już, gdy się zbliżałeś, wyczuły też to "moje" wilki. Chętnie z tobą
porozmawiam, wysłucham tego co masz do powiedzenia i jeśli nie będzie to
spychało mnie z obranej drogi, pomogę. Prowadź więc proszę, do miejsca, w
którym spokojnie będziemy mogli porozmawiać.
Kowal Runów nie odpowiedział. Zrobił to
dopiero pośród innych krasnoludów. Pachniało gotowaną strawą, śmierdziało potem
i czymś czego czarownik nie znał – ostry zapach, gryzący w nos i oczy. Skarlali
wojownicy byli zgoła inni niż ci których Eroch widział wcześniej, na ziemiach
Khyrii. Nie nosili paradnych zbroi jak
strażnicy w Kamiennym Mieście Kraag-Khyris, nie golili się na łyso jak krasnoludzcy kupcy i bankierzy. Na głowach mieli kołtuny różnych barw, kolczyki w
nosach, uszach i innych odsłoniętych miejscach. Ich ciała pokrywały runiczne
znaki – niektóre błyskały magią… Rzucali Erochowi złe spojrzenia: od pogardy,
przez drwinę, aż po próby „zabicia wzrokiem”. Nie lubili go, nienawidzili,
chcieli rozszarpać… Ale czarownik wiedział, że znajduje się pod opieką Kowala.
Pośrodku małego obozowiska, nieopodal kociołka
wbito w ziemię włócznię z poprzeczką, na której łopotał strzęp materiału z
runicznymi znakami, barwiony na żółto. Na żeleźce nabito głowę stworzenia –
prawdopodobnie orka lub goblina. Trofeum było suszone i prawdopodobnie
zabalsamowane… Cóż za kompania…
Usiedli pośród kamieni, gdy zaczynali
jeść – mięsiwo z kaszą i nielicznymi warzywami – część krasnoludzkich wojowników
szykowała się już do drogi. Kowal Runów przemówił:
-
Pytałeś, podróżniku, o mą profesję. Jestem na poły kapłanem i na poły magiem. U
nas, przeciwnie do ludzi – te dwie sprawy się nie wykluczają… Mą domeną są sztuki runiczne, zaklinam w nich
moc i czary. I aktualnie służę w tej oto kompanii, u Zigrima. Mamy wojnę, ale
ty o tym dobrze wiesz. Przeczucie i magia podpowiadają mi, że nie ma w tobie
kłamstwa, że twoja misja nijak się ma do zmagań między Mrokiem a Światłem. To
dobrze. Inaczej, zmuszony byłbym cie zabić. Mógłbyś coś dla mnie zrobić…
Eroch
łypnął okiem i mruknął:
-
Jestem Totemicznym czarownikiem, moim totemem są wilki, dlatego mogę skorzystać
z ich ciał, pozostawiając swoje i umysłem przenosząc się do wybranego ciała. My
również jako Czarownicy nie przekreślamy związku wiary z magią. Nie ma we mnie
zła, zło jest wszędzie, w każdym. Tylko od Nas zależy czy to zło przejmie nad
nami kontrolę, czy oddamy mu się myśląc, że mamy nad nim kontrole, gdy w
rzeczywistości jest inaczej, dobrym przykładem są tutaj Orkowie.
Jedli w milczeniu, Melkrim kiwał głową ze
zrozumieniem. Gładkolicy spytał:
- Czy jest możliwe abym Ja mógł nauczyć się
twojej Sztuki Runicznej?
Krasnolud nie odpowiedział od razu.
-
Możliwe jest na tym świecie wszystko, co tylko stworzy Opiekun. To nasze
bóstwo, by tak rzec, Pan w Podziemiu. Więc, jest taka możliwość. Byli już
Kowale Runów – ludzie. Ale nie sądzę, byś znalazł nauczyciela, a musi nim być krasnolud…
To chyba zamyka tę kwestię…
- Opowiedz mi o tym zadaniu – odezwał się
Eroch, po krótkiej chwili, pomiędzy mlaskaniem i szuraniem drewnianą łyżką po
misce. - Bez większej ilości informacji nie jestem w stanie powiedzieć czy będę
mógł pomóc.
Melkrim skończył jeść i zapalił fajkę.
Spojrzał na czarownika i, obserwując go bacznie, wyjaśnił:
- Musisz mnie dobrze zrozumieć. Wiem czym
jest honor i lojalność, ale mamy wojnę. A ta suka skutecznie tępi takie piękne
rzeczy… Jesteś czarownikiem z ludu górali. Możesz nam się przysłużyć tylko na
jeden sposób. Jeśli odmówisz, będziesz musiał odejść od razu. Nie powstrzymam
mych towarzyszy zbyt długo… Uznają cię za wroga, ale zapewniam cię, że nie
ruszą w pogoń… Gdy dobrze się sprawisz, zasłużysz na wdzięczność,
wynagrodzenie, smaczną strawę.
Eroch zmrużył
oczy. Odezwał się po chwili, wycierając rękawem usta:
-
Czcigodny kowalu, twa odpowiedz w sprawie magicznych runów, wskazuje mi, że
powinienem was opuścić. Nie sądzę abyś w czasie trwania tej misji chciał
mnie nauczać, jest wojna jak sam powiedziałeś. Wojna ma swoje prawa i swoje
obowiązki, ja muszę podążać własną droga, drogą ku wiedzy i dzikim krajom. Co mogłoby
mnie przekonać? Tylko wiedza, jednak z twej wypowiedzi mniemam, że to zbyt
wygórowana cena. Odejdę więc w swoją stronę. Bywaj. Dziękuję ci za
strawę.
Tak też się stało. Melkrim odprowadził Gładkolicego na skraj
obozowiska, i dalej jeszcze kawałek. Nie odzywał się, podczas wędrówki. Na
koniec rzekł człowiekowi tylko krótko, niskim głosem, z głębi brody:
- Pamiętaj. Nie wracaj w te strony, nie kiedy jest tutaj
Kompania Wesołego Goblina. Nie jesteśmy ci przyjaciółmi. Obyś odnalazł to, czego
szukasz, życzę ci tego z głębi serca. Idź…
-
Jako Człowiek Gór i jako shaeid poczułem sie urażony twymi słowami – rzucił Eroch
na odchodne. - Chciałem was ostrzec, jestem czarownikiem i staram sie bez
gniewu podchodzić do tego, jak ułożony jest świat. Mam nadzieje, że kiedyś
świat będzie inny. Bywajcie.
[koniec epizodu drugiego]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz