czwartek, 3 października 2013

Aaron Samet Epizod 3: Mury Mallkimi /ZAKOŃCZONY/

Aaron Samet Epizod 1: Trzech i Jeden (przeczytaj)
Aaron Samet Epizod 2: Wietrzna kraina (przeczytaj)

Aaron Samet spieszył się. Nie forsował konia ponad miarę, ale solidnie go popędzał. Dwa kolejne dni w siodle. W pierwszym minął kamienną wioskę o nazwie Meereh; kilka chałup i możliwość zakupu prowiantu, nic nad to. Chwilę jechał skrajem spalonego lasu. W drugim dniu, będącym zarazem siódmy od momentu opuszczenia Khumbekku pogorszyła się pogoda.


Lało niemiłosiernie, ale czarodziej nie psioczył: wiatr zelżał a musiał przez wiele godzin podróżować po skalistym, odsłoniętym terenie.

Nazajutrz natrafił na wspominane przez kapłanów-pielgrzymów rozstaje. Wzgórze przecinała plątanina rozpadlin i wąwozów, a na szczycie wyniosłości znajdowało się skrzyżowanie szlaków: jeden szedł ze wschodu na zachód (od Khumbekku do Mallkimi), drugi przecinał wyspę z północy na południe. Opodal rozstaja znajdowała się karczma-zajazd, prowadziła doń wycięta w skale ścieżka. Pod przybytkiem Aaron natrafił na grupę podróżników – konnych, którzy odwracali głowy na jego widok – sądząc po twarzach – nieprzyjemne typy. 
Czarodziej zajrzał do karczmy…

Był to solidny zajazd, pełen podróżnych. Gwar rozmów, ciepło i zapachy jedzenia i napitków. Przy kontuarze usługiwał gruby jegomość, niezbyt gadatliwy ale sprawny w swojej robocie. Aaron nie zamierzał się tutaj zatrzymywać zbyt długo, ale potrzebował zapasów i informacji. Obydwie sprawy załatwił za pomocą umiejętności mandji – zajrzał w głąb umysłu karczmarza. Kazał spakować sobie prowiant na drogę, bezpłatnie rzecz jasna i „poszperał”, głównie w temacie dziwnych i podejrzanych jeźdźców sprzed zajazdu. Karczmarz myślał o nich strzępkami słów i określeń:

„Pewnikiem przestępcy, zbiry… Ten ze szramami na pysku najgorszy… Jakby czekali na samotnego jeźdźca… Kilka godzin, a nie tknęli alkoholu – dziwne… Czyżby ten zdrajca-czarodziej miał z tym cos wspólnego?... E… za stary jestem i głupoty mi po głowie chodzą, chyba…”

Aaron Samet wykrzywił usta… Rozważył możliwości. „Dopytał” karczmarza. Podejrzana grupa udała się na północ.

Po krótkim odpoczynku ruszył swoją drogą – traktem do Mallkimi.
Noc spędził w skalnej rozpadlinie, solidnie padało. Rankiem następnego dnia czarodziej napotkał kupców a później transport rudy żelaza – minął ich – udawali się do Mallkimi, ale jechali bardzo wolno. Udzielili mu cennej wiedzy: były dwie drogi do miasta. Pierwsza, szybsza prowadziła Płową Równiną, po otwartym terenie gdzie zawsze solidnie wiało. Druga o „dwa dni” wolniejsza wiodła Skalnym Miastem, przez bezwietrzny labirynt.
Wspominali także o zbuntowanym magu, o nagrodzie zań. Któryś z kupców twierdził, że ów Gettel Kalb kręci się w okolicach Mallkimi, lub jest jeszcze w samym mieście – mając jakieś zadawnione sprawy do naprostowania. Większość rozmówców Aaron trzymała się jednak opinii, że Kalb pierzchnął czym prędzej spod oka maghal rykkera Mallkimi, który był ponoć srogim człowiekiem.

Aaron popędził dalej, wybierając szlak przez odsłonięty teren… Spieszno mu było…


Kolejny dzień zaczął się bardzo spokojnie. Płowa Równina nie okazała się piekielnym miejscem, wiało dosyć przeciętnie, jak na warunki Burzowego Wybrzeża. Czarodziej popędzał wierzchowca, trzymał dobre tempo.

Na horyzoncie coraz wyraźniej było widac Mallkimi. Mury miejskie i wieże obronne od strony wschodniej, strzeliste budynki wysokiego miasta oraz gigantyczny Wietrzny Mur okalający metropolię od zachodu, zbudowany przez wieloma wiekami, wstrzymywał wściekły napór wiatru i fal otwartego morza.

Około południa Aaron jechał jednym z nielicznych zagłębień na tym terenie. Po jakimś czasie dotarło do niego, że wyczuwa zewsząd delikatna emanacje Magii. Niczego nie dostrzegł, teren był pusty jak okiem sięgnąć… Skaliste podłoże…

Magia narastała, wiatr się wzmógł, kąsał ubranie, zrzucał kaptur z głowy maga. Tam… po lewej stronie Aaron dostrzegł zawirowanie powietrza, później następne i kolejne… Otaczało go co najmniej pół tuzina dziwacznych wirów, niosących drobinki skał i piach… Tętniła moc…
Żadna ze znanych Domen…

Czarodziej sięgnął po Moc Zmian, zaklął ją i wyrzucił dookoła siebie, ostro popędzając konia. Udało się. Magia czuwał nad adeptem… Wiry zostały rozproszone i Aaron zdołał im uciec. Dwa lub trzy kontynuowały pościg, ale koń okazał się szybszy. Mag odetchnął dopiero po kilku minutach szaleńczej jazdy – płaskowyż ciągnął się po horyzont, ale było pusto. Gdzie niegdzie widać było zawirowania powietrza, ale czarodziej omijał je z daleka. 
Po d koniec dnia Aaron natrafił na karawanę, która miał mniej szczęścia od niego – została zaatakowana przez żywiołaki. Widać było jeden potężny wir, właśnie rozrywający na strzępy jeden z solidnych wozów, oraz trzy mniejsze. Jakiś człowiek został ciśnięty kilka metrów w powietrze. Wyglądało to naprawdę dramatycznie…

Czarodziej zastanowił się.  Wątpił, żeby ktoś przeżył, ale postanowił poczekać chwilę, aż żywiołaki się oddalą – mógłby wtedy sprawdzić miejsce zdarzenia; może kogoś wyleczyć, lub przynajmniej uzupełnić zapasy i może znaleźć coś cennego.
Masakra karawany trwała… Aaron postanowił nie kusić losu, ruszył swoją drogą…

Pod wieczór tego samego dnia na Wietrzny Mur Mallkimi wyrósł ponad horyzont, zakrywał pół nieba… Miasto rozświetliło się płonącymi na murach ogniami strażniczymi…
Podróżni, których magik spotykał kursowali w pobliżu metropolii, przewożąc towary z pobliskich wiosek, małych kamiennych osiedli. Wiatr zelżał zupełnie, powietrze było chłodne ale przyjemne.
Noc była w pełni, gdy Aaron Samet dotarł do jednej z potężnych bram – nad nią, w kamieniu wykuto modlitwę do Atmy, jednego z Trzech – Pana Czterech Wiatrów, opiekuna Mallkimi. Było późno, ale mała furta stała otworem – senni strażnicy nawet nie zwrócili swej uwagi na samotnego jeźdźca…

Czarodziej znalazł się w niezwykłym kamiennym mieście, wykutym w skale, będącej jednocześnie gigantycznym murem przeciw burzowym…
Nocą miasto było senne ale nie wymarłe… Aaron zaczepił jakiegoś przechodnia i zapytał o tawernę, gdzie zbierają się podróżnicy, chcąc poszukać kogoś, kogo mógłby wypytać o drogę do Burzowej Czatowni.
Miał nadzieję, że być może ktoś słyszał też o jego rywalach – zamierzał popytać o kogoś, kto szukał drogi w to samo miejsce.

Zajazd w którym się znalazł był przysadzistym trzypiętrowym budynkiem o stromych schodach. Ściany ozdabiały kawałki okrętowego drewna, pęki suszonych ziół i jakieś religijne pamiątki… Było ciepło i magowi chciało się spać… Ale misja była bardzo ważna, zaczął więc poszukiwania informacji.

Jego rywali nikt nie widział, zresztą Mallkimi było potężnym miastem. Co do Burzowej Czatowni, to znało ją wielu – droga do niej prowadził wąwozem, tuż obok wybrzeża. Miejsce nazywano przeklętym, używano określenia „uroczysko”. Nikt się tam poza kilkoma śmiałkami nie zapuszczał… Niewielu wracało… Wedle opowieści, można tam było zdobyć skarby i magiczne przedmioty, ale ryzyko śmierci lub kalectwa było zbyt duże… Kiedyś jakiś czarodziej miał tam swoją wieżę i własną osadę – teraz miejsce było niezamieszkałe.

- Przynajmniej przez ludzi – mruknął jeden z rozmówców Aarona, krzywiąc usta w dziwacznym grymasie. – Jak tam idziecie, to miejcie się na baczności…

Czarodziejski adept wydał połowę swoich zapasów złota, zjadł do syta, przespał się w wygodnych warunkach, kupił prowiant na kilka najbliższych dni. Skoro świt był gotów do drogi. Deszcz siekał wściekle, walcząc z wiatrem w niebiosach. Pogoda była paskudna, ale Aaron zasznurował mocniej swój kubrak, zaciągnął kaptur na głowę i ruszył konno w kierunku Czatowni. Gdy robiło się jasno dotarł do północnej bramy i skierował się do wspomnianego wąwozu…
Żywioły Wody i Powietrza jakby chciały go zniechęcić. Na próżno… Pędził…

Odnalazł drogę przez wijący się wzdłuż wybrzeża wąwóz, tam nie wiało tak solidnie, ale deszcz siekał niemiłosiernie.  
Cały dzień, zimny i mokry – Aaron zapamiętał zeń tylko ciągnące się w nieskończoność ściany skał, o różnych barwach. Przystanął dwa razy a gdy zaczęło się zupełnie ściemniać dotarł do wylotu zagłębienia.  Wtedy wewnętrzny zmysł szepnął mu w duszy ostrzeżenie… Drgnęła Magia…
W jednej chwili dziwaczny, wielki i skórzasty stwór zastąpił czarodziejowi drogę, odczepiając się od ciemnej skały, załopotał skrzydłami i zawył przeciągle.  Zaatakował…

Aaron zwinnie zeskoczył z końskiego grzbietu, lądując z przewrotem, uwolnił czar. Magia nie zawiodła go – wyszło idealnie. Poczuł mrowienie na skórze. Iluzyjny sobowtór kontynuował jazdę w siodle – czarodziej wzdrygnął się – obraz był aż tak prawdziwy… Ale należało działać dalej… Pierw opornie, z potknięciem Aaron rzucił kolejne zaklęcie, za moment go powtarzając – przesłał do swego wierzchowca krótki rozkaz… Tym razem znów z sukcesem. Magia była łaskawa…
W tej jednak chwili, los starł uśmiech z twarzy młodego maga: stwór rozpostartym skrzydłem trafił wierzchowca. Koń kwiknął, bryznęła krew… Potwór splątał się z wierzchowcem, w krótkiej gwałtownej walce…


Aaron zwinnie zeskoczył z końskiego grzbietu, lądując z przewrotem, uwolnił czar. Magia nie zawiodła go – wyszło idealnie. Poczuł mrowienie na skórze. Iluzyjny sobowtór kontynuował jazdę w siodle – czarodziej wzdrygnął się – obraz był aż tak prawdziwy… Ale należało działać dalej… Pierw opornie, z potknięciem Aaron rzucił kolejne zaklęcie, za moment go powtarzając – przesłał do swego wierzchowca krótki rozkaz… Tym razem znów z sukcesem. Magia była łaskawa…
W tej jednak chwili, los starł uśmiech z twarzy młodego maga: stwór rozpostartym skrzydłem trafił wierzchowca. Koń kwiknął, bryznęła krew… Potwór splątał się z wierzchowcem, w krótkiej gwałtownej walce…

Konia już nie odratuję – zawyrokował w myślach Aaron. - Ukryję się, poczekam aż stwór się nażre, zbiorę bagaż i pójdę piechotą.

Nie wszystko poszło jednak zgodnie z jego myślą... Stwór, teraz widział dokładnie - przypominający jaszczura ze skrzydłami, niby  wyvernę ale o gładkiej skórze
i nieco ptasim wyglądzie... z rozpostartymi skórzanymi skrzydłami-błonami - nie skupił się na koniu, ale wyminął go - zaskrzeczał wysokim głosem, zakończonym charczeniem...
wspiął się na skałę korzystając z pazurów na końcach skrzydeł, odbił się od kamieni i wystrzelił w górę – po czym zniknął w mroku nocy... 

Wierzchowiec kwiczał cicho, zapewne konając, pazury stwora były solidnej wielkości…  
Aaron Samet pozostawał w ukryciu, ale wyczuł czyjąś obecność... Iluzja, która uprzednio utworzył rozproszyła się... Zadrgała Moc - jakiś mag był w pobliżu...


[koniec epizodu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz