Aaron Samet Epizod 2: Wietrzna kraina (przeczytaj)
Aaron Samet
spieszył się. Nie forsował konia ponad miarę, ale solidnie go popędzał. Dwa
kolejne dni w siodle. W pierwszym minął kamienną wioskę o nazwie Meereh; kilka
chałup i możliwość zakupu prowiantu, nic nad to. Chwilę jechał skrajem
spalonego lasu. W drugim dniu, będącym zarazem siódmy od momentu opuszczenia
Khumbekku pogorszyła się pogoda.
Lało niemiłosiernie, ale czarodziej nie psioczył: wiatr zelżał a musiał przez wiele godzin podróżować po skalistym, odsłoniętym terenie.
Nazajutrz
natrafił na wspominane przez kapłanów-pielgrzymów rozstaje. Wzgórze przecinała plątanina
rozpadlin i wąwozów, a na szczycie wyniosłości znajdowało się skrzyżowanie
szlaków: jeden szedł ze wschodu na zachód (od Khumbekku do Mallkimi), drugi
przecinał wyspę z północy na południe. Opodal rozstaja znajdowała się
karczma-zajazd, prowadziła doń wycięta w skale ścieżka. Pod przybytkiem Aaron
natrafił na grupę podróżników – konnych, którzy odwracali głowy na jego widok –
sądząc po twarzach – nieprzyjemne typy.
Czarodziej zajrzał
do karczmy…
Był to
solidny zajazd, pełen podróżnych. Gwar rozmów, ciepło i zapachy jedzenia i
napitków. Przy kontuarze usługiwał gruby jegomość, niezbyt gadatliwy ale
sprawny w swojej robocie. Aaron nie zamierzał się tutaj zatrzymywać zbyt długo,
ale potrzebował zapasów i informacji. Obydwie sprawy załatwił za pomocą umiejętności
mandji – zajrzał w głąb umysłu karczmarza. Kazał spakować sobie prowiant na
drogę, bezpłatnie rzecz jasna i „poszperał”, głównie w temacie dziwnych i
podejrzanych jeźdźców sprzed zajazdu. Karczmarz myślał o nich strzępkami słów i
określeń:
„Pewnikiem przestępcy, zbiry… Ten ze
szramami na pysku najgorszy… Jakby czekali na samotnego jeźdźca… Kilka godzin,
a nie tknęli alkoholu – dziwne… Czyżby ten zdrajca-czarodziej miał z tym cos
wspólnego?... E… za stary jestem i głupoty mi po głowie chodzą, chyba…”
Aaron Samet
wykrzywił usta… Rozważył możliwości. „Dopytał” karczmarza. Podejrzana grupa
udała się na północ.
Po krótkim
odpoczynku ruszył swoją drogą – traktem do Mallkimi.
Noc spędził w
skalnej rozpadlinie, solidnie padało. Rankiem następnego dnia czarodziej
napotkał kupców a później transport rudy żelaza – minął ich – udawali się do
Mallkimi, ale jechali bardzo wolno. Udzielili mu cennej wiedzy: były dwie drogi
do miasta. Pierwsza, szybsza prowadziła Płową Równiną, po otwartym terenie
gdzie zawsze solidnie wiało. Druga o „dwa dni” wolniejsza wiodła Skalnym
Miastem, przez bezwietrzny labirynt.
Wspominali
także o zbuntowanym magu, o nagrodzie zań. Któryś z kupców twierdził, że ów Gettel Kalb kręci się w okolicach
Mallkimi, lub jest jeszcze w samym mieście – mając jakieś zadawnione sprawy do
naprostowania. Większość rozmówców Aaron trzymała się jednak opinii, że Kalb
pierzchnął czym prędzej spod oka maghal
rykkera Mallkimi, który był ponoć srogim człowiekiem.
Aaron
popędził dalej, wybierając szlak przez odsłonięty teren… Spieszno mu było…
Kolejny dzień
zaczął się bardzo spokojnie. Płowa Równina nie okazała się piekielnym miejscem,
wiało dosyć przeciętnie, jak na warunki Burzowego Wybrzeża. Czarodziej popędzał
wierzchowca, trzymał dobre tempo.
Na horyzoncie
coraz wyraźniej było widac Mallkimi. Mury miejskie i wieże obronne od strony
wschodniej, strzeliste budynki wysokiego miasta oraz gigantyczny Wietrzny Mur
okalający metropolię od zachodu, zbudowany przez wieloma wiekami, wstrzymywał
wściekły napór wiatru i fal otwartego morza.
Około
południa Aaron jechał jednym z nielicznych zagłębień na tym terenie. Po jakimś
czasie dotarło do niego, że wyczuwa zewsząd delikatna emanacje Magii. Niczego
nie dostrzegł, teren był pusty jak okiem sięgnąć… Skaliste podłoże…
Magia
narastała, wiatr się wzmógł, kąsał ubranie, zrzucał kaptur z głowy maga. Tam…
po lewej stronie Aaron dostrzegł zawirowanie powietrza, później następne i
kolejne… Otaczało go co najmniej pół tuzina dziwacznych wirów, niosących
drobinki skał i piach… Tętniła moc…
Żadna ze
znanych Domen…
Czarodziej
sięgnął po Moc Zmian, zaklął ją i wyrzucił dookoła siebie, ostro popędzając
konia. Udało się. Magia czuwał nad adeptem… Wiry zostały rozproszone i Aaron
zdołał im uciec. Dwa lub trzy kontynuowały pościg, ale koń okazał się szybszy.
Mag odetchnął dopiero po kilku minutach szaleńczej jazdy – płaskowyż ciągnął
się po horyzont, ale było pusto. Gdzie niegdzie widać było zawirowania
powietrza, ale czarodziej omijał je z daleka.
Po d koniec
dnia Aaron natrafił na karawanę, która miał mniej szczęścia od niego – została
zaatakowana przez żywiołaki. Widać było jeden potężny wir, właśnie rozrywający
na strzępy jeden z solidnych wozów, oraz trzy mniejsze. Jakiś człowiek został
ciśnięty kilka metrów w powietrze. Wyglądało to naprawdę dramatycznie…
Czarodziej
zastanowił się. Wątpił, żeby ktoś
przeżył, ale postanowił poczekać chwilę, aż żywiołaki się oddalą – mógłby wtedy
sprawdzić miejsce zdarzenia; może kogoś wyleczyć, lub przynajmniej uzupełnić
zapasy i może znaleźć coś cennego.
Masakra
karawany trwała… Aaron postanowił nie kusić losu, ruszył swoją drogą…
Pod wieczór
tego samego dnia na Wietrzny Mur Mallkimi wyrósł ponad horyzont, zakrywał pół
nieba… Miasto rozświetliło się płonącymi na murach ogniami strażniczymi…
Podróżni,
których magik spotykał kursowali w pobliżu metropolii, przewożąc towary z
pobliskich wiosek, małych kamiennych osiedli. Wiatr zelżał zupełnie, powietrze
było chłodne ale przyjemne.
Noc była w
pełni, gdy Aaron Samet dotarł do jednej z potężnych bram – nad nią, w kamieniu
wykuto modlitwę do Atmy, jednego z
Trzech – Pana Czterech Wiatrów, opiekuna Mallkimi. Było późno, ale mała furta
stała otworem – senni strażnicy nawet nie zwrócili swej uwagi na samotnego
jeźdźca…
Czarodziej
znalazł się w niezwykłym kamiennym mieście, wykutym w skale, będącej
jednocześnie gigantycznym murem przeciw burzowym…
Nocą miasto
było senne ale nie wymarłe… Aaron zaczepił jakiegoś przechodnia i zapytał o
tawernę, gdzie zbierają się podróżnicy, chcąc poszukać kogoś, kogo mógłby
wypytać o drogę do Burzowej Czatowni.
Miał
nadzieję, że być może ktoś słyszał też o jego rywalach – zamierzał popytać o
kogoś, kto szukał drogi w to samo miejsce.
Zajazd w
którym się znalazł był przysadzistym trzypiętrowym budynkiem o stromych
schodach. Ściany ozdabiały kawałki okrętowego drewna, pęki suszonych ziół i
jakieś religijne pamiątki… Było ciepło i magowi chciało się spać… Ale misja
była bardzo ważna, zaczął więc poszukiwania informacji.
Jego rywali
nikt nie widział, zresztą Mallkimi było potężnym miastem. Co do Burzowej Czatowni,
to znało ją wielu – droga do niej prowadził wąwozem, tuż obok wybrzeża. Miejsce
nazywano przeklętym, używano określenia „uroczysko”. Nikt się tam poza kilkoma
śmiałkami nie zapuszczał… Niewielu wracało… Wedle opowieści, można tam było
zdobyć skarby i magiczne przedmioty, ale ryzyko śmierci lub kalectwa było zbyt
duże… Kiedyś jakiś czarodziej miał tam swoją wieżę i własną osadę – teraz
miejsce było niezamieszkałe.
- Przynajmniej przez ludzi – mruknął jeden z rozmówców Aarona,
krzywiąc usta w dziwacznym grymasie. –
Jak tam idziecie, to miejcie się na baczności…
Czarodziejski adept wydał połowę swoich
zapasów złota, zjadł do
syta, przespał się w wygodnych warunkach, kupił prowiant na kilka najbliższych
dni. Skoro świt był gotów do drogi. Deszcz siekał wściekle, walcząc z wiatrem w
niebiosach. Pogoda była paskudna, ale Aaron zasznurował mocniej swój kubrak,
zaciągnął kaptur na głowę i ruszył konno w kierunku Czatowni. Gdy robiło się
jasno dotarł do północnej bramy i skierował się do wspomnianego wąwozu…
Żywioły Wody
i Powietrza jakby chciały go zniechęcić. Na próżno… Pędził…
Odnalazł drogę
przez wijący się wzdłuż wybrzeża wąwóz, tam nie wiało tak solidnie, ale deszcz
siekał niemiłosiernie.
Cały dzień,
zimny i mokry – Aaron zapamiętał zeń tylko ciągnące się w nieskończoność ściany
skał, o różnych barwach. Przystanął dwa razy a gdy zaczęło się zupełnie ściemniać
dotarł do wylotu zagłębienia. Wtedy
wewnętrzny zmysł szepnął mu w duszy ostrzeżenie… Drgnęła Magia…
W jednej
chwili dziwaczny, wielki i skórzasty stwór zastąpił czarodziejowi drogę,
odczepiając się od ciemnej skały, załopotał skrzydłami i zawył przeciągle. Zaatakował…
Aaron zwinnie zeskoczył z końskiego
grzbietu, lądując z
przewrotem, uwolnił czar. Magia nie zawiodła go – wyszło idealnie. Poczuł
mrowienie na skórze. Iluzyjny sobowtór kontynuował jazdę w siodle – czarodziej wzdrygnął
się – obraz był aż tak prawdziwy… Ale należało działać dalej… Pierw opornie, z
potknięciem Aaron rzucił kolejne zaklęcie, za moment go powtarzając – przesłał do
swego wierzchowca krótki rozkaz… Tym razem znów z sukcesem. Magia była łaskawa…
W tej jednak
chwili, los starł uśmiech z twarzy młodego maga: stwór rozpostartym skrzydłem
trafił wierzchowca. Koń kwiknął, bryznęła krew… Potwór splątał się z
wierzchowcem, w krótkiej gwałtownej walce…
Aaron zwinnie zeskoczył z
końskiego grzbietu,
lądując z przewrotem, uwolnił czar. Magia nie zawiodła go – wyszło idealnie.
Poczuł mrowienie na skórze. Iluzyjny sobowtór kontynuował jazdę w siodle –
czarodziej wzdrygnął się – obraz był aż tak prawdziwy… Ale należało działać
dalej… Pierw opornie, z potknięciem Aaron rzucił kolejne zaklęcie, za moment go
powtarzając – przesłał do swego wierzchowca krótki rozkaz… Tym razem znów z
sukcesem. Magia była łaskawa…
W
tej jednak chwili, los starł uśmiech z twarzy młodego maga: stwór rozpostartym
skrzydłem trafił wierzchowca. Koń kwiknął, bryznęła krew… Potwór splątał się z
wierzchowcem, w krótkiej gwałtownej walce…
Konia już nie odratuję – zawyrokował w myślach Aaron. - Ukryję się, poczekam aż stwór się nażre,
zbiorę bagaż i pójdę piechotą.
Nie
wszystko poszło jednak zgodnie z jego myślą... Stwór, teraz widział dokładnie -
przypominający jaszczura ze skrzydłami, niby wyvernę ale o gładkiej skórze
i
nieco ptasim wyglądzie... z rozpostartymi skórzanymi skrzydłami-błonami - nie
skupił się na koniu, ale wyminął go - zaskrzeczał wysokim głosem, zakończonym charczeniem...
wspiął
się na skałę korzystając z pazurów na końcach skrzydeł, odbił się od kamieni i
wystrzelił w górę – po czym zniknął w mroku nocy...
Wierzchowiec
kwiczał cicho, zapewne konając, pazury stwora były solidnej wielkości…
Aaron
Samet pozostawał w ukryciu, ale wyczuł czyjąś obecność... Iluzja, która
uprzednio utworzył rozproszyła się... Zadrgała Moc - jakiś mag był w pobliżu...
[koniec epizodu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz